Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sekretne spotkanie w Grand Hotelu. Niezwykła historia sopocianki Rosvity Stern

Barbara Szczepuła
Izabella Stern (pierwsza z lewej) ostatnia naczelniczka pierwszego okręgu pomorskiego Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół"
Izabella Stern (pierwsza z lewej) ostatnia naczelniczka pierwszego okręgu pomorskiego Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół" Archiwum prywatne
Dlaczego Rosvita Stern nie mogła w porę obronić dyplomu w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych? Czego chciał od niej esbek? - docieka Barbara Szczepuła

Umówiłam się z Rosvitą Stern, bo od dawna chciałam opisać jej rodzinę, mieszkającą w Sopocie od końca XIX wieku. W 1898 roku jej przyszły dziadek, Gustaw Roth, wówczas młody syn ziemian spod Iławy (wysoki szatyn z krótko przyciętą brodą i wąsami), zdecydował się osiedlić w kąpielisku nad chłodną zatoką. Otworzył sklep kolonialny przy Wilhelmstrasse (obecnie Haffnera), a sam zamieszkał na piętrze. Wkrótce poznał Walentynę Kurpisz z Poznańskiego, która przyjeżdżała z rodzicami i rodzeństwem do Zoppot na wakacje. Walentyna uprawiała jeździectwo na tutejszym hipodromie, a jak wiadomo amazonka pędząca na koniu to jeden z piękniejszych widoków na tym świecie, więc Gustaw Roth zakochał się w pannie Walentynie nader szybko. Z wzajemnością. Ślub odbył się w 1909 roku, wkrótce urodziły się dzieci Izabella i Gustaw junior.

Małżonkowie nawiązali kontakty towarzyskie z miejscowymi Polakami i wstąpili do Towarzystwa Ludowego. Na spotkaniach Walentyna opowiadała o udziale jej ojca w Powstaniu Styczniowym, zarażając słuchaczy entuzjazmem i polskim patriotyzmem. Małżeńska idylla trwała krótko. Rozpoczęła się wielka wojna, nazwana potem pierwszą światową i Gustawa seniora, jako poddanego cesarza Wilhelma II, wcielono do niemieckiej armii. Zginął pod Verdun, ratując kolegę.

Młoda wdowa otrzymała po mężu niezłą rentę, która wystarczyła jej na spokojne życie i na kształcenie dzieci. Sprzedała sklep i dom i poświęciła się działalności społecznej wśród sopockiej Polonii. Jako prezeska Towarzystwa Polek biegała z zebrania na zebranie, wygłaszała pogadanki, uczyła pieśni patriotycznych, pomagała, radziła.

Często podejmowała panie herbatą w swoim nowym mieszkaniu przy Eissenhardtstrasse (dziś Chopina). Służąca podawała ją w cieniutkiej chińskiej porcelanie, którą kolekcjonowała jej chlebodawczyni. Chińska porcelana nie przetrwała II wojny światowej, więc dziś Rosvita Stern, wnuczka Walentyny, częstuje mnie herbatą w kubku. Rozmawiamy w tym samym mieszkaniu przy ulicy Chopina, choć okaleczonym powojennymi przeróbkami i podziałem.

Rozmowa się nam komplikuje, bo Rosvita, popijając łyk herbaty, wspomniała en passant o esbeku, który uniemożliwił jej zrobienie dyplomu w Wyższej Szkole Sztuk Pięknych. Taki sensacyjny wątek to duża pokusa, ale odkładam go na później, bo nie wypada przerywać opowieści o Izabelli, matce Rosvity, której fotografie wraz ze zdjęciami innych osób zasłużonych dla Sopotu zdobią dziś plac Zdrojowy.

Już w dzieciństwie okazała się znakomitą gimnastyczką. Członkinią Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół" została w wieku ośmiu lat. Uprawiała też wioślarstwo, pływała na ósemkach.

- "Sokół" - uzupełnia moją znajomość tematu Rosvita - był organizacją nie tylko sportową. Chodziło, w zgodzie z maksymą "Mens sana in corpore sano" (w zdrowym ciele zdrowy duch), o patriotyczne wychowanie młodzieży, o podtrzymywanie polskiej tradycji i kultury, o gotowość do walki o wolną Polskę. W roku 1915 małopolski Sokół przystąpił do Legionów Piłsudskiego, tworząc trzon późniejszej II Brygady zwanej Karpacką, a "Błękitna armia" generała Hallera składała się niemal w całości z "sokołów".

O TYM SIĘ MÓWI NA POMORZU:

* Żona prezesa Amber Gold zarejestrowała nową spółkę. Czym teraz będą się zajmować Plichtowie?
* Jego lody jadły największe gwiazdy: Helena Vondrackova, Karel Gott, Hanka Bielicka
* Klątwa sportowych celebrytek. Dlaczego nasze olimpijki wróciły z Londynu bez medali?
* Jak gauleiter Forster budował autostradę z Gdańska do Berlina
* O Rudim Schubercie mówią: Taki sąsiad to przekleństwo!

WYWIADY, OPINIE, KOMENTARZE:

* Rozmowa z Piotrem Sielickim prawnikiem przygotowującym pozew zbiorowy klientów Amber Gold
* Kto jest bardziej skuteczny - Komorowski czy Tusk? [ROZMOWA]

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij, zarejestruj się i w sierpniu korzystaj za darmo: www.dziennikbaltycki.pl/piano

W Zoppot gniazdo "Sokoła" założono w 1912 roku. - Przynależność do towarzystwa była nobilitacją - mówi Rosvita. - Łączyły się z "Sokołem" takie nazwiska jak Aleksander hrabia Fredro, Henryk Sienkiewicz, Artur Grottger (zaprojektował "sokołom" mundury), zaś Ignacy Paderewski był honorowym druhem Towarzystwa Gimnastycznego.

Izabellę wyrzucono ze szkoły senackiej w Sopocie za wypracowanie zawierające niezgodną z obowiązującą w Wolnym Mieście interpretację bitwy pod Tannenbergiem (1410). Dla Polaków jest ona bitwą pod Grunwaldem i świetnym zwycięstwem wojsk polsko-litewskich króla Jagiełły nad wrednymi Krzyżakami. Nauczyciel przedstawiał sprawę inaczej i to on oczywiście miał rację, więc Izabella musiała kontynuować edukację w szkole prywatnej. Trafiła do urszulanek w Danzig i tylko na tym zyskała, bo było to bardzo dobre gimnazjum.

Uznawana była za jedną z najaktywniejszych "sokolic" w Wolnym Mieście. Szczupła, zgrabna blondynka miała ogromne powodzenie, znakomicie tańczyła, grała w tenisa i bez wysiłku zawracała chłopcom w głowach.

Gdy 1 września 1939 roku wybuchła kolejna wojna, sąsiad z pierwszego piętra, lekarz Kurt Jakubowski, którego syn był gestapowcem, wyprowadzając wieczorem pieska, zapukał do drzwi pani Roth. Szepnął, żeby uciekali, bo usłyszał rozmowę swoich synów: mówili, że nazwisko Roth jest na liście proskrypcyjnej.

Gustaw Roth uciekł do Gdyni, a stamtąd udało mu się przedostać do Warszawy. Walentyna Roth z córką tułały się jakiś czas to tu, to tam. Wreszcie znalazła pracę w pensjonacie "Klara" u znajomego Niemca, a Izabellę ściągnęła do Wejherowa jej koleżanka z "Sokoła", Wanda Rzeppianka, która zatrudniła się tam w młynie.

Podczas wojny życie przyspiesza, nie ma czasu na długi namysł, nikt nie wie przecież, ile jeszcze pożyje, dzień, dwa, może tydzień, może miesiąc... W Wejherowie Izabella poznała sympatycznego Kaszuba, Alberta Sterna i szybko wyszła za mąż. Urodziła córkę Karinę i była w ciąży z Rosvitą, gdy męża, podobnie jak innych Kaszubów, wcielono do niemieckiej armii i wysłano na front. Wschodni. Dostał przepustkę i udało mu się zobaczyć młodszą córeczkę. Wkrótce potem poległ.

Izabella, jak jej matka dwadzieścia kilka lat wcześniej, została młodą wdową z dwojgiem dzieci. Jej brat Gustaw, żołnierz Armii Krajowej walczył w tym czasie w Powstaniu Warszawskim.

W czterdziestym piątym roku Izabella i Walentyna chciały wrócić do Sopotu. Powrót opóźnił się, bo w Wejherowie wybuchła epidemia tyfusu i musiały czekać do końca kwarantanny. Gdy w grudniu dotarły na ulicę Chopina, mieszkanie było już zajęte, choć wcześniej babcia Walentyna z urzędnikami nowej władzy zaplombowała drzwi wejściowe. Walentyna Roth i Izabella Stern z malutkimi córkami spędziły pierwsze powojenne święta Bożego Narodzenia płacząc w piwnicy. Dla nowej władzy i nowych lokatorów kobiety, które w brunatniejącym z dnia na dzień Wolnym Mieście śpiewały odważnie "polski my naród, polski ród, królewski szczep Piastowy", były Niemkami. Obywatelkami drugiej kategorii.

- Przed wojną w Gdańsku ani Sopocie Polacy nie mieszkali - głosili autorytatywnie przybysze z centralnej i wschodniej Polski.
Jeszcze przed ich powrotem sąsiad z pierwszego piętra, ten, który na początku wojny ostrzegł Walentynę przed Gestapo, popełnił samobójstwo. Jego żona z synami wyjechała do Niemiec, on chciał tu zostać, myślał, że polscy sąsiedzi go obronią. Był porządnym człowiekiem, nawet w najgorszych czasach leczył wszystkich, niezależnie od narodowości, często pomagał biedniejszym pacjentom. Ale teraz nikt nikomu pomagać nie chciał, a może nie mógł. Inny niemiecki sąsiad, który miał żonę Polkę i ukrywał w swoim mieszkaniu dwóch uciekinierów ze Stutthofu, został wraz z nimi zastrzelony przez sowieckich żołnierzy. Przed śmiercią musiał patrzeć jak sołdaci gwałcą jego żonę.

Inny znajomy sprzed wojny...
Inna sąsiadka...
Ten spod czwórki, ta z sąsiedniej ulicy...
Trzeba było mimo wszystko żyć dalej. Weszły w końcu z pomocą urzędnika do mieszkania i zajęły dwa wywalczone brudne pokoje. Kuchnia i łazienka stanowiły teraz teren wspólny z rodziną, której przyznano resztę mieszkania. To był codzienny koszmar.

- Nie czas żałować róż - orzekła Izabella. Zabrała się do organizowania na gdańskiej Oruni spółdzielni szklarskiej w przekonaniu, że w zrujnowanym kraju szyby będą przez długie lata towarem pierwszej potrzeby. I miała rację. - Mamuśka (tak pieszczotliwie nazywa ją Rosvita) pracowała od rana do wieczora. Karinę i mnie wychowywała babcia Walentyna.

O reaktywowaniu jej ukochanego "Sokoła" nie mogło być nawet mowy. Należało siedzieć cicho, nie wychylać się, nie rzucać się w oczy. Ale "sokolice" i "sokoły", którym udało się przeżyć, którzy nie zostali rozstrzelani w Piaśnicy, nie zginęli w Stutthofie, nie zostali zamęczeni przez Gestapo ani przez UB, spotykali się w tajemnicy to tu, to tam.

- Mamę przesłuchiwano w Gdyni, chyba w piwnicach budynku, w którym dziś mieści się Urząd Miejski, a może obok, w każdym razie gdzieś na Świętojańskiej. Obchodzono się z nią strasznie. Wiem, że ją bito, ale nie opowiadała nam szczegółów, chciała nas chronić przed tą ponurą rzeczywistością. Z Warszawy wrócił Gustaw Roth. Nie mógł dostać pracy, bo jako powstaniec był podejrzany. Rosvita opowiada, że gdy jako mała dziewczynka przychodziła do niego z jakimś poleceniem od mamy, zwracał jej uwagę: - Mów ciszej, ściany mają uszy.

- Gdzie są te uszy? - rozglądała się dokoła.
Z Londynu do Wejherowa do żony i ośmiorga dzieci wracał brat Alberta, Bruno Stern. Wcielony do Wehrmachtu, uciekł do Andersa, walczył, przeżył, w Berlinie złapali go Sowieci, cztery lata siedział w więzieniu, torturowano go jako niemieckiego szpiega. Do Polski koniec końców nie dotarł.

O TYM SIĘ MÓWI NA POMORZU:

* Żona prezesa Amber Gold zarejestrowała nową spółkę. Czym teraz będą się zajmować Plichtowie?
* Jego lody jadły największe gwiazdy: Helena Vondrackova, Karel Gott, Hanka Bielicka
* Klątwa sportowych celebrytek. Dlaczego nasze olimpijki wróciły z Londynu bez medali?
* Jak gauleiter Forster budował autostradę z Gdańska do Berlina
* O Rudim Schubercie mówią: Taki sąsiad to przekleństwo!

WYWIADY, OPINIE, KOMENTARZE:

* Rozmowa z Piotrem Sielickim prawnikiem przygotowującym pozew zbiorowy klientów Amber Gold
* Kto jest bardziej skuteczny - Komorowski czy Tusk? [ROZMOWA]

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij, zarejestruj się i w sierpniu korzystaj za darmo: www.dziennikbaltycki.pl/piano

***

W 1969 roku Rosvita miała przystąpić do egzaminu dyplomowego na wydziale malarstwa w Wyższej Szkole Sztuk Pięknych, później przemianowanej na ASP. Koleżanka, która przed nią prezentowała wysokiej komisji swoje prace, rozpromieniona opuściła salę.

Rosvita czeka na korytarzu na zaproszenie, ale przerwa zaczyna się przeciągać. Wreszcie wzywają ją do dziekanatu. Tam nieznajomy mężczyzna mówi:
- Jestem oficerem SB i opiekuję się uczelnią. Chcę porozmawiać.
- Nie teraz, za chwilę mam obronę.
- To nie ma znaczenia, komisja poczeka - wskazuje profesorów, którzy siedzą teraz w gabinecie dziekana. - Ma pani zamiar wyjechać za granicę?

- Tak, jadę do rodziny do Londynu - mówi i dodaje, jakby szukała zrozumienia u esbeka, że ten wyjazd ma być nagrodą za dyplom. - O co właściwie chodzi?

- Proszę przyjść jutro na dziesiątą do kawiarni w Grand Hotelu.
Podchodzi zdenerwowany profesor Jacek Żuławski, promotor jej pracy dyplomowej.
- Bardzo nam przykro, obrony nie będzie. Proszę to podpisać - podsuwa jakiś papier.
Usiłuje przeczytać pismo, ale litery skaczą jej przed oczami, łzy lecą na kartkę.
Profesor tłumaczy jej, że musi podpisać prośbę o przełożenie egzaminu dyplomowego z powodów osobistych. Prośba nosi datę dwa tygodnie wcześniejszą.

- Wróci pani po trzech miesiącach i obroni - przekonuje.
- To jakiś obłęd - myśli Rosvita. - Rok ciężkiej pracy, obrazy gotowe...
- Nie wiem co było dalej, bo zemdlałam - opowiada mi i teraz też ma łzy w oczach. - Rano przyszła do domu asystentka profesor Wnukowej i powiedziała, że wszyscy profesorowie łącznie z rektorem i dziekanem są wstrząśnięci, ale nic nie mogą zrobić. Prosili, żeby przekazać, że gdy wrócę z Londynu, zbiorą się natychmiast, nawet w nocy.

***

Esbek czekał w Grand Hotelu. Zauważyła, że jest przystojny, wysoki, starał się być uprzejmy, zaproponował kawę.
- Więc jedzie pani do Londynu - zaczął. I w miarę jak mówił, Rosvita otwierała szeroko oczy ze zdumienia, bo wiedział, do kogo jedzie, co robi wujek Mieczysław Olszewski, krewny ze strony babci Walentyny, czym zajmował się przed wojną (pracował w dyrekcji PLL LOT), co robił podczas wojny (w 1941 roku wstąpił do Polskich Sił Powietrznych, a następnie był osobistym sekretarzem generała Władysława Sikorskiego). Po wojnie pracował w Interim Treasury Committee for Polish Questions, a następnie jako kierownik administracyjny w polskim Komitecie Oświaty. Po jego likwidacji założył własną firmę eksportu stali, brał udział w organizacji Instytutu Polskiego, był sekretarzem Stanisława Mikołajczyka.

Esbek wiedział też, co robią jej mieszkający na Wyspach kuzyni, Stanisław Andrzejewski, który walczył w armii generała Andersa i jego brat Bogumił, zwany Gusiem, z Brygady Karpackiej. Stanisław był profesorem socjologii na uniwersytecie w Reading, a Bogumił profesorem uniwersytetu w Londynie, lingwistą, znającym jedenaście języków, twórcą pisowni języka somalijskiego. - Matko Boska - myśli Rosvita - do czego ten facet zmierza?

- Dla dobra kraju, dla dobra ojczyzny - słyszy - liczymy na pani współpracę z nami. Nic wielkiego, będzie pani tylko na bieżąco meldować, kto do nich przychodzi, o czym rozmawiają, skrzynka kontaktowa oczywiście w Londynie, przekażemy pani dokładne instrukcje, po trzech miesiącach pani wraca i broni pracę dyplomową...
- Oni mnie zaprosili, a ja mam na nich donosić? - nie wierzy własnym uszom.
- Dla dobra ojczyzny - powtarza uśmiechając się esbek.
- Nigdy w życiu!
- Proszę zatem o zachowanie naszej rozmowy w tajemnicy.
Do pociągu wsiada niemal chora ze zdenerwowania. Gdy przekracza granicę, wybucha głośnym płaczem.
- Nigdy już nie wrócę do tego koszmarnego kraju. Nigdy, nigdy - powtarza sobie w myślach. - Żegnaj Polsko.

***

Wytrwała w tym postanowieniu przez cztery lata. Tęskniła za mamą i siostrą, a ta zagranica nie była tak atrakcyjna jak się Polakom zamkniętym w PRL wydawało. Z Londynu pojechała do Paryża, potem do Wiednia, pracowała, podróżowała, oglądała wspaniałe muzea i piękne krajobrazy, ale życie na obczyźnie nie przypadło jej do gustu. W Paryżu pracowała przy urządzaniu otwieranego tam właśnie oddziału Cepelii. Dyrektor placówki załatwił jej przedłużenie ważności paszportu. Mogła wracać do domu.

Gdy oddawała dokument w biurze paszportowym w Sopocie, urzędnik zażądał sprawozdania z pobytu za granicą. Przyniosła ogólny opis miast, w których przebywała.

- Jak długo była pani za granicą? - zasyczał funkcjonariusz.
- Cztery lata i trzy miesiące.
- I te cztery lata i trzy miesiące zmieściła pani na półtorej kartki? - wrzasnął. To kpiny! Mamy swoje metody na takie jak ty! - darł się. - Za tydzień chcę widzieć nowe sprawozdanie.
Napisała cztery strony o muzeach i wystawach.

Nie czytając oznajmił:
- Przez parę lat nie otrzyma pani paszportu.
I było tak, jak zapowiedział. Koleżanka słała zaproszenia ze Stanów: odmowa - raz, odmowa - dwa, odmowa - trzy.
Dyplom zrobiła po siedmiu latach. Przygotowała całkiem nowe prace, bo obrazy, które miała prezentować w roku 1969, ze złości zniszczyła.

***

Izabella Stern dożyła końca komunizmu. Cieszyła się, że reaktywowano "Sokoła" i została jego honorową prezeską. W 1990 roku razem z Antonim Biangą, także z Polonii Gdańskiej, zostali honorowymi radnymi Sopotu. Wypełniła się dziejowa sprawiedliwość.

Rosvita Stern maluje i organizuje wystawy (ostatnio w Dworku Sierakowskich odbył się wernisaż wystawy "Koty, kotki, koteczki" czyli kocich portretów namalowanych przez znanych trójmiejskich malarzy). Podróżuje, bo paszport ma od lat - jak wszyscy - w domu. I choć wylegiwała się nawet na hawajskich plażach, najlepiej czuje się w Sopocie, w tym swoim okaleczonym mieszkaniu. I nie brakuje jej nawet rozkradzionej chińskiej porcelany babci Walentyny.

Barbara Szczepuła
[email protected]

O TYM SIĘ MÓWI NA POMORZU:

* Żona prezesa Amber Gold zarejestrowała nową spółkę. Czym teraz będą się zajmować Plichtowie?
* Jego lody jadły największe gwiazdy: Helena Vondrackova, Karel Gott, Hanka Bielicka
* Klątwa sportowych celebrytek. Dlaczego nasze olimpijki wróciły z Londynu bez medali?
* Jak gauleiter Forster budował autostradę z Gdańska do Berlina
* O Rudim Schubercie mówią: Taki sąsiad to przekleństwo!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki