Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć harcerek na jeziorze Gardno. Katastrofa, która w 1948 roku wstrząsnęła Polską

Bogumiła Rzeczkowska
Bogumiła Rzeczkowska
Drużyna "Mała Piętnastka" w pierwszych latach po wojnie. Odsłonięcie pomnika w Gardnie Wielkiej w 2009 roku, zaprojektowanego przez słupskiego architekta Wiktora Janusza, upamiętniającego ofiary.
Drużyna "Mała Piętnastka" w pierwszych latach po wojnie. Odsłonięcie pomnika w Gardnie Wielkiej w 2009 roku, zaprojektowanego przez słupskiego architekta Wiktora Janusza, upamiętniającego ofiary. Archiwum Polska Press/Chorągiew Łódzka ZHP/Łukasz Capar
Dziś, 18 lipca, mija 75 lat od tragicznego wydarzenia na jeziorze Gardno. Utonęły 22 harcerki i trzy osoby dorosłe. Był to największy dramat, jaki wydarzył się Polsce na wodach śródlądowych.

15 Łódzka Żeńska Drużyna Harcerek im. „Zośki" przy Szkole Powszechnej nr 161 w Łodzi istniała już od dwóch lat, gdy dziewczęta wyprawiły się nad morze. Drużyna, nazwana „Małą Piętnastką", składała się z około trzydziestu dziewczynek, podzielonych na trzy-cztery zastępy. W 1948 roku drużynową była Teresa Sass.

Piękne lato na Wybrzeżu, w miejscu gdzie rzeka Łupawa przedziera się do Bałtyku, kusiło wycieczkami i szukaniem nowych przygód. Jezioro Gardno to było wyzwanie. Dziewczyny z obozu w Gardnie Wielkiej nie mogły doczekać się wycieczki do Rowów, by za mierzeją zobaczyć morze. W niedzielę 18 lipca rano poszły do kościoła, a później pomaszerowały na brzeg. Czekały od rana do późnego popołudnia, a wiele z nich na własną śmierć.

Tragedia na jeziorze

Dwie poniemieckie łodzie mogły pomieścić 22 osoby. Jednak wsiadło do nich 45 osób, w tym 36 dziewcząt. Przewoźnik nie miał koncesji. Do nikogo nie trafiały przestrogi miejscowych rybaków, że łodzie są przepełnione.

Na jeziorze większa łódź, która holowała mniejszą, zaczęła przeciekać. Stanął silnik. Motorówka nabierała coraz więcej wody. Nie wszystkie dziewczynki umiały pływać. Chwytały się rozpaczliwie, wciągając jedna drugą pod wodę. Szukały schronienia na mniejszej łodzi. Wybuchła panika. Echo roznosiło po jeziorze niesamowity krzyk, płacz, urywane słowa modlitwy, które tonęły razem z ofiarami. Otchłań wciągała coraz więcej osób.

Ocalonym z katastrofy udzielili pomocy mieszkańcy Gardny Wielkiej. Ciała ofiar wyłowiono. Dziewczynki, które jeszcze dawały oznaki życia, nie miały szans, bo wtedy nikt nie potrafił skutecznie udzielić pierwszej pomocy. Ułożono je w autobusie i przewieziono do Słupska. Tylko dwie harcerki trafiły do szpitala z niewielkimi obrażeniami i szczęśliwie wróciły do zdrowia.

Żałoba

20 lipca 1948 doniesienia o tragedii na jeziorze zdominowały polską prasę. Wstrząsający wypadek koło Ustki. 25 harcerek utonęło w jeziorze. Surowa odpowiedzialność czeka winnych katastrofy. Tragedia na jeziorze. Żałoba harcerzy – krzyczały nagłówki.
Premier Józef Cyrankiewicz zarządził natychmiastowe wysłanie na miejsce wypadku specjalnej komisji ministerialnej i pociągnięcia winnych do odpowiedzialności. Na znak żałoby ZHP zarządził okrycie krepą krzyży harcerskich do 31 lipca.

W pierwszych dniach po tragedii prasa myliła nazwy miejscowości, jezioro Gardno nazywano Gadnem lub Korbnem, mylono liczbę, nazwiska, a nawet tożsamość ofiar, przypisywano winę pijanemu motorniczemu. Jednak w tym ogromnym zamieszaniu, gdy dostęp do telefonów był znacznie utrudniony, prasa drukowała nazwiska ofiar i tych dziewcząt, które ocalały, a także telegramy nadchodzące do redakcji od innych drużyn, żeby uspokoić przerażone rodziny innych harcerzy odpoczywających nad morzem.

Fałszywe pogłoski zakłóciły też ceremonię pogrzebową w Łodzi, gdy ktoś wśród 25-tysięcznego tłumu żałobników powiedział, że trumny są puste. Otwarto je. Dziewczynki spoczywały w nich w białych koszulach. Ze względu na upał pogrzeb przyspieszono, nie przeprowadzono sekcji zwłok, ponieważ przyczyna śmierci była oczywista.

Śledztwo i proces

Już w sierpniu 1948 roku na tydzień przed rozprawą prasa informowała o ustaleniach śledztwa. Otóż odpowiedzialnym za administrowanie zespołu rybackiego, jakim jest Gardno, był Wacław Terlecki, pracownik Zarządu Państwowych Nieruchomości Ziemskich w Koszalinie. Do jego kompetencji należało m.in. dysponowanie łodziami rybackimi, stanowiącymi tabor pływający po jeziorze. W czerwcu Terlecki polecił ślusarzowi Józefowi Markiewiczowi wyremontowanie wydobytego z dna jeziora wraku łodzi motorowej i wmontowanie do niej motoru. Markiewicz do pomocy zaangażował rybaka - Wacława Rudnickiego. Jednak remont przeciągnął się do połowy lipca.

W tym czasie do Gardny Wielkiej przyjechały harcerki z Łodzi z kierowniczką Eugenią Leszewską, która z kolei zabrała na wakacje dwie bratanice w wieku 8 i 10 lat. Nauczycielka zaplanowała przeprawę przez jezioro. Terlecki powiedział jej o naprawianej motorówce, ale skierował ją do rybaka Rudnickiego. Ten zaoferował, że zabierze na dwie łodzie 40 osób i zażądał po 50 zł od osoby. 18 lipca harcerki czekały na brzegu od 7 rano, wmontowywanie motoru do łodzi szło opornie, pracę ukończono wreszcie około godziny 16.

Do motorówki doczepiono łódź rybacką i ulokowano 45 osób w obu łodziach. Na motorówce zmieściło się 31 osób - 10 w kabinie, 21 poza kabiną, nawet na jej dachu. Do łodzi rybackiej wsiadło 14 osób. Natomiast dopuszczalne obciążenie według ustalenia biegłego wynosiło dla motorówki - 15 osób, a dla łodzi rybackiej 7 osób.

Gdy łodzie znajdowały się prawie na środku jeziora, motor przestał działać i motorówka zaczęła nabierać wody. Ktoś ją wylewał, ktoś pchał drągami łódź do brzegu. Nauczycielka zażądała, by wracać, ale jednocześnie poleciła harcerkom balansowanie łodzią w celu utrzymania równowagi. Powstał popłoch. Rozkołysana motorówka wywróciła się i pociągnęła za sobą łódź rybacką. Prawie wszyscy znaleźli się w wodzie pod łodziami.

Na pomoc pospieszyli siedmioma łodziami rybacy. Jednak z 45 osób uratowano tylko 20. O spowodowanie katastrofy zostali oskarżeni administrator Wacław Terlecki i rybak Wacław Rudnicki, którzy trafili do aresztu. Oskarżono również mechanika łodzi Józefa Markiewicza, który nie odpowiadał przed sądem. Uciekł podczas przewożenia go do aresztu w Słupsku i przedostał się za granicę. Jednak najprawdopodobniej dlatego, że z powodu swojej żołnierskiej przeszłości ukrywał się przed funkcjonariuszami Urzędu Bezpieczeństwa pod fałszywym nazwiskiem.

30 sierpnia w Słupsku rozpoczął się proces. W małej sali sądowej panował ścisk. Publiczność mogła wejść na salę wyłącznie z kartami wstępu. Po godzinie 10 pojawili się sędziowie: przewodniczący - prezes SO Wiktor Polakiewicz oraz Tadeusz Wolski i Antoni Kaszewski. Oskarżał prokurator Antoni Świtalski. Rybaka Wacława Rudnickiego bronił adwokat Michał Dulko ze Słupska. Obrońcami administratora Wacława Terleckiego byli znany w palestrze Antoni Landau z Warszawy, obrońca m.in. w procesie brzeskim w 1931 roku przywódców antysanacyjnej opozycji, oraz Jan Wilemborek ze Słupska.

Oskarżeni nie przyznali się do winy. Wśród świadków pojawiła się 17-letnia drużynowa Teresa Sass, która w przejmujący sposób opisała tragedię. Sama znajdowała się w przyczepionej łodzi rybackiej, a po jej zatonięciu wypłynęła na powierzchnię wody i uczepiła się przewróconej motorówki, skąd ją uratowano.

Według biegłego Czesława Kazubka, kapitana portu w Ustce, stan motorówki był dobry, ale samego motoru niezadawalający, bo dochodziła do niego woda. Biegły zwrócił uwagę na nadmierne obciążenie i wadliwie zbudowaną łódź rybacką oraz niewłaściwe zachowanie się pasażerów, którzy balansowali łodzią.

31 sierpnia w mowach końcowych prokurator zażądał najwyższego wymiaru kary dla obu oskarżonych za zarzucane przestępstwo – po 5 lat więzienia. Obrońcy domagali się uniewinnienia. Sąd skazał Rudnickiego na 5 lat więzienia, a Terleckiego na 2 lata więzienia.

Echa tragedii na jeziorze Gardno dotarły także do Sądu Apelacyjnego w Gdańsku, bo prokurator żądał wyższej kary dla Terleckiego, a obrońcy uniewinnienia. 26 listopada 1948 roku sąd utrzymał karę 5 lat więzienia wobec Rudnickiego, a skazanego w Słupsku na 2 lata Terleckiego uniewinnił.

***

W 2009 roku w Gardnie Wielkiej odsłonięto pomnik, zaprojektowany przez słupskiego architekta Wiktora Janusza, upamiętniający ofiary. Ufundowali go parafianie oraz harcerze-seniorzy z Łodzi, dawni druhowie ofiar. Jedna z ofiar, 13-letnia Joasia Skwarczyńska, córka profesor Stefanii Skwarczyńskiej, jest patronką wielu drużyn harcerskich. Była patronką - nieistniejącej już szkoły w Gardnie Wielkiej.

Lista ofiar: Anna Bogdanowicz (l.13), Halina Broszkiewicz (l.13), Elżbieta Czernik (l.13), Teresa Czyżykowska (l.21), Anna Jaziewicz (l.14), Krystyna Jencz (l.13), Halina Kowal (l.19), żona mechanika wymieniana także jako Adelina Markiewicz, Aleksandra Kozłowska (l.15), Maria Kozłowska (lat 13), Elżbieta Leszewska (l.8), Eugenia Leszewska (l.37), Teresa Leszewska (l.10), Krystyna Milerowicz (l.12), Lidia Niepołomska (l.13), Zofia Pacuszka (l. 12), Halina Piecek (l.12), Irena Piecek (l.14), Joanna Skwarczyńska (l.13), Teresa Sokołowska (l.14), Barbara Szabłowska (l.14), Anna Ślisiewicz (l.14), Krystyna Walewska (l.14), Halina Wizner (l.13), Rozalia Zabłocka (l.42), Teresa Zapolska (l.15)

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Śmierć harcerek na jeziorze Gardno. Katastrofa, która w 1948 roku wstrząsnęła Polską - Głos Pomorza

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki