Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Siła jest w nas, czyli opowieść o miłości i dopasowaniu do siebie rodziny [REPORTAŻ]

Dorota Abramowicz
Marcin i Natalia z trojgiem swoich dzieci. Rodzice mówią, że w nowej rodzinie od razu „zaiskrzyło”. Najmłodszy, jasnowłosy Olaf zaakceptował, z wzajemnością, siostry Marikę i Ninę. I cierpliwie poprawiał je, że do mamy mówi się „mamo”, a nie „ciociu”.
Marcin i Natalia z trojgiem swoich dzieci. Rodzice mówią, że w nowej rodzinie od razu „zaiskrzyło”. Najmłodszy, jasnowłosy Olaf zaakceptował, z wzajemnością, siostry Marikę i Ninę. I cierpliwie poprawiał je, że do mamy mówi się „mamo”, a nie „ciociu”. Tomasz Bołt
W dawnym życiu romskie siostry musiały walczyć o przetrwanie. Natalia i Marcin pokochali je bezwarunkowo i obiecali, że zrobią wszystko, by zła przeszłość znikła.

Pierwsze spotkanie. Dom, duże okno, a w tym oknie widzą najpierw duże oczy dziewczynek. Czarne Mariki, niebieskie Niny. Przywitanie, dziewczynki pokazują swój pokój. Potem siedmioletnia Marika wyciąga przed siebie laurkę, namalowaną specjalnie dla gości. Ninka, rok młodsza, nie zrobiła laurki. Biegnie więc, otwiera szufladę i, wołając „ja też coś mam!”, wyciąga zbierane przez siebie od dawna kolorowe papierki po cukierkach.

Papierki nakleili na kartkę, zalaminowali. Na pamiątkę.

Kilka tygodni później, dokładnie w Dzień Ojca, 23 czerwca, dziewczynki przeniosły się do Pieców. 7 września narodziły się na nowo. Zmieniły nazwisko, dostały nowe numery PESEL, dom z mamą, tatą, młodszym bratem Olafem i babcią Jolą z fioletowymi pasemkami we włosach i mnóstwem pomysłów na pomaganie innym. Daleko, daleko za sobą zostawiły zły świat, w którym błagalnie patrzące oczy małych dzieci mają zapewnić dostatek dorosłym. Może już nawet o nim trochę zapomniały podczas dwóch lat pobytu w Rodzinnym Domu Dziecka. A jeśli nie, to teraz mama i tata zrobią wszystko, by przeszłość zbladła, rozpłynęła się, znikła.

Natalia i Marcin mają plan

Mama to Natalia Ignaciuk-Pakmur. Dyrektor Ośrodka Rehabilitacyjno-Edukacyjno-Wychowawczego w Czarnej Wodzie dla dzieci niepełnosprawnych. Pisze doktorat na UG. Tata to Marcin Pakmur, zastępca dyrektora OREW, społecznik współpracujący z fundacją Dzieci Niczyje, były policjant. Mieszkają w Piecach, sołeckiej wsi na Kociewiu.

Spotkali się w szkole średniej w Starogardzie Gdańskim, zostali parą. Potem studia na Uniwersytecie Gdańskim, po zajęciach wolontariat w hospicjum i w instytucjach pomagających osobom niepełnosprawnym.

- Przed dziesięcioma laty, gdy jeszcze nie byliśmy małżeństwem, powiedzieliśmy sobie: jeśli będzie nam dane, zostaniemy rodzicami adopcyjnymi - mówi Marcin.

- Ta myśl towarzyszyła nam po podjęciu pracy, założeniu rodziny - dodaje Natalia. - Przegadaliśmy to dokładnie.

Adopcja oznacza przyjęcie cudzego dziecka za własne. Ze wszystkimi konsekwencjami i obowiązkami, bez żadnych dodatkowych korzyści. To już nie jest rodzina zastępcza czy rodzinny dom dziecka, gdzie państwo płaci za pobyt podopiecznego i skąd odchodzi się w dorosłość. Dzieckiem adopcyjnym i jego rodzicami powinno zostawać się na zawsze. I choć nie ma ono naszych genów i naszej krwi, trzeba pokochać je bezwarunkowo.

Kiedy przed trzema laty urodził się jasnowłosy Olaf, wcześniejsze plany Natalii i Marcina zaczęły dojrzewać. Zgłosili się do Pomorskiego Ośrodka Adopcyjnego.

Pierwsze spotkanie i pytania. Dlaczego to robią? Odpowiedź: Chcą komuś pomóc.

Czy mają jakieś wyobrażenie dziecka, które trafi do ich domu? Odpowiedź: Nie. Może być albo chłopiec, albo dziewczynka. Niekoniecznie takie słodkie, pachnące mlekiem maleństwo. Dziecko może być starsze od Olafa.

Strach przed nastolatkiem

- Dzieci starsze bardzo rzadko znajdują rodziny adopcyjne - mówi Joanna Bartoszewska, dyrektor Pomorskiego Ośrodka Adopcyjnego w Gdańsku. - Ostatnio, to duże szczęście, rodzina z głębi Polski adoptowała dziecko w wieku 10 lat. W dłuższej perspektywie udało się nam zaledwie trzy razy znaleźć rodziców dla 13- i 14-latków. Niestety, wiek ma duże znaczenie dla osób przysposabiających dzieci. Zresztą nie tylko wiek.

Dzieci jest więcej. Na 400 nieletnich zgłoszonych do adopcji w gdańskim ośrodku przypada 60-80 oczekujących rodzin (w większości małżeństw, choć zdarzają się i pojedyncze osoby samotne). Rodzice adopcyjni marzą o niemowlętach. Głównie o dziewczynkach, najlepiej jedynaczkach. Problem jest z rodzeństwami, których się nie rozdziela. Jeszcze dwoje ma jakąś szansę, ale już troje - czworo to problem. Siedmiorga nikt nie chce.

Liczy się też czas. Zbyt długi pobyt w rodzinach zastępczych sprawia, że dzieci przywiązują się do opiekunów, zżywają się z nimi. Odrębny problem to dzieci chore, wymagające opieki.

- Szukamy najpierw na terenie ośrodka, regionu, kraju - tłumaczy Joanna Bartoszewska. Ostatecznie, gdy w Polsce nie ma chętnych na przysposobienie dziecka, szansą jest adopcja zagraniczna.

Niedawno do Stanów Zjednoczonych wyleciało czteroosobowe rodzeństwo. Nowi rodzice nie znają języka polskiego, nie mają polskich korzeni. Za to gotowi są stworzyć dobrą, kochającą rodzinę. A języka w końcu można się nauczyć.

To nie sklep

Marzec 2015 r. Natalia i Marcin rozpoczynają sześciotygodniowe szkolenie dla kandydatów na rodziny adopcyjne. Szkolenie odbywa się w Gdańsku, bierze w nim udział dziewięć par.

- Grupa była wyśmienita - wspomina Marcin. - 90 procent rodzin miało dzieci, dwie pary wychowywały dzieci wcześniej przysposobione. Ich doświadczenia były dla nas bardzo cenne.

Szkolenie to nie tylko wysłuchiwanie wykładów. Także próba praktycznego uporania się z potencjalnymi problemami. Kolejno wchodzili w rolę rodziców zaskakiwanych przez nowego członka rodziny. Każda rodzina ma swojego opiekuna, ich opiekunką była pani Julia. W szkoleniu uczestniczyło dwóch pracowników ośrodka. Jeden stale coś notował.

Obserwowano ich nie tylko po to, by ocenić, czy nadają się na rodziców adopcyjnych, ale także by wstępnie dopasować rodzinę do dzieci. Bo, jak mówi Marcin, zostanie rodzicem adopcyjnym nie przypomina wizyty w sklepie, gdzie wybiera się jedno z wielu leżących na ladzie ciasteczek. To próba dobrania do siebie obcych ludzi - małego i dorosłych - tak, żeby ich rodzina była trwała. By mogła przetrwać.

Choć nikt nie jest w stanie przewidzieć wszystkich zachowań i sytuacji, trzeba zminimalizować ryzyko.

Na ok. 3,5 tysiąca procesów adopcyjnych, przeprowadzanych co roku w Polsce, do sądów trafia ok. 130 wniosków o rozwiązanie adopcji. To klęska rodziców i dramat dziecka, które po raz kolejny zostaje odrzucone. Rodzice wskazują na kłopoty wychowawcze, jakie pojawiły się w okresie dojrzewania dziecka, na to, że nie mogą poradzić sobie z jego problemami emocjonalnymi, z buntem nastolatka.

- Choć formalnie, jako ośrodek, nie otrzymujemy informacji o rozwiązaniu przysposobienia, to wieści okrężną drogą docierają i do nas - przyznaje dyrektor Bartoszewska. - Ostatnio o rodzinie, która adoptowała brata i siostrę, a teraz wystąpiła o rozwiązanie przysposobienia z chłopcem przy pozostawieniu młodszej dziewczynki. Wyjątkowo nas to przygnębiło. Zanim dzieci trafiły do adopcji, były ze sobą bardzo związane. Brat pełnił rolę opiekuna dziewczynki. Dzieci to nie są zabawki, nie powinno się ich oddawać, kiedy się znudzą.

Rozmawiałam z sędzią wizytatorem Ewą Ważny, która uważa, że w tego typu przypadkach zamiast „rozwiązania przysposobienia” trzeba iść raczej w kierunku pozbawienia władzy rodzicielskiej.

A co by było?

Podczas kursu padło pytanie: - A co by było, gdyby dziecko miało inny kolor skóry? Odpowiedzieli, że to nie problem.

Piece są średniej wielkości wsią. Prawie 900 mieszkańców, kościół, szkoła. Natalia od zawsze jest „stąd”, Marcin gładko wszedł w środowisko. Mama Natalii, Joanna Ignaciuk, nauczycielka WF, to znana działaczka społeczna. Pomaga w zdobyciu leków, załatwieniu renty, interweniuje w sprawach codziennych. Dziewiąty rok prowadzi dla dzieci zajęcia sportowe na Zielonym Boisku. Mobilizuje mieszkańców do przygotowywania świątecznych paczek dla dzieci. W ubiegłym roku przygotowali ponad sto takich paczek. Akcje w powiecie na rzecz dzieci, w tym także niepełnosprawnych, organizują również Natalia i Marcin.

- Zdawaliśmy sobie sprawę, że odróżniające się wyglądem, kolorem skóry „obce” dziecko może w każdym środowisku być narażone na przykrość ze strony rówieśników - mówi Natalia. - Jednak najważniejsze jest, byśmy umieli odpowiednio zareagować. Siła jest w nas. Jeśli, jako rodzina, będziemy tworzyć zgodny zespół, poradzimy sobie.

- Jest takie powiedzenie „nie z brzuszka, ale z serduszka” - dodaje Marcin. - Dziecko ma wiedzieć, że choć nie jest biologiczne, to nie jest gorsze. Musi być też pewne w stu procentach, że z każdym problemem może przyjść do mamy i taty.

Niedługo po zakończeniu szkolenia odebrali telefon z ośrodka. Poproszono ich na spotkanie. Najpierw spytano o ocenę kursu, potem, czy są gotowi przyjąć dziecko od razu. I czy nie przeszkadzałoby im dziecko, które trochę inaczej wygląda i ma inne, niż polskie, pochodzenie. Na przykład jest Romem. I czy ewentualnie mogą to być siostry.

Nic im nie przeszkadzało.

Segregator

Zanim spotkali Marikę i Ninkę, poznali je dzięki wielkiemu segregatorowi zawierającemu pełną dokumentację na temat dziewczynek. - Było tam całe życie dzieci - mówi Marcin. - Informacje o ich zdrowiu, decyzje sądów, opinie pedagogów, psychologów, lekarzy. Nawet teczka z ich rysunkami.

O przeszłości sióstr ze względów bezpieczeństwa trzeba pisać bardzo ostrożnie. Zostały skrzywdzone przez rodziców biologicznych, którym sąd odebrał prawa rodzicielskie. Sędzia miał poważne powody, by umieścić dziewczynki w Rodzinnym Domu Dziecka odległym o kilkaset kilometrów od miejsca, gdzie żyły wcześniej. Jakie? Nie będziemy zdradzać. Nie można też pokazać twarzy, a w tekście siostry wystąpią pod drugimi imionami. To wszystko.

Najważniejsze, mówią Natalia i Marcin, że między dziewczynkami a resztą rodziny od razu coś zaiskrzyło.

Po pierwszym spotkaniu, gdy już wiedzieli, że będą rodziną, pojechali na następne. Z Olafem. Olaf od razu zaakceptował siostry. Z wzajemnością. One podczas wizyty u lekarza prosiły o dodatkową naklejkę z napisem „Dzielny pacjent” dla brata. On nie mógł zrozumieć, dlaczego muszą wracać do domu bez Mariki i Ninki.

Wreszcie pod koniec czerwca dostali zgodę na zabranie dziewczynek do domu.

Lato to dobry czas. Rodzice adoptujący dzieci starsze nie mają prawa do żadnych dodatkowych urlopów. Jednak nadeszły wakacje i Natalia z Marcinem mogli zająć się dziewczynkami. Zabrali je do hipermarketu, do restauracji, na plażę. W dużym sklepie ścisnęło ich za gardła, gdy zobaczyli dzieci tulące się do manekina. W restauracji widzieli w ich oczach żal, że ktoś szybciej dostaje jedzenie. I instynktowną potrzebę najedzenia się na zapas. Na plaży musieli tłumaczyć, że nie można dosiadać się do obcych, tulić się do nich.

- W nowe środowisko dzieci trafiły z czystą kartą, ale równocześnie z bagażem doświadczeń - mówi Natalia. - Musiały walczyć o jedzenie, o uwagę innych. Najłatwiej byłoby rozczulać się nad ich losem. Ale tego akurat nie można robić.

Podczas wakacji udało się nadrobić większość deficytów społecznych. Teraz nadszedł czas na deficyty edukacyjne. Dziewczynki od września chodzą do szkoły. Nie są tam zupełnie obce - latem uczestniczyły w zabawach na Zielonym Boisku. Poznały rówieśników i zostały przez nich zaakceptowane. Marikę zapisano do drużyny zuchów, ma już za sobą pierwszy biwak.

Początkowo do Natalii i Marcina mówiły „ciociu”, „wujku”. A ponieważ zwykle częściej zwracały się do Natalii, właśnie Marcin szybciej został „tatą”. I to Olaf musiał poprawiać siostry, że mama to mama, a nie ciocia.

Spotykamy się na szkolnym boisku. Dziewczynki z szerokim uśmiechem biegną przytulić się do rodziców. Z obcymi nie chcą już zbyt dużo rozmawiać. Nie zabiegają o naszą uwagę.

Przyszłość

Czasami Natalia i Marcin rozmawiają, jak to będzie za dwadzieścia lat. Czy wszystko będzie dobrze? Czy i jakie błędy popełnią jako rodzice? Jak ich uniknąć? Od pewnego momentu mogą zapewnić dziewczynkom to, czego im na starcie brakowało - bezpieczeństwo, edukację, umiejętności społeczne. Na ile to wystarczy? Kim córki będą w przyszłości?

- Ninka interesuje się modą, robi stylizacje lalkom, sama się przebiera - może pójdzie w tym kierunku? - zastanawia się Natalia. - Za to Marika pięknie tańczy, śpiewa, może wybierze jakiś kierunek artystyczny?

- Nie wiem, jaki zawód wybiorą - dodaje Marcin. - Ważne, by były otwarte, uczciwe, pogodne. By umiały walczyć ze stereotypami, pomagały słabszym, na przykład osobom niepełnosprawnym. No i chcemy, by za dwadzieścia lat one też miały poczucie, że podjęliśmy fajną decyzję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki