Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Senior kontra junior. Dwa pokolenia, jedno kino. "Nasze upodobani"a się ścierają"

Henryk Tronowicz
Rozmowa z Filipem Manieckim, uczniem V LO w Gdańsku, który uczestniczył w pracach Jury Młodych na 46. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

Filipie, przygotowujesz się do matury, to jednak nie przeszkodziło ci, by poświęcić tydzień na uczestnictwo w Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, gdzie - jako członek Jury Młodych - oglądałeś i oceniałeś filmy w Konkursie Głównym. Ile filmów widziałeś?

Obejrzałem komplet szesnastu filmów rywalizujących o Złote Lwy. Zadaniem naszego jury było wybranie dzieła według nas najlepszego. Pracowaliśmy równolegle z głównym Jury, a na koniec okazało się, że nasze werdykty się pokryły. Ogromnie mnie ucieszyło, że profesjonaliści dostrzegają te same wartości co my, młodzi.

Pozwól, że ze względu na dzielącą mnie z tobą znaczną różnicę wieku, spytam cię o to, czyje pakiety filmów zabrałbyś na bezludną wyspę. Ja zabrałbym dzieła Jeana Renoira, Alfreda Hitchcocka i Michelangelo Antonioniego. Czy możemy preferowane upodobania uzasadnić?

To nawet konieczne. W moim pakiecie znajdą się przede wszystkim Andrzej Wajda i Krzysztof Kieślowski. Mam wrażenie, że wśród filmoznawców istnieje niechęć do przywoływania przy takim pytaniu twórców mainstreamowych. To niechęć czasem spowodowana znajomością kina spoza głównego nurtu, czasem jednak założeniem, że nie przystoi. A to ci dwaj twórcy są w kinie polskim moimi guru. Wajda za absolutny perfekcjonizm. Kieślowski za spojrzenie i kunszt scenopisarski. W kinie zagranicznym wysoko cenię Petera Jacksona, twórcę trylogii „Władca Pierścieni”. Stworzona przez niego wizja fantastyki jest już trwale związana z tym gatunkiem. A jednak Jacksona na bezludną wyspę nie zabiorę. Nic nowego mi nie wniesie. Zamiast niego wezmę Christophera Nolana, twórcę z wyobraźnią zupełnie wyjątkową.

Filmoznawców bronić nie chcę, ale teraz muszę. Reżyserski dorobek Andrzeja Wajdy już dawno został gruntowanie zinterpretowany, począwszy od esejów Aleksandra Jackiewicza (np. „Powrót Kordiana”, „Armia schodzi do kanałów”), po rozprawy Tadeusza Lubelskiego („Wajda, portret mistrza w kilku odsłonach”). O kinie Kieślowskiego ukazują się wciąż nowe rozprawy. Wróćmy jednak na festiwal i weźmy na ząb komedię sensacyjną debiutującego reżysera Mateusza Rakowicza „Najmro. Kocha. Kradnie. Szanuje”. Czy twoim zdaniem grany przez Dawida Ogrodnika tytułowy bohater, co to pobił rekord świata w ucieczkach z mamra, to na ekranie postać wiarygodna?

Jestem zwolennikiem opowieści o głębszej treści, niż to proponuje „Najmro”. Mimo to imponuje mi fakt, że w Polsce może powstać taki klasyczny film gangsterski. Od scen początkowych zakładamy pewien dystans do bohatera, komediowe efekty więc mnie nie rażą. Kolorowy, rytmiczny obraz nawet dopełniają.

A co myślisz o wiarygodności szalonego śmiałka z filmu „Prime Time” Jakuba Piątka, też debiutanta. Powiem ci Filipie, że w czasie seansu nie mogłem się doczekać, kiedy wreszcie do interwencji przystąpi kompania antyterrorystów. A według ciebie zakończenie filmu ze strugą posoki było uzasadnione?

Śmiałek wypadł wiarygodnie. Tym, co psuło mi w pewnym stopniu jego wizerunek, była swoista reżyserska huśtawka. Mam na myśli nerwowe zrywy postaci granej przez Bartosza Bielenię. Krzyczy, biega, szamocze się, po czym nagle się uspokaja. Kto wie, może tak się będzie miotać ktoś, kto podejmie taki ryzykowny skok. Natomiast oczekiwanie widza na interwencję reżyser sobie nieźle wykalkulował. A posoka? Mam wrażenie, że to było nieodzowne, żeby śmiałkowi coś uświadomić. Zabrakło mi natomiast motywacji. Film miał potencjał, żeby wyrazić sens akcji podjętej przez bohatera. Ale szanuję twórców, że zdecydowali się nie ujawnić pointy, którą zamachowiec zapisał na kartce, i że poprzestali na zakończeniu otwartym. Oczekiwałbym jednak mocniej zarysowanego tła tej historii.

Co powiesz o „Hiacyncie” Piotra Domalewskiego? W planie artystycznym to najciekawsze dzieło reżysera. Nie szczędzi scen prania się twardzieli po szczękach. Nie unika też scen z sięganiem po spluwy. Nieźle też sobie radzi ze scenami seksu. Myślę o miłości męsko-damskiej, na innych się nie znam.

Film jest bardzo przekonujący i rzeczywiście ciekawy artystycznie. Jeśli zamiarem Domalewskiego było stworzenie kryminału, to w moim przekonaniu osiągnął sukces. Widzę w „Hiacyncie” przede wszystkim udany film z gatunku policyjno-śledczego. Tylko gdzie się podziała warstwa społeczno-psychologiczna?

Co jednak w „Hiacyncie” dominuje?

Któryś z dziennikarzy na konferencji prasowej zadał pytanie o to, czy bohater jest osobą hetero-, homo- czy biseksualną. To nie zostało doprecyzowane, a jednak wyłania się pewien dwuznaczny podtekst, który skłania do refleksji. Słowem, czy chodzi o zmieniającą się orientację seksualną, czy może raczej o poznawanie samego siebie.

Film „Żeby nie było śladów” przypomina polityczny kontekst wydarzeń związanych z tragedią maturzysty Grzegorza Przemyka. Akcja dzieje się w roku 1983, formalnie po zawieszeniu stanu wojennego.

Historia Przemyka silnie mnie porusza. Z pewnością z powodu mego wieku. Dramat maturzysty, ale przede wszystkim bezsilność jego bliskich, którzy usiłują przywrócić elementarną sprawiedliwość, stają mi się bardzo bliskie. Mocno zapadła mi w pamięć postać wrednej prokuratorki (zagranej przez Aleksandrę Konieczną). I czuję żal do reżysera o epizod przesłuchania w sądzie. Mocno tę scenę przerysował. Aktorka miała widza ugodzić, ale wedle mnie przesadziła.

Któregoś dnia na festiwalu doszło do starcia dwóch wizji kultury. Wizja zaprezentowana w musicalu hiptopowym „Inni ludzie” to ekranizacja książki Doroty Masłowskiej. Lecz cokolwiek pisarka chciała wyrazić jako scenarzystka, ja w wersji ekranowej widzę jedynie wykwit nihilizmu. To pławienie się w klimacie beznadziei. Inną z kolei wizję rysuje twórca kameralnego filmu „Sonata”. Pokazuje, że lekarze nie zawsze bywają nieomylni. Lecz jednostka, jak się stwierdza w diagnozach, dotknięta nieuleczalnym upośledzeniem, może odkryć w sobie twórcze zdolności i po latach prób i ćwiczeń może zagrać Sonatę Księżycową...

Doszliśmy chyba do momentu, w którym - jak myślę - z racji pokoleniowych nasze upodobania się ścierają. Ani pierwszy, ani drugi z przywołanych filmów („Sonata” do tego stopnia, że zdziwiła mnie przyznana Nagroda publiczności) nie należą do dzieł uznanych przeze mnie na festiwalu za najlepsze. Niemniej jestem gorącym zwolennikiem bardzo odważnej formy, na którą w „Innych ludziach” zdecydowała się Aleksandra Terpińska. A „Sonata” to popis doskonałej realizacji dźwiękowej. Tu jednak forma była dla mnie zbyt przezroczysta. Bartoszowi Blaschke w „Sonacie” udało się to wyprowadzenie widza ze strefy komfortu. Dobrym pomysłem było wprowadzenie w ostatnich scenach autentycznego protagonisty. Czyli Grzegorza Płonki we własnej osobie. Fabuła filmu Terpińskiej do mnie nie przemawia i gdyby nie doskonała forma i ukryty w niej przekaz nie widziałbym w tym filmie nic wielkiego.

Forma tak, a fabuła niekoniecznie? Te warstwy nie zawsze chodzą w parze. W tej materii w dziejach sztuki przelano niejedno morze słów. Niełatwo pogłębić wiedzę w tym przedmiocie. Wróćmy jednak na chwilę do kina Andrzeja Wajdy. Miał on wyjątkowo trafne oko przy kompletowaniu obsady aktorskiej. By tylko wspomnieć Łomnickiego, Cybulskiego, Olbrychskiego czy Gérarda Depardieu z „Dantona”. W filmie „Wszystko na sprzedaż” pięknie sfotografował Beatę Tyszkiewicz i Elżbietę Czyżewską. Do „Panien z Wilka” przyciągnął sznur innych świetnych aktorek. Kręcąc „Człowieka z marmuru” odkrył talent Krystyny Jandy. Muszę cię spytać, czy dyskutowaliście w Jury Młodych o aktorstwie?

O tak, aktorom poświęcaliśmy wiele uwagi. Ale analizowaliśmy ich wizerunki dogłębnie nie pod kątem, kim są, lecz jak myślą. Spostrzegliśmy też, że twórcy chętnie powracają do polskiej przeszłości. Akcja jedynie 4 z 16 filmów konkursowych dzieje się współcześnie lub w czasie bliżej nieokreślonym. Reszta to wojna, PRL lub pierwsza dekada XXI wieku. Doszukuję się tu chęci powrotu autorów do czasu ich własnego dzieciństwa - jak u Kingi Dębskiej w „Zupie nic” czy u Konrada Aksinowicza w „Powrocie do Legolandu”. Za szczególnie cenne uważam filmowe powroty do czasów „słusznie minionych” i konfrontowanie ich z żywiołem współczesności, kiedy dochodzi do łamania pewnych wartości moralnych czy politycznych.

Czy udało ci się obejrzeć chociaż jeden film w sekcji dzieł mikrobudżetowych?

Niestety, nie starczyło czasu. Z zasłyszanych rozmów i opinii zbudowałem sobie w wyobraźni przeświadczenie, że w obu konkursach - krótkich metraży i utworów mikrobudżetowych, pojawiają się filmy znacznie śmielsze od dzieł z Konkursu Głównego. Mówi się, że to tam rośnie siła rodzimego kina.

Mnie również na te produkcje zabrakło czasu. Ale z tego, co z przecieków wiem, nie mogę wykluczyć, że w twojej intuicji jest ziarno prawdy...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki