Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skiba - jarociński kombatant

Krzysztof Skiba
Jak wyjazd na rockowy festiwal w 1985 roku zakończył się dla niego trzymiesięczną odsiadką w towarzystwie "Wampira z Krotoszyna" - pisze Krzysztof Skiba w tekście na konkurs "Wspomnienia Miłośników Rock'n'Rolla", nagrodzonym przez "Dziennik Bałtycki".

Byłem w Jarocinie już w 1981 roku, a także w 1982 roku, kiedy to z powodu stanu wojennego odwołano wszystkie imprezy muzyczne w Polsce. Nie było ani międzynarodowego Sopotu, ani krajowego Opola, ani nawet festiwalu piosenki rosyjskiej w Zielonej Górze. Jarocin się jednak odbył. Był to przedziwny festiwal, na którym władza pokazywała, jaka jest bezmyślna i silna zarazem. Koncerty odbywały się w tzw. amfiteatrze, wchodziło się bez biletów, bo bramka kradła pieniądze, biorąc na lewo w łapę. Ja dostałem się na tzw. krzywy ryj, bo usłyszałem przypadkowo hasło, które w magiczny sposób było przepustką do środka. Hasło brzmiało: "Jestem od małego Tomka z TSA".
Oczywiście żaden mały Tomek nigdy nie grał w TSA, ale hasło było skuteczne. Do amfiteatru, który mieści góra trzy tysiące osób, wepchało się z "małym Tomkiem" na ustach z pięć tysięcy. Wiele osób w ogóle nie wchodziło na koncerty tylko słuchało kapel pod murem, co było możliwe, bo głos się dobrze roznosił.

Okolice amfiteatru były patrolowane przez mieszane patrole wojskowo-milicyjne. Niektórzy z patrolujących mieli broń maszynową na plecach. To była taka zagrywka psychologiczna. Użycie broni maszynowej w sytuacji imprezy masowej jest skrajnie nieodpowiedzialne i nigdzie chyba na świecie niestosowane. Do dzisiaj się zastanawiam, czy te automaty wycelowane w nas były nabite ostrą amunicją czy ślepakami.

Festiwal w 1982 roku zapamiętałem także z tego powodu, że wtedy po raz pierwszy widziałem na własne oczy, jak milicja kradnie. Nie miałem kasy, aby udać się na koncert finałowy, a hasło z "małym Tomkiem z TSA" już nie funkcjonowało. Ponieważ widziałem już świetny koncert Republiki, podczas którego skacząc, złamałem ławkę w amfiteatrze (ławka pękła w trakcie słynnego numeru "Kombinat"), widziałem SS-20 (późniejszego Dezertera) oraz TSA i T.Love, więc uznałem, że mogę poleniuchować na polu namiotowym, tym bardziej że nie czułem się najlepiej.

Okazało się to słusznym wyborem, bowiem trzeciego dnia festiwalu właśnie tam działy się najciekawsze rzeczy. Na opustoszałym polu namiotowym pojawiły się bowiem umundurowane, kilkuosobowe grupki zomowców i cywilnych funkcjonariuszy SB, które pod pretekstem "szukania materiałów wybuchowych" dokonywały regularnych kradzieży mienia pozostawionego w namiotach. Gdy obudzony przez myszkujących stróżów prawa ironicznie skomentowałem te niby-rewizje, dostałem pałą przez łeb, co w sposób ostateczny zakończyło mój naiwny protest.

Ponieważ sam byłem bez portfela i kompletnie bez forsy, nie przedstawiałem większej wartości dla kolekcjonerów cudzy rzeczy z MO. Rabunki trwały w najlepsze. Komuś ukradli zegarek, innemu myszkowali w plecaku pod pretekstem "szukania ulotek". Mój kolega z liceum, Michał Pastuszek, który został ze mną na polu namiotowym, został okradziony bezczelnie ze srebrnego łańcuszka. Rekwirując łańcuszek, milicjant dowcipnie oznajmił: "żebyś się na nim nie powiesił". Bezpieczeństwo obywatela zawsze było dla milicji priorytetem. Mogliśmy tylko bezradnie patrzeć.

O wiele bardziej dramatyczne przeżycia miały miejsce na festiwalu w 1985 roku. Przyjechałem tam z nową dziewczyną, Renatą, poznaną na studiach, i plecakiem ulotek. Byłem w tym czasie aktywnym uczestnikiem nielegalnego ugrupowania anarchistycznego, o dosyć wydumanej nazwie Ruch Społeczeństwa Alternatywnego. RSA walczył z komuną, ale także z przymusem służby wojskowej i energetyką atomową. Uważaliśmy, że świat bez wojska byłby piękny, a świat bez państwa jeszcze piękniejszy. Uznaliśmy, że fani rocka, gromadzący się na takich festiwalach jak Jarocin, to nasza naturalna gleba rewolucyjna. Chcieliśmy upolitycznić kontrkulturę, która w tamtym czasie ograniczała się przeważnie tylko do słuchania muzyki i picia piwa.
Wymieniony wmieszał się w tłum
Przytomnie rozbiłem namiot nie na polu namiotowym, tylko prywatnie, w ogródku u jednego z mieszkańców Jarocina. Już pierwszego dnia spotkałem umówionych kumpli i pewną dziewczynę z Gdańska. Rozdzieliłem ulotki i ruszyliśmy do roboty. Tym razem festiwal odbywał się na stadionie miejskim w Jarocinie i był o wiele większy od tego w 1982 roku. Organizatorzy sprzedali ponad 20 tys. karnetów.

Przez trzy dni festiwalu ulotki RSA sypały się na całego. Były prawdziwym "przebojem" imprezy. Doszło do tego, że osoby, które miały coś białego w rękach, co mogło przypominać ulotkę (np. papier, w który owinięta była kanapka), były szybko zatrzymywane i rewidowane. Trzeciego dnia festiwalu stadion w Jarocinie naszpikowany był już cywilnymi funkcjonariuszami SB z całego regionu Jarocina, a także z Kalisza i Poznania. Ludzie bezpieki, udając fanów Dżemu czy Kultu, obserwowali sytuację na stadionie.

Oto notatka służbowa sierżanta Stanisława Gramalli z Powiatowej Komendy MO w Jarocinie (IPN LD 0043 847):
"W dniu 1985.08.15 o godz. 20.45 - znajdując się na Festiwalu Muzyki Rockowej - stadion miejski w Jarocinie, zauważyłem, że w odległości około 30 m. ode mnie jakiś mężczyzna rozrzucił ulotki (…) a następnie zaczął szybko się oddalać chowając się w tłumie. Zdarzenie to miało miejsce po lewej stronie przed sceną główną w odległości ok. 20 m. przy drewnianej tablicy. Mężczyzna ten był w wieku ok. 25-28 lat, około 170 cm wzrostu, średniej budowy ciała, włosy czarne długie do ramion z tyłu spięte gumką w tzw. "kitkę" - ubrany był w koszulę koloru jasnego, ciemną kamizelkę, krótkie spodenki, a na ramieniu miał przewieszoną torbę.

W związku z zaistniałym zdarzeniem szybko udałem się za nim w kierunku w którym zmierzał, jednakże na skutek zapadającego zmroku oraz dużej ilości osób znajdujących się w tym czasie na stadionie, wymieniony wmieszał się w tłum i znikł z pola mojego widzenia. W tej sytuacji wróciłem z powrotem na miejsce rozrzucania ulotek w celu ich zabezpieczenia, lecz już wszystkie były pozbierane i nic nie znalazłem. Na stadionie przebywałem do godz. 22.00 lecz mężczyzny tego już nie spotkałem".

Podobnych notatek służbowych informujących o rozrzucaniu ulotek na terenie festiwalu jest jeszcze kilka, co potwierdza fakt inwigilacji widowni w Jarocinie przez SB i MO.
Podwójny nelson
Była to już ostatnia partia ulotek, jakie miałem do rozrzucenia. Każdemu z kumpli rozdałem tyle, by wystarczyło na tzw. jeden rzut, sobie zostawiając dwie takie partie. Mój błąd polegał na tym, że nie czekałem, aż zrobi się ciemno. Był taki wczesny i jasny wieczór, gdy rzucałem drugą tego dnia paczkę ulotek. Zostałem dostrzeżony przez funkcjonariusza SB, młodszego chorążego Andrzeja Wesołka, który wraz z podporucznikiem Bogusławem Smolińskim założył mi tzw. podwójnego nelsona i dokonał zatrzymania. Wyrywałem się i udawałem, że ktoś mnie napadł. Niestety, akcja zatrzymania miała miejsce nie w tłumie widzów, tylko na drodze prowadzącej do stadionu, gdzie liczba fanów rocka była niezbyt liczna i zajęta głównie kupowaniem napojów i zapiekanek. Szybko zostałem zawleczony do tajnego punktu SB, który mieścił się w hotelu Jarota na stadionie, w miejscu, który udawał punkt "pierwszej pomocy". Biały kitel lekarza zawsze wzbudza zaufanie. Tymczasem okazało się, że "lekarzami" są wąsaci panowie z wiadomego urzędu. Przypięto mnie kajdankami do kaloryfera i zameldowano sukces centrali. Funkcjonariusz po wykręceniu numeru w cyferblacie szarego jak rzeczywistość telefonu służbiście zameldował:
- Szefie! Mamy go!

Notatka służbowa. Jarocin dn. 1985.08.16. (IPN LD 0043 847):
"W dniu dzisiejszym w trakcie wykonywania czynności służbowych na bocznej płycie stadionu miejskiego w Jarocinie wraz z p.por Bogusławem Smolińskim stojąc na wale (…) zauważyliśmy jak nieznany mężczyzna rzucił w górę plik ulotek. W tym momencie nastąpiło poruszenie wśród widzów. Udaliśmy się w kierunku rozrzuconych ulotek. Idąc w tym kierunku zauważyliśmy innego młodego mężczyznę ubranego w kurtkę dżinsową, spodenki krótkie, czarne włosy z tyłu zapinane w warkocz, jak wyjął z trzymanej na pasku torby plik ulotek i rzucił je w górę (…). Wymienionego zatrzymaliśmy w odległości ok. 10 m od miejsca rozrzucania ulotek. W chwili zatrzymania stawiał opór i próbował się wyrwać, został doprowadzony do punktu dowodzenia (…) Mł. Chor. Andrzej Wesołek".

Nazywam się Hendrix, Jimi Hendrix
Patrząc na to, myślałem, że to jakiś tandetny policyjny film. Obok mnie z kajdankami na rękach siedziało kilku innych zatrzymanych. Ich wielkim przestępstwem było przemycenie kilku flaszek alkoholu na teren festiwalu (w PRL w trakcie Jarocina trwała absolutna i pełna prohibicja). Ja jako gość specjalny szybko zostałem przeszukany i… tu pojawił się problem. Zatrzymano mnie prawie nagiego. Sierpień 1985 był bardzo gorący. Miałem na sobie krótkie spodenki bez majtek oraz dżinsową kurtkę. Byłem bez dokumentów oraz bez… ulotek. Zeznałem, że zatrzymanie mojej osoby to jakaś horrendalna pomyłka, że widziałem tego faceta, co rzucał ulotki i nawet mogę go opisać. Niestety, funkcjonariusze stwierdzili, że tym facetem, który rzucał, byłem na pewno ja. Ich problemem był brak dowodu rzeczowego w postaci ulotek oraz fakt, że nie wiedzieli, kogo mają. W warunkach przypominających transportowanie najgroźniejszych gangsterów zostałem przewieziony do komisariatu w Jarocinie. Tam trwało śledztwo, podczas którego pytano mnie, jak się nazywam, gdzie mieszkam, skąd mam ulotki, z kim przyjechałem do Jarocina itd. Twierdzili też, że mają nagrane filmy, na których widać, jak łamię prawo, rozpowszechniając niesprawdzone informacje, które "mogą osłabić obronność państwa" oraz "zagrozić sojuszowi ze Związkiem Radzieckim".

Przez jakiś czas nie podawałem, jak się nazywam. Chodziło o to, aby zyskać na czasie. Mówiłem, że jestem hipisem i mam ksywkę Jimi Hendrix. Nigdzie nie mieszkam i nigdzie się nie uczę oraz nie pracuję. Sypiam z przypadkowo poznanymi dziewczynami i u nich nocuję. Trzymałem się też wersji, że zostałem zatrzymany przypadkowo, bo być może jestem podobny do tego, który rzucał ulotki. Ta wersja zeznań nie mogła się podobać. Uzyskany czas się przydał. Ludzie, którzy ze mną uprawiali jarociński kolportaż, ostrzegli szyfrem telefonicznie rodzinę w Gdańsku, a ta wyczyściła chatę z trefnych materiałów. Niezwykle dzielną postawą wykazała się tu Anka Kajoto, moja koleżanka z liceum, która była w Jarocinie i ostrzegła kogo trzeba. Gdy bezpieka wpadła do mojego mieszkania przy ulicy Szerokiej w Gdańsku, matka z czystym spokojem mogła pokazać mój pokój. Rewizja mieszkania oraz piwnicy nie wykazała moich związków z nielegalnymi wydawnictwami.
Podporucznik Król nie dyskutuje o anarchizmie
"Kalisz dnia 1985.08.24. Tajne. Plan czynności śledczych do sprawy nr RSD-18/85. Ds.11/85:
Służba Bezpieczeństwa RUSW w Jarocinie ujawniła, iż na stadionie, gdzie odbywały się koncerty Festiwalu Muzyki Rockowej »Jarocin-85« w dniach 14, 15, 16.08.1985 r. w godzinach 20.10-21.00 kolportowano ulotki sygnowane przez tzw. Ruch Społeczeństwa Alternatywnego. W dniach 14 i 15 sierpnia br. rozrzucone zostały ulotki formatu A-7 nawołujące do uchylania się od służby wojskowej (…) sprawcą tych kolportaży był młody mężczyzna (…). Po dokonaniu w/w kolportaży udało mu się dwukrotnie uniknąć zatrzymania. W dniu 16.08 br. ok. godz. 21.00 na terenie stadionu zatrzymano sprawcę kolportażu ulotek, którym okazał się Krzysztof Skiba (…). Skiba zatrzymany został po dokonaniu kolportażu ulotek formatu A-5 szkalujących naczelne władze PRL i nawołujących m.in. "do walki o możliwość odpracowania służby wojskowej i przygotowania manifestacji w dniu wyborów do Sejmu". Ulotki te informowały również o powstaniu w 1983 r. organizacji anarchistycznej o nazwie Ruch Społeczeństwa Alternatywnego (…). Przesłuchany w charakterze podejrzanego K. Skiba nie przyznał się do zarzucanego mu czynu, odmawiając składania jakichkolwiek wyjaśnień (…). Przeprowadzone w miejscu stałego zameldowania K. Skiby w Gdańsku przeszukanie dało wynik negatywny (…). Skiba w trakcie przesłuchań odmawia udzielania jakichkolwiek odpowiedzi na zadawane pytania, próbując jedynie wdawać się w luźną rozmowę na tematy nie związane z prowadzonym śledztwem (pojęcie anarchizmu, swobody obywatelskie w PRL itp.) (…).
Inspektor Wydziału Śledczego WUSW Kalisz
ppor. Jerzy Król".

Jedyny polityczny
Prokuraturze wystarczyły zeznania esbeków, którzy zatrzymali mnie na stadionie. Zostałem przewieziony do Prokuratury Rejonowej w Ostrowie Wielkopolskim (pierwszy raz byłem wówczas w tym mieście, później po latach bywałem częściej, bo stąd wywodzili się muzycy zespołu Big Cyc). Tam prokurator wlepił mi trzy miesiące sankcji z ulubionego artykułu dla politycznych, czyli 282a paragraf 1. Wylądowałem w areszcie śledczym przy ulicy Jasnej w Kaliszu. W samym Jarocinie nie było ani dużego aresztu, ani więzienia. W areszcie byłem jedynym politycznym. Strażnicy traktowali mnie o wiele gorzej niż więźniów kryminalnych. Może ktoś wmówił im, że jako "agent amerykański" (tak przedstawiano w telewizji opozycję) stanowię poważne zagrożenie dla nich i ich rodzin.
Byłem często przerzucany z celi do celi. W zamyśle szefów aresztu stanowiło to dodatkową uciążliwość i karę, ale dzięki temu poznałem wszystkich, którzy w tym czasie trafili do paki w Kaliszu i okolicach.

Zasady przetrzymywania aresztantów są o wiele bardziej surowe niż zasady osadzenia w normalnym więzieniu. Tymczasowo aresztowany to osoba, przeciwko której toczy się śledztwo. Osoba taka nie ma prawa do wielu przywilejów, które są możliwe w normalnym więzieniu. Nie ma kontaktów między celami, spacery są ograniczone do minimum i odbywają się tylko w ramach jednej celi. Nie ma możliwości skorzystania z biblioteki czy uprawiania jakichkolwiek zajęć sportowych. Nie wolno posiadać w celi radia. Nawet posiadanie ołówka czy kartki było zakazane. Nie mogliśmy nawet grać w statki czy kółko i krzyżyk. O rozrywkach takich jak telewizja, gra w kosza, czy tenis stołowy nie było nawet co marzyć. Kąpiel możliwa była tylko raz w tygodniu.
"Akowcy" i "Wampir z Krotoszyna"
Mimo tych wszystkich dolegliwości i wyjątkowo wrednego personelu strażniczego oraz zajadłej ekipy z SB pobyt w areszcie wspominam całkiem miło. Dostałem łaskawie zgodę od prokuratora na czytanie książek. Wysłałem matce całą listę lektur i niebawem pojawiły się u mnie w celi pozycje takie jak "Bracia Karamazow", "Zbrodnia i kara", "Biesy", "Idiota", "Biedni ludzie", "Gracz" i inne powieści Fiodora Dostojewskiego. Właśnie pobytowi w celi przy ulicy Jasnej zawdzięczam gruntowną lekturę wszystkich książek wielkiego Rosjanina.

Tylko jeden więzień zainteresował się moimi lekturami. Był to Pingwin z Wrocławia, który reprezentował w areszcie świat sprytnych oszustów. Okazało się, że Pingwin, mimo że jedynie po szkole podstawowej, to niezwykle bystry i inteligentny człowiek, miłośnik Dostojewskiego. Czas na lekturę miał wprawdzie tylko, gdy siedział, ale że siedział często, więc był dosyć dobrze oczytany. Inni nawet nie próbowali czytać. Jeden więzień zabrał się za "Zbrodnię i karę", bo był przekonany, że to jakiś dobry kryminał. Po przeczytaniu kilkudziesięciu stron oddał, mówiąc: Eee… dziwne to jakieś i poplątane...

W pierdlu w Kaliszu nie było w tamtym czasie jakichś wielkich przestępców. Większość z nich stanowili tzw. akowcy. Było to żartobliwe określenie drobnego złodziejaszka, który kradnie "a to kury, a to kaczki…". Dzięki przerzucaniu z celi do celi siedziałem z kilkoma współpracownikami Pingwina. Było to najbardziej kolorowe i sensowne towarzystwo. Ludzie, którzy trudnią się oszustwami, muszą dysponować pewnym zasobem inteligencji. Poza tym był tam jeden prezes złodziej, jeden niby- ksiądz kapuś, kilku włamywaczy i kilku takich osiłków, co to dali komuś za mocno w papę przy okazji zamawiania piwa. Siedziałem też z osobnikiem, o którym mówiono "Wampir z Krotoszyna". Fama głosiła, że to psychol, który udusił pięć kobiet. Milicja udowodniła mu, zdaje się, tylko jedno morderstwo. Pobyt z nim w celi nie należał do najprzyjemniejszych.

Jak "Student" wolność wygłodował
Nastawiłem się na rok siedzenia, tymczasem już po trzech miesiącach zostałem wypuszczony na mocy tzw. małej amnestii Jana Dobraczyńskiego. Jan Dobraczyński to był taki poczciwiec literat i katolik na usługach komuny. Był przewodniczącym Patriotycznego Ruchu Ocalenia Narodowego, który w stanie wojennym odgrywał rolę takiego niby-ciała społecznego i doradczego. Na wniosek Dobraczyńskiego Ministerstwo Spraw Wewnętrznych z kwaśną miną ogłosiło małą amnestię dla więźniów politycznych, którzy zostali pierwszy raz zatrzymani. Gest taki miał uwiarygodnić PRON w oczach społeczeństwa. Uważano, że ci ludzie dali się podkusić złym podszeptom i trzeba dać im szansę powrotu na łono socjalistycznej ojczyzny. W całym kraju areszty i wiezienia opuściło ponad trzysta osób.

Samo wyjście z więzienia wiązało się z pewnym zabawnym wydarzeniem. Otóż kilka dni przed ogłoszeniem małej amnestii dla politycznych (akt taki utrzymywany był w tajemnicy), podczas gry w piłkę na spacerniaku strażnik uniemożliwił rozgrywki, zabierając nam piłkę. Określenie piłka jest tutaj pewnym nadużyciem. Była to kula z gazety owinięta moją skarpetą. Zarekwirowanie tak ważnego dla rozgrywek wewnątrz celi przedmiotu uznałem za dodatkowa represję i rozpocząłem strajk głodowy. Głodowałem twardo przez tydzień, wzbudzając popłoch wśród strażników nieprzyzwyczajonych w Kaliszu do takiej formy oporu. Całkowity przypadek sprawił, że właśnie po tygodniu mojej głodówki Ministerstwo Spraw Wewnętrznych ogłosiło, na wniosek Jana Dobraczyńskiego, amnestię. Gdy rozeszła się wieść, że "Student" (taka miałem ksywkę w więzieniu) wychodzi z aresztu, wszyscy byli przekonani, że dzieje się to na skutek podjętej głodówki. Tego samego dnia, gdy opuściłem "hotel" przy ulicy Jasnej, pół aresztu odmówiło przyjęcia posiłku.
Módlmy się za Skibę
Innego rodzaju zabawna sytuacja miała miejsce w tym czasie w słynnym kościele św. Brygidy w Gdańsku. W kościele pod patronatem księdza Jankowskiego działało ciało, które było czymś w rodzaju rady pomocy represjonowanym ze względów politycznych. Rada opiekowała się zatrzymanymi z regionu gdańskiego. Zapewniano pomoc adwokacką i drobną pomoc finansową, gdy istniała taka potrzeba. Ponieważ byłem z Gdańska, ale studiowałem już wtedy w Łodzi, siedziałem w Kaliszu, a zatrzymano mnie w Jarocinie, a na dodatek nie byłem ani działaczem Solidarności, ani RMP, tylko anarchistą z RSA, to z wciągnięciem mnie na listę był pewien kłopot. Jasiu Waluszko, jako były ministrant od księdza Jankowskiego, a w tamtym czasie twardy ateista, przemógł się i zgłosił moją osobę do grona zatrzymanych z paragrafów politycznych. Jak się okazało, także opozycja miała swoją biurokrację. Dopiero po trzeciej wizycie grupy kolegów, którzy w sposób dosyć stanowczy wyrazili swoje niezadowolenie, udało się mnie wreszcie zarejestrować. Efektem tych działań był fakt, że działający w tym szlachetnym gronie jako kurierzy, znani gdańscy aktorzy Halina Słojewska i Jerzy Kiszkis, przynieśli mojej matce w imieniu księdza Jankowskiego pieniądze na adwokata. Co więcej, spotkało mnie wyróżnienie, którego nie miałem prawa się spodziewać. Zostałem dołączony do listy osób, o uwolnienie których modlono się w kościele św. Brygidy. Jakież było zdziwienie kilku znajomych, gdy podczas mszy u księdza Jankowskiego tłum wiernych modlił się m.in. za "uwolnienie z aresztu Krzysztofa Skiby". Nikt z modlących nie miał pojęcia, że modli się za anarchistę.

Panie Krzysiu, to ja!
Po wielu latach, gdy jako osoba często pokazująca się w telewizji byłem już znany i popularny, podczas pewnego koncertu w małym mieście na Wielkopolsce podszedł do mnie starszy ochroniarz zabezpieczający tyły sceny podczas występu zespołu Big Cyc. Spotkanie miało miejsce przy mobilnej toalecie Toi Toi.
- Panie Krzysiu my się znamy!
- Tak? Był pan z nami już na jakimś koncercie?
- Byłem z panem na koncercie w Jarocinie w 1985 roku. To ja pana zatrzymałem...

Odjęło mi z wrażenia mowę. Kompletnie go nie pamiętałem, ale to mógł być jeden z nich, czyli albo chorąży Wesołek, albo podporucznik Smoliński. Facet zasalutował służbiście, gdy wchodziłem do kibla.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki