Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sensu obgryzania sobie rzęs przez kochanków Bronisław Malinowski nigdy nie rozgryzł. Rozmowa z Grzegorzem Łysiem

Dariusz Szreter
Dariusz Szreter
Grzegorz Łyś
Grzegorz Łyś Jakub Celej
Bronisław Malinowski oczyścił pole dla nowoczesnej antropologii, czyli nauki nie historycznej, nie opisowej, ale badającej żywe społeczeństwa i ich funkcjonowanie. Polskich uczonych o takim znaczeniu na świecie jak on można policzyć na palcach. To, że się o nim prawie nie mówi, to jakieś dziwne zaniechanie - przekonuje Grzegorz Łyś, autor książki „Dzikie żądze. Bronisław Malinowski nie tylko w terenie”.

Pamiętam, jak w latach 80. bodaj w tygodniku „Forum” przedrukowano listę 100 najważniejszych książek naukowych w dziejach ludzkości, według jakiegoś prestiżowego zachodniego periodyku. Były tam dwa tytuły polskich autorów: „O obrotach sfer niebieskich” Kopernika i „Życie seksualne dzikich” Bronisława Malinowskiego. Jak to zatem możliwe, że pierwszą polską biografię tego wybitnego i uznanego na całym świecie uczonego dostajemy dopiero teraz?
Sam byłem tym zaskoczony, kiedy zabrałem się za moją pracę. Ale najpierw małe sprostowanie: 13 lat temu ukazało się w języku polskim tłumaczenie biografii Malinowskiego autorstwa australijskiego antropologa profesora Michaela Younga. To rzecz - powiedziałbym - fundamentalna, efekt długotrwałej pracy opartej bezpośrednio na archiwach, a także na kontaktach z rodziną. Niestety, ta ks coś, co może trafić do trochę szerszej grupy niż antropolodzy i ludzie zajmujący się pokreiążka nie za bardzo zaistniała w świadomości czytelniczej, prawdopodobnie okazała się zbyt trudna m.in. ze względu na ogromną liczbę szczegółów i odniesień.

Mówi pan o szczegółach naukowych?
Nie tylko, mówię o szczegółach jego życiorysu, kontaktów naukowych, towarzyskich i tak dalej. Przez to jest to po prostu książka wymagająca wielkiej uwagi i cierpliwości. Natomiast to, co ja napisałem, jest pomyślane jakownymi dziedzinami. Im Malinowski jest oczywiście dobrze znany. W latach 80. i 90. PWN wydało 13 tomów jego prac. Czasem ukazują się też artykuły dotyczące jego biografii, ale w sumie ta wiedza nie wykracza poza środowisko naukowe, a tam to zainteresowanie też jest umiarkowane, bo jak wiadomo Malinowski jest raczej uważany za zamkniętą kartę w historii tej dyscypliny.

Wracając do pańskiego wyjściowego pytania: przypuszczam, że najzwyczajniej w świecie nikt nie wpadł na pomysł, że o tak wybitnym uczonym należałoby napisać książkę popularną, która troszeczkę by go z tego zapomnienia wyzwoliła.

Pańska książka koncentruje się przede wszystkim na pierwszym okresie życia Malinowskiego, kiedy jeszcze przebywał głównie w kraju - Krakowie i Zakopanem. To też ukłon w stronę krajowego czytelnika?
Biografia Younga, o której mówiłem, akurat w tej części - z oczywistych względów - jest mniej przekonywająca. Ja natomiast uważam, że okres jego dorastania i później nauki w Polsce jest trochę niedoceniany. W tym sensie, że to, co on wyniósł z Polski, jest jednym z powodów jego powodzenia.

Tu narodził się ten rodzaj myślenia, który dla Anglosasów był nowością. Chodzi mi o wpływ modernizmu oraz bezpośredni kontakt z góralami, z ludem, na co anglosascy uczeni mieli niewielkie szanse. Dlatego właśnie tyle piszę o Krakowie i Podhalu.

Bardzo istotnym wątkiem biografii Malinowskiego jest jego bardzo burzliwa przyjaźń z Witkacym. Ona też zdaje się mieć wpływ na jego umysłowość.
Oni się jak gdyby kształtowali w opozycji wobec siebie. Ostatecznie Witkacy znalazł się po stronie sztuki i metafizyki, natomiast Malinowski utwierdził się w przekonaniu, że tylko nauka podsuwa rozwiązanie wszelkich problemów, także egzystencjalnych. Do tego dochodziła jeszcze kwestia postaw życiowych, która była jednym z powodów ich rozstania.

Mówiąc w takim trywialnym skrócie: Witkacy uważał Malinowskiego za cynika, a Malinowski Witkacego za kabotyna.

Czy rzeczywiście można mówić, że Malinowski był cynikiem? Kiedy opisuje pan jego rozterki, głównie wywołane jego związkami uczuciowymi, to wydaje się, że bardzo poważnie do tego podchodził. A jeśli zdarza mu się wiarołomstwo albo inne uchybienia, miewa wyrzuty sumienia.
Ja bym go nie uznał za cynika w takim potocznym rozumieniu tego słowa, między innymi z powodów, o których pan mówi. Malinowski miał specyficzną wrażliwość. Natomiast jako uczony odwoływał się do biologicznych podstaw istnienia i chyba wyobrażał sobie, że za każdym działaniem tkwi jakiś interes. I z tego powodu był bardzo czujny. Krótko mówiąc, dostrzegał cynizm u innych i sam się bronił, przyjmując postawę realizmu, zmierzającego również ku cynizmowi.

Na czym polegało nowatorstwo w podejściu Malinowskiego do antropologii? Owszem prowadził badania terenowe, co nie śniło się największemu ówczesnemu autorytetowi antropologicznemu Jamesowi George’owi Frazerowi, ale przecież nie on pierwszy to robił.

Przede wszystkim Malinowski podważył zasadniczy nurt ówczesnej antropologii, to znaczy ewolucjonizm, reprezentowany m.in. przez Frazera. Pogląd ten opierał się na dogmacie, że społeczeństwa rozwijają się: jedne są zacofane, inne są bardziej rozwinięte, a niektóre - jak Anglicy - zbliżają się do ideału, czyli do ostatecznego celu ewolucji (jakkolwiek wątpliwym pojęciem by on nie był).

Podobnie sprzeciwiał się Malinowski dyfuzjonizmowi, czyli koncepcji, która zakładała, że modele społeczne rozprzestrzeniają się z określonych regionów do innych, w zasadzie w niezmienionej postaci. Taki rodzaj myślenia to był ówczesny mainstream. Kwestionowali go wprawdzie niektórzy naukowcy, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, ale Malinowski wystąpił przeciw niemu otwarcie, w sposób bardzo agresywny, wręcz bezczelny. Tak oczyścił pole dla nowoczesnej antropologii, czyli nauki nie historycznej, nie opisowej, ale badającej żywe społeczeństwa i funkcjonowanie.

Jak to możliwe, że Anglicy, którzy uważali się za awangardę rozwoju gatunku ludzkiego, zaakceptowali krytykę ze strony takiego przybysza nie wiadomo skąd?
To jest ciekawe pytanie i właściwie nie mam na to odpowiedzi. Przyczyną mogła być wielka sprawczość Malinowskiego: jego charyzma, dzięki której miał wielu uczniów i zwolenników, ale też i zawziętych wrogów. Myślę, że jego osobowość odgrywała tutaj znaczną rolę. Nie miał hamulców przed atakowaniem angielskiego establishmentu naukowego, a Anglikom jakoś się to spodobało. A przy okazji otrzymał wsparcie amerykańskich kręgów naukowych.

Na ile na popularność i postrzeganie Malinowskiego miała wpływ tematyka jego najsłynniejszego dzieła, czyli owo „Życie seksualne dzikich”?
Jeśli chodzi o środowisko naukowe, to ta sprawa nie miała wielkiego znaczenia. Już pierwsza książka Malinowskiego, czyli „Argonauci Zachodniego Pacyfiku”, zapewniła mu istotną pozycję w środowisku naukowym i wstęp na pierwsze szczeble kariery. Natomiast szerszą publiczność jak najbardziej to poruszyło.

Książka Malinowskiego była sprzedawana w Paryżu na bulwarach nad Sekwaną razem z dziełami na wpół pornograficznymi albo wręcz pornograficznymi. Malinowski kojarzył się z tym życiem seksualnym dzikich i głównie dlatego o nim słyszano.

Najbardziej szokującym odkryciem Malinowskiego, jeśli chodzi o to seksualne życie Trobriandczyków, był fakt, że nie zdawali oni sobie sprawy z istnienia zależności między odbyciem stosunku płciowego a ciążą. Jedną z konsekwencji takiego poglądu był brak pojęcia ojcostwa.
Tak, to był chyba zdecydowanie największy wstrząs, jaki wywołała ta książka, a nie jakieś - powiedzmy - interesujące świntuszenia, których tam wiele nie ma. Co ciekawe - wszyscy biali, którzy bywali na Wyspach Trobrianda, w szczególności misjonarze, dobrze wiedzieli, jak się sprawy mają, ale nie uznali za stosowne, żeby świat o tym osobliwym poglądzie miejscowych poinformować.

Kiedy Malinowski próbował pouczać tubylców, że dzieci biorą się z seksu, to oni wskazywali na fakt, że w ich społeczności w zasadzie nie było dzieci nieślubnych, mimo że życie erotyczne przed ślubem kwitło nawet bardziej bujnie niż po ślubie.
To był problem, którego Malinowski nie rozstrzygnął, do czego się zresztą przyznawał. Przypuszczał, że po prostu praktykuje się tam jakieś formy przerywania ciąży. Wspominam też w książce o współczesnych badaniach australijskich, w myśl których u niektórych kobiet seks z wieloma partnerami może tworzyć warunki niesprzyjające zagnieżdżeniu się zarodka. Wygląda na lekko naciągane tłumaczenie, ale można się nad tym zastanawiać.

Czy wiadomo, na ile zmieniła się obyczajowość Trobriandczyków w ciągu tych stu lat, jakie minęły od czasu, kiedy opisywał ich Malinowski?

To, co wiem na ten temat, pochodzi z książki pani Aleksandry Gumowskiej „Seks, betel i czary. Życie seksualne dzikich sto lat później”, która powstała stosunkowo niedawno. Jeśli dobrze pamiętam, trobriandccy kochankowie przestali sobie obgryzać rzęsy. Sensu tej czynności Malinowski też nie mógł rozgryźć. Teraz to przestało istnieć i pewnie jest więcej takich szczegółów. Natomiast czy to społeczeństwo w jakiś sposób się rozpadło? Trudno powiedzieć.

Nadal rządzą tam wodzowie, którzy dziś mają jednak tylko po kilka, a nie kilkadziesiąt żon. Musiało to wpłynąć na struktury i na funkcjonowanie całego społeczeństwa. Władza wodzów opierała się bowiem m.in. na rozdawaniu żywności swoim obywatelom. A tę żywność uzyskiwali od rodzin swoich żon. Więc coś tam się na pewno zmieniło.


Czy Malinowski był rasistą? Bo niektórzy wyciągnęli takie wnioski z jego dziennika, opublikowanego ponad 20 lat po jego śmierci.

Według dzisiejszych standardów był, a przynajmniej bywał. No ale jest pytanie, czy można i należy stosować te standardy? W końcu w samej antropologii jest bardzo źle widziane ocenianie i wartościowanie kultury z punktu widzenia innej kultury. A nasza kultura po stu latach jest już inna niż kultura czasów belle epoque, kiedy dogmatem było przekonanie o wyższości białego człowieka. Był to po prostu trochę inny świat.

Druga rzecz, która wywołała oburzenie po opublikowaniu części jego dzienników w latach 60., to fakt, że Malinowski posługiwał się w nich językiem bardzo obcesowym, często wulgarnym. Wynika to z kontekstu przyjaźni w trójkącie z Witkacym i Leonem Chwistkiem, gdzie oni przyznali sobie prawo do nazywania siebie słowami powszechnie uznawanymi za obraźliwe - jak „bydło” czy „kanalia”. I taką konwencję przyjął też w dzienniku, w końcu pisanym dla siebie.

Czyli można powiedzieć, że to Witkacy trochę zdeprawował Malinowskiego. Choć z drugiej strony to „Bronio” namówił Witkacego na homoerotyczny eksperyment, po którym ten miał potem wielki niesmak. Zostało to opisane w na poły autobiograficznej powieści „622 upadki Bunga”, gdzie Malinowski występuje jako książę Nevermore (nigdy więcej). Jakkolwiek nie to było powodem gwałtownego zerwania ich przyjaźni.
Nie, do ostatecznego zerwania doszło później, podczas wspólnej wyprawy do Australii i Nowej Gwinei. W tamtym czasie Witkacego dręczyło poczucie winy za samobójczą śmierć swojej narzeczonej. Właściwie powziął już decyzję, że skończy ze sobą. Kiedy jednak dowiedział się, że w Europie wybuchła światowa wojna, wymyślił, że jeśli zginie na polu bitwy albo może i nawet przeżyje, to będzie jakiś substytut takiego czynu suicydalnego. Nie wiem, czy do końca świadomie, ale wykorzystał byle pretekst, by urwać się z tej wyprawy i wrócić szybciutko do Europy, a konkretnie do Rosji, gdzie wstąpił do armii.

Natomiast co do tego epizodu gejowskiego - faktycznie Witkacy to bardzo przeżył, ale poniekąd był zadowolony, ponieważ była to niezwykła zbrodnia, czyli coś w duchu... Witkacego.

Malinowski wyjechał z Polski w wieku lat 30. A właściwie nawet nie z Polski, bo tej wtedy nie było, tylko z Galicji. Czy potem czuł się jakoś związany z niepodległą Rzecząpospolitą?
Polska kojarzyła mu się przede wszystkim z matką, a ta zmarła, kiedy prowadził swoje badania w Oceanii. Jeśli pytamy o jego stosunek do Polski niepodległej, to wchodzimy na trochę grząski grunt prawdziwego czy nieprawdziwego patriotyzmu. Malinowski był człowiekiem egocentrycznym i indywidualistycznym. Jego związek z Polską, poza matką, to byli przyjaciele, krajobrazy, wspomnienia, sentymenty i środowisko naukowe, z którym był ściśle związany.
Natomiast nie można powiedzieć, żeby Malinowski jakoś szczególnie przejmował się polską państwowością i jej losami. Chyba dopiero II wojna światowa wyzwoliła w nim tego typu rzeczy.

Zbierając materiały do książki, dotarł pan do jakichś żyjących potomków Malinowskiego lub jego krewnych?
W Polsce zostali tylko bardzo dalecy krewni z bocznych linii, więc to nie miałoby żadnego sensu.

A co z jego córkami?
Dwie starsze córki zostały w Ameryce i wyszły tam za mąż. Najmłodsza córka Helena była dziennikarką BBC i ona, jako jedyna, tutaj przyjeżdżała, miała kontakt z różnymi polskimi naukowcami i właściwie to chyba ona zainspirowała powstanie biografii jej ojca autorstwa prof. Younga. Ale w tej chwili chyba nikt z jej rodziny nie ma bliższego kontaktu z Polską.

Jaki cel stawiał pan przed swoją książką? Jakich reakcji na nią by pan sobie życzył? Jak możemy skorzystać z tego dziedzictwa, które nam Bronisław Malinowski pozostawił?

Polskich uczonych o takim znaczeniu na świecie jak Malinowski można policzyć na palcach. To, że się o nim prawie nie mówi, to jakieś dziwne zaniechanie. Moim zdaniem powinien nastąpić jakiś renesans Malinowskiego.

Nie w sensie rozwijania jego naukowej metody, chociaż istnieje coś takiego jak neofunkcjonalizm, ale nie wydaje się, by ten kierunek miał jakąś obiecującą przyszłość. Myślę, że Malinowski powinien być szerzej znany wśród ludzi niezwiązanych zawodowo z antropologią. Miał niezwyczajny życiorys, niezwykłe środowisko, w którym się obracał, niezwyczajny umysł, a przy tym był bardzo dziwną i - nie ukrywajmy tego - trudną osobowością. Jeśli mogą powstawać książki i inne publikacje o Marii Curie, to czemu nie o Malinowskim, którego - w swojej dziedzinie - można stawiać na równi z nią.

Orientował się pan, czy w Polsce w ogóle jest jakaś ulica Malinowskiego albo szkoła jego imienia?
Próbowałem szukać, ale ostatecznie zawsze trafiałem na Bronisława Malinowskiego, średniodystansowca, olimpijczyka i medalistę. Jestem więc prawie pewien, że nie ma ani szkoły, ani ulicy Bronisława Malinowskiego - antropologa. A uważam, że na swoją szkołę i ulicę Malinowski zdecydowanie zasługuje.

Grzegorz Łyś - „Dzikie żądze. Bronisław Malinowski nie tylko w terenie”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2021

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki