Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Samobójstwo oskarżanej strażniczki miejskiej ujawniło narastające od lat problemy formacji

Jacek Wierciński, Szymon Zięba
Grzegorz Mehring / Archiwum Polskapresse
Samobójcza śmierć funkcjonariuszki ujawniła podziały w gdańskiej Straży Miejskiej, które od lat zamiatano pod dywan.

Do tej pory o problemach w naszej służbie mówiło się cicho. Doszło do tragedii, nie mamy wyjścia, będziemy prać brudy publicznie - słyszymy od jednego z gdańskich strażników miejskich.

W gdańskiej straży wrze. Związkowcy wypowiedzieli kierownictwu otwartą wojnę.

Ciało

Późne popołudnie, środa, 19 marca. Tego dnia funkcjonariusze Komendy Miejskiej Policji w Sopocie odebrali zgłoszenie o próbie samobójczej. Do zdarzenia doszło w jednej z restauracji . Następnego dnia policjanci lakonicznie poinformowali: "Zwłoki zaginionej 56-latki znaleziono w jednym z lokali. Na miejscu po przeprowadzeniu oględzin zwłok z udziałem prokuratora i biegłego z zakresu medycyny sądowej wstępnie wykluczono działanie osób trzecich."

Kilka godzin później media obiegła sensacyjna informacja: odnalezione ciało to zaginiona kilka dni wcześniej Barbara K. Dwa dni przedtem kobieta wyszła z mieszkania. Od tego czasu nie kontaktowała się z rodziną. Najbliżsi zdecydowali się zawiadomić policję.

Barbara K. była pracownikiem Referatu Wykroczeń gdańskiej Straży Miejskiej. W grudniu ubiegłego roku usłyszała 139 prokuratorskich zarzutów dotyczących niedopełnienia obowiązków i poświadczenia nieprawdy. Początkowo wiedzieli o tym tylko niektórzy koledzy z pracy. Prawdziwe piekło rozpętało się w połowie marca, kiedy jeden z portali ujawnił śledztwo w gdańskiej Straży Miejskiej.

Wówczas media, powtarzając suchy prokuratorski komunikat, podkreślały, że kobiecie grozić może nawet pięć lat więzienia. "Nie tylko gnębią kierowców, sami łamią prawo!" - grzmiały brukowce. Kilka dni później kobieta odebrała sobie życie.

Zasady

Czego dotyczyły zarzuty stawiane Barbarze K.?
Gdański strażnik wyjaśnia: Zdarza się, że przyłapany przez nas delikwent odmawia przyjęcia mandatu. Wtedy musimy złożyć raport w referacie wykroczeń, w którym pracowała Basia. Zamiast spędzać godziny na przesłuchaniach, procedura była uproszczona - przepisywano naszą notatkę służbową, pod którą się podpisywaliśmy. Inaczej zamiast na ulicy, całe dnie spędzalibyśmy nad papierkową robotą.

Emocje rozbudzone "śledztwem w straży" gdańska prokuratura tonowała już po tym, gdy żałobne kiry zawisły na radiowozach. - 139 zarzutów, to brzmi poważnie, ale tak naprawdę sprawa dotyczy tego samego czynu, popełnianego wielokrotnie - przyznawali śledczy.

Prawdopodobieństwo, by Barbara K. trafiła do więzienia, było niewielkie. Jednak żaden ze śledczych nie chciał tego przyznać, nawet nieoficjalnie. W końcu wyroki wydaje niezawisły sąd.

Sam komendant Walczak do procedur zakwestionowanych przez śledczych odniósł się dopiero po tragedii i burzy, którą wywołało oświadczenie związkowców: - Ten sposób działania obowiązywał od lat. Zanim ja się pojawiłem, zanim pani Basia się pojawiła - mówił.

Komendant przekonywał, że kwestionowane zasady zmieniono na wniosek samych strażników, w kwietniu 2010 roku, jeszcze przed postępowaniem prokuratury. Ono rozpoczęło się na początku 2012 roku.

Gniew związkowców skupił się na rzeczniku straży Miłoszu Jurgielewiczu, postrzeganym jako prawa ręka Walczaka. Jego telewizyjny komentarz dotyczący rzekomego złamania prawa przez strażniczkę określono jako "haniebny".
- W sytuacjach, które nie były wymagane, niepotrzebnie tworzyła dodatkową dokumentację, która jednocześnie była wypełniana z błędem - tak rzecznik skomentował w wieczornych wiadomościach rzekomą działalność Barbary K. Było to jeszcze przed jej tragiczną śmiercią.

- Taki człowiek, zrzucający winę na szeregowych funkcjonariuszy, nie powinien zasilać naszych szeregów - twierdzili związkowcy.
Później, już po tragedii, kierownictwo straży tłumaczyło, że to słowa wyrwane z kontekstu. Jednak lawina oskarżeń ruszyła.

Cele

Reakcja związkowców z Solidarności oraz ZZ Straży Miejskich i Gminnych Województwa Pomorskiego była błyskawiczna. Do mediów dotarło ich wspólne oświadczenie, w którym twierdzą, że naruszenia prawa były "ściśle powiązane z tzw. ślepą realizacją celów", czyli planu działania straży, a "brak praktycznego doświadczenia" u kierownictwa doprowadził do śmierci Barbary K.
Strażnicy, mówiąc o "presji celów", mieli na myśli wymagania dotyczące liczby interwencji, która miała być wyznaczona dla danego pionu wykroczeń.

- Drogówka miała swoją liczbę, porządkowi swoją - słyszymy od jednego ze strażników.
Związkowcy przekonywali, że komendant Straży Miejskiej w Gdańsku Leszek Walczak szczególną uwagę zwracał na statystyki. Świadczyć one miały o skuteczności strażników i bezpieczeństwie na ulicach. Zdaniem działaczy, doprowadziło to do "niechlubnego wyścigu szczurów": odpowiednio duża liczba wystawionych mandatów miała się przekładać na finansowe nagrody kwartalne.

Kłamstwa

21 marca, około godziny 14, do siedziby gdańskiej straży ściągnęło dziesiątki funkcjonariuszy. Walczak zwołał specjalną odprawę, żeby - jak mówiło się po cichu między jego podwładnymi - wyciszyć podburzone nastroje.
Czekający na swojego szefa pracownicy nie kryli zdenerwowania. Konsekwentnie odmawiali jednak rozmowy z mediami.
Z samym komendantem Walczakiem dziennikarzom udało się spotkać dopiero po namowach.
- Myślę, że spotkanie przebiegło w otwartej i dobrej atmosferze. Jego powodem były pojawiające się krzywdzące i kłamliwe informacje w internecie, które wynikają ze stanowiska niektórych strażników - mówił.

Dryl

Z biografii Leszka Walczaka: absolwent Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu. W1997 roku uzyskał tytuł magistra na Wydziale Ekonomicznym Uniwersytetu Gdańskiego w zakresie transportu i logistyki. "Zarządzania firmą w warunkach rynkowych" uczył się na Wydziale Zarządzania Politechniki Gdańskiej. Tam ukończył studia podyplomowe w 1998 roku. W 2004 roku, po zdaniu egzaminów, uzyskał tytuł magistra wojskowości na podyplomowych studiach dowódczo-sztabowych na Uniwersytecie Piechoty Morskiej w Quantico, w Stanach Zjednoczonych.
Na stronie magistratu o Walczaku czytamy: Po powrocie do kraju miał być jednym z twórców specjalnych jednostek brzegowych Marynarki Wojennej tzw. polskiej piechoty morskiej, które miały współpracować ze swoimi odpowiednikami w krajach NATO. Powstanie formacji zostało odłożone w czasie.

To m.in. dlatego Walczak podjął decyzję o udziale w konkursie na szefa gdańskich strażników miejskich. Wygrał. Komendantem jest od 2005 roku.

Jego pracownicy wypominają mu wojskową przeszłość. Twierdzą, że wprowadza dryl jak w armii i nie zna realiów pracy strażnika.
Walczak: - Jeżeli to ma być straż, w której strażnik robi, co chce, jest nieogolony, brudny, byle jak ubrany, to taka straż będzie beze mnie. Chcemy, żeby postrzegano nas dobrze i dokonamy wszelkich starań, żeby było w ten sposób.

Komendant nie kryje, że w Straży Miejskiej jest konflikt. Po śmierci funkcjonariuszki do opinii publicznej przedostała się informacja o napiętej sytuacji w formacji. Wskazuje na to również oświadczenie trzeciego związku zawodowego działającego w formacji.
NZZ Pracowników Straży Miejskiej w swoim stanowisku zdecydowanie odcięło się od ostrego stanowiska "S" i ZZ Straży Miejskich i Gminnych Województwa Pomorskiego. "Nie twierdzimy, że sytuacja w naszej jednostce jest idealna i z pewnością wiele dałoby się w niej zmienić na lepsze. Uważamy jednak, że rozstrzyganie naszych wewnętrznych spraw na forum publicznym i w mediach skutkuje drastycznym obniżeniem wiarygodności SM w Gdańsku, na którą wszyscy od lat pracujemy".

- Rozumiem żal i rozgoryczenie. Uważam jednak, że śmierć naszej koleżanki nie powinna służyć jako przyczynek do wzajemnych oskarżeń ani do podsycania wewnętrznych animozji i sporów - apelował w oświadczeniu tuż po tragedii Walczak.
Według komendanta, "kryterium mandatów", o którym pisali nieprzychylni mu związkowcy, nie istniało.

- Sam to weryfikowałem. Jak pojawiały się głosy, że ktoś wydał takie polecenie, zawsze mówiłem: "Macie prawo decydowania, jaki środek nałożycie, jeżeli któryś kierownik każe wam wypisywać mandaty, proszę mi to zgłosić. Jeżeli do mnie nie macie zaufania, możecie zgłosić to do prokuratury. Tylko opierajcie się na fakcie. Nie na hipotezie typu: że komendant kazał, nie zostawiając mi możliwości obrony" - zaznacza.

Kontrola

W minionych czterech latach w gdańskiej Straży Miejskiej wojewoda zlecił przeprowadzenie dwóch kontroli. Jedna ("nie stwierdzono nieprawidłowości"), doraźna, dotyczyła skarg na działania strażników przy jednej z posesji, drugą - systematyczną, przeprowadzono w marcu 2011 roku. Sprawdzone zostały umundurowanie, wyposażenie strażników, ewidencja wykroczeń, ale też wybranych 26 spraw w prowadzeniu Referatu Wykroczeń. Spośród nich 15 straż przekazała do Sądu Rejonowego w Gdańsku. W każdej z 15 spraw "czynności wyjaśniające były prowadzone bez uwag".

Nie wiadomo, czy kontrolerzy z Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku sprawdzali, czy strażnicy byli przesłuchiwani do protokołu.

- Nie jesteśmy kompetentni, żeby się wypowiadać na ten temat - tłumaczy Maciej Stęplewski z KWP, który po komentarz odsyła do Urzędu Wojewódzkiego. Tymczasem od Romana Nowaka, rzecznika wojewody, słyszymy, że to policjanci "prowadzą czynności, a do wojewody trafiają wyniki."

Nowak tłumaczy, że wojewoda "nie ma narzędzi" do sprawdzenia, czy kierownictwo Straży Miejskiej wywierało na funkcjonariuszy presję.

Sytuacją pracowników straży w 2010 roku interesowała się także Państwowa Inspekcja Pracy. Ta instytucja jednak również nie sprawdziła, czy funkcjonariusze nie byli poddawani presji. Jak tłumaczą urzędnicy: "nie było takich sygnałów".

Rozbieżności

Leszek Walczak: - Także na pewno jest spór. Na pewno jest pewien problem. Wierzymy, że mimo rozbieżności uda nam się wyprowadzić Straż Miejską na prostą, a ja wierzę, że mimo tych błędów żaden z moich strażników nie usłyszy jakiegokolwiek wyroku.

Już po napisaniu tekstu otrzymaliśmy telefon od jednego z pracowników Straży Miejskiej.
- Dzwonię, bo mam już dość. Proszę nie podawać mojego nazwiska, ale z wiarygodnych źródeł wiem, że szykowane są wypowiedzenia dla aktywnych członków związkowych.

Straż Miejska w Gdańsku oficjalnie zdementowała tę informację.

* * *

Pogrzeb Barbary K. w ubiegły wtorek miał charakter "mundurowy" i odbył się z pełnymi honorami. Jedyną osobą, która wygłosiła mowę nad trumną, był ksiądz.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki