Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sierpniowy kwadryptyk (Część I). Spacer przez historię

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Na spacer przez historię wybraliśmy się we trzech – wnuk, syn i dziadek. Przewodnikiem jest mój 92-letni Ojciec, Stanisław Załuski – gdańszczanin od 1948 roku, pisarz i dziennikarz m.in. „Dziennika Bałtyckiego” i „Głosu Stoczniowca”. „Turystami” – mój 14-letni syn Klaudiusz i ja… 58-letni reemigrant.
Na spacer przez historię wybraliśmy się we trzech – wnuk, syn i dziadek. Przewodnikiem jest mój 92-letni Ojciec, Stanisław Załuski – gdańszczanin od 1948 roku, pisarz i dziennikarz m.in. „Dziennika Bałtyckiego” i „Głosu Stoczniowca”. „Turystami” – mój 14-letni syn Klaudiusz i ja… 58-letni reemigrant. Przemyslaw Swiderski
W tym roku od wydarzeń, które do historii przeszły jako Sierpień ‘80, mija 41 lat. Obraz tamtych dni powoli się deformuje, obrasta mitami i półprawdami. Dla pokolenia urodzonego w latach 60. jest jeszcze w miarę jasny. W świadomości młodszych nie istnieje albo ulega zatarciu, jak wyobrażenia dzisiejszych pięćdziesięciolatków o Wrześniu ’39, Październiku ‘56, Marcu ‘68 czy Grudniu ’70. Staje się jedną z tych dat, które należy sobie przyswoić i… zaraz po klasówce, zapomnieć. Co gorsza, powoli odchodzą świadkowie „karnawału Solidarności”, ludzie, którzy mogą przekazać sztafetową pałeczkę wiedzy swoim dzieciom i wnukom.

Na spacer przez historię wybraliśmy się we trzech – wnuk, syn i dziadek. Przewodnikiem jest mój 92-letni Ojciec, Stanisław Załuski – gdańszczanin od 1948 roku, pisarz i dziennikarz m.in. „Dziennika Bałtyckiego” i „Głosu Stoczniowca”. „Turystami” – mój 14-letni syn Klaudiusz i ja… 58-letni reemigrant.

Tu działa się historia

Idziemy niemal pustą ulicą Jana z Kolna. Po jednej stronie tramwajowe torowisko, po drugiej pomnik „Życie choć piękne tak kruche jest” – jeden z niewielu zachowanych do dziś fragmentów muru Stoczni Gdańskiej. Za nim główna hala „Lenina” – posępna, brudna i pozbawiona szyb. Pod płotem wygasłe znicze i wiecheć kwiatów wetknięty w słoik. I można by w zasadzie powiedzieć, że to miejsce bez właściwości, takie samo jak każdy inny fabryczny dziedziniec. 2

A przecież zaledwie cztery dekady temu tu właśnie działa się historia, która odmieniła oblicze nie tylko Polski. Gdyby nie podpisane wówczas przez władze PRL i przedstawicieli robotników porozumienia sierpniowe, najprawdopodobniej pół Europy nadal tkwiłoby w siermiężnym komunizmie – w biedzie, policyjnym terrorze i marksistowskim kłamstwie. Nadal mielibyśmy na kartki żywność, buty i używki. I pewnie wyjazd na tzw. Zachód wciąż byłby zarezerwowany dla nielicznych.

Mój Ojciec ma 92 lata. Jest lekko przygarbiony, lecz nadal w pełni sprawny. Choć podczas dłuższych spacerów musi wspomagać się laską. Za to pamięć ma doskonałą. Ma również rzecz bezcenną – dzienniki, które prowadzi bardzo skrupulatnie od wybuchu II wojny światowej do dziś.

Idziemy od stacji PKP Gdańsk Stocznia w kierunku pomnika Poległych Stoczniowców, Europejskiego Centrum Solidarności i historycznej Sali BHP. Mijamy wyjazd z III bramy, po której nie został nawet ślad. Ojciec patrzy na zaparkowane przed barakiem Straży Przemysłowej samochody. Pokazuje puste miejsca po wyburzonych budynkach. Wymienia jeden po drugim ubytki w stoczniowej architekturze – tu zniknęła kompresorownia, tu brakuje magazynu farb, tam warsztatów spawalniczych, tu była rurownia, tam biura projektantów…

– Pamiętam, jak jadąc tramwajem obok Stoczni, zobaczyłem ekipę burzącą biurowiec, w którym pracowali konstruktorzy statków. To był mózg Stoczni, może nawet całego polskiego przemysłu stoczniowego. Pracowała tu ponad setka inżynierów, specjalistów najwyższej klasy, absolwentów Wydziału Budowy Okrętów Politechniki Gdańskiej. Na moich oczach odchodziła pewna epoka, w gruzy walił się również mój świat – mówi mój Ojciec.

W roku 2014 Wojewódzki Konserwator Zabytków zewidencjonował ponad 250 obiektów stoczniowych. Niestety wkrótce większość obiektów wykreślono i rozebrano. Zostało 15 dźwigów, które jakimś cudem udało się ocalić przed złomowaniem.

Na peron wjeżdża „SKM-ka”. Z drzew podrywają się wróble. Ojciec odprowadza je wzrokiem, potem wyznacza laską dalszą marszrutę… I wtedy przypomina mi się, jak czterdzieści lat temu chodziliśmy z przyjaciółmi nocami po mieście. Małolaty z puszkami pełnymi farby. Było tak ciemno, że nawet nie domyślaliśmy się jej koloru. Dopiero na murze, w błysku zapałki wykwitała biel lub czerwień, ostra i świeża… „Komuchy won za Don”, „Młodzież z Partią skończy”, „Precz z komuną”, „Nie ma wolności bez Solidarności”… Ale to było kilkanaście miesięcy później, już po wprowadzeniu stanu wojennego.

W początkach sierpnia nic jeszcze nie wskazywało na to, że powszechnie znienawidzony ustrój zaczyna się kruszyć. Wprawdzie w Lublinie i Świdniku już w pierwszej połowie lipca rozpoczęły się strajki, lecz o ogólnopolskim wrzeniu nie było jeszcze mowy. Dopiero 14 sierpnia okazał się przełomem. Tego dnia gdańscy stoczniowcy zażądali przywrócenia do pracy Anny Walentynowicz. Aby wzmocnić przekaz, przerwali pracę.

Początek końca komunizmu

O tym, że stocznia stoi, Ojciec dowiedział się podczas kolegium redakcyjnego w „Głosie Stoczniowca”. Ta informacja wywołała zdziwienie wśród dziennikarzy. Któryś z nich powiedział nawet, że poprzedniego dnia był na dwóch wydziałach i nikt nie wspominał o proteście. Kolegium odbywało się początkowo bez redaktora naczelnego Tadeusza Daszczyńskiego, który został wezwany do Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Wrócił przed końcem narady i przyniósł najświeższe wiadomości: „Strajkują wydziały K-2 i W-3. Robotnicy domagają się podwyżki o 1000 złotych i dalszych podwyżek, w miarę wzrostu cen”.

Czy postulaty zostały spełnione, Daszczyński nie wiedział. W każdym razie wszyscy strajkujący powrócili już do pracy. Protest miał być sprowokowany z zewnątrz.

Ojciec wspomina, że wiadomość o przerwaniu protestu przyjął z nieufnością. Trudno było mu uwierzyć, aby Stocznia Gdańska, zakład, w którym już od dwóch lat działały wszystkie istniejące w Polsce organizacje opozycyjne, zadowoliła się krótkim przestojem paru wydziałów.

Zadzwonił do znajomego z Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, Jana Zapolnika, ale nikt nie podnosił słuchawki. Po południu wybrał się do Andrzeja i Joanny Gwiazdów. Ich również nie zastał w domu. Pomyślał, że w grę mogą wchodzić dwa warianty – albo ich wszystkich aresztowano, albo są teraz w stoczni, która wcale nie zaprzestała strajku.

15 sierpnia stanęła komunikacja miejska. Na Przymorzu opustoszały przystanki tramwajowe i autobusowe. Ludzie gromadnie szli do stacji SKM. Mówiono, że strajkuje nie tylko Stocznia Gdańska im. Lenina, ale także Komuna Paryska w Gdyni, Stocznia Północna i wiele mniejszych zakładów.

Ojciec postanowił skontaktować się telefonicznie ze znajomymi ze środowisk opozycyjnych – nikogo jednak nie zastał. Wreszcie dodzwonił się do Jana Samsonowicza. Ten był w pracy, w Akademii Medycznej. Razem z nim Aleksander Hall, rodzina Rybickich, jeszcze jacyś młodzi ludzie z RMP. „Jesteśmy otoczeni przez esbeków – informował Samsonowicz. – Pewnie lada chwila nas aresztują. Spróbujemy przebić się do stoczni”. W tym momencie Ojciec nie miał już wątpliwości – zaczęło się. Nowy Grudzień. Tym razem w sierpniu.

Pojechał do Zakładów Urządzeń Okrętowych Hydroster, który obsługiwał jako reporter „Głosu Stoczniowca”. Miała się tam odbywać Konferencja Samorządu Robotniczego.

Sala była przerzedzona, zastanawiano się nawet, czy nie odwołać narady, brakowało quorum do podejmowania uchwał. Dyrektor naczelny spóźnił się, był zmęczony, zdenerwowany. Właśnie skończył rozmowy z robotnikami. Jego zdaniem negocjacje zakończyły się porozumieniem. Strajkujący obiecali następnego dnia przystąpić do pracy. Obecny na naradzie I sekretarz Komitetu Dzielnicowego PZPR Gdańsk-Śródmieście relacjonował aktualną sytuację. Powiedział, że dzień wcześniej do Stoczni Gdańskiej wdarł się Lech Wałęsa. Grupka około 30 ludzi podburzyła setki młodych chłopaków, którzy zamknęli bramy, nie wypuszczając ludzi z zakładu. Biegali ponoć z kijami, niektórzy pijani. Na twarzy sekretarza wyraźnie było widać bezradność.

Nikt nie myślał o strachu…

Wieczorem Ojciec pojechał do Bolesława Faca. Pisarza nie było w domu, jako pracownik Stoczni Gdańskiej strajkował w swoim zakładzie. Zastał za to Lecha Bądkowskiego i Wiktora Woroszylskiego z żoną, którzy w tym czasie przebywali w Domu Pracy Twórczej ZAiKS w Sopocie. Postanowili pojechać do Faca z poduszką, kocem i koszem pełnym jedzenia.

Przy bramie numer jeden na przystanku SKM Gdańsk-Stocznia stały tłumy ludzi. Brama zamknięta, po jednej stronie straże robotnicze z biało-czerwonymi opaskami na rękawach, z drugiej rodziny. Atmosfera ogromnego podniecenia. W zasięgu wzroku ani jednego umundurowanego milicjanta. Ojciec wspomina: – Wywołaliśmy do bramy Faca, który przez kraty w parkanie zdał nam sprawozdanie z wypadków ostatnich dwóch dni. Na czele strajku stał rzeczywiście Lech Wałęsa. Dyrekcja była zmuszona zatrudnić go ponownie – był usunięty ze stoczni po czerwcu 1976 roku. Przyjęto również zwolnioną przed kilkoma dniami Annę Walentynowicz, której zwolnienie stało się bezpośrednią przyczyną strajku.

W Stoczni ze znajomych Ojca był jeszcze Jan Zapolnik, Kazimierz Szołoch, Joanna i Andrzej Gwiazdowie, Bogdan Borusewicz. Czyli niemal cały „aktyw” Wolnych Związków Zawodowych. Byli też i inni opozycjoniści. Fac wspomniał o dwóch, niedawnych więźniach: Tadeuszu Szczudłowskim i Dariuszu Kobzdeju. Z jego relacji wynikało, że rozmowy z dyrekcją i ministrem były na najlepszej drodze do załagodzenia sytuacji. Jednak ostre wystąpienie telewizyjne premiera Edwarda Babiucha zaogniło sytuację. Rozmowy zostały zawieszone do następnego dnia. A robotnicy zapowiedzieli, że jeśli nie dojdzie do porozumienia, to w poniedziałek rozpoczną strajk generalny.

Mijamy pomnik Ofiar Grudnia ’70. Ojciec się zatrzymuje. Przez chwilę patrzy na mewy, które krążą nad krzyżami, niczym białe latawce. Myśli o trzech robotnikach zamordowanych w Grudniu 1970 roku przez milicję.

– Nie baliście się, że znowu zaczną strzelać? – pyta mój 14-letni syn.
– Nikt wtedy chyba nie myślał o strachu – odpowiada mój Ojciec. – Chociaż każdy zdawał sobie sprawę, że radzieccy przyjaciele nas obserwują. I że wkroczą, jeśli „nasza” władza sama nie rozwiąże problemu. Skoro weszli na Węgry i do Czechosłowacji, skoro spacyfikowali NRD w 1953 roku, dlaczego mieliby oszczędzić niepokorną Polskę?

Od euforii do zwątpienia

W sobotę, 16 sierpnia przed sklepami stały już gigantyczne kolejki – po chleb i ziemniaki, bo nic innego wówczas nie było. W piekarni na Przymorzu ani bochenka. Podobna sytuacja w całym Gdańsku. Ludzie przygotowywali się na dłuższe oblężenie.

Przed bramami Stoczni Gdańskiej w dalszym ciągu tłumy. Mury obsadzone robotnikami w kombinezonach i kaskach. Ludzie szeptali między sobą, że jednostki ZOMO są skoszarowane i że czekają na rozkazy. Wojsko również.

Po obiedzie do Ojca zadzwonił Bolesław Fac. Był w euforycznym nastroju. Wywalczono wszystkie punkty postulatów: podwyżki płac, przyjęcie do pracy Wałęsy i Walentynowicz, budowę przed stocznią pomnika poległych stoczniowców, legalizację Wolnych Związków Zawodowych. Wałęsa wezwał robotników do opuszczenia zakładu do godziny 18.00 i stawienia się w poniedziałek do pracy. Jednak zanim wszyscy wyszli ze stoczni, doszło do awantury. Grupa około pięciuset młodych ludzi, inspirowana – jak mówił Fac – przez KOR-owców, zaczęła nawoływać do kontynuowania strajku. Usiłowano zamknąć bramy i nie wypuścić robotników na zewnątrz. Fac był przerażony, uważał, że w ten sposób zostanie zaprzepaszczone wszystko, co zostało osiągnięte.

Kolejne części „Sierpniowego kwadryptyku” będziemy publikować w piątki: 13, 20 i 27 sierpnia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki