Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ryszard Ronczewski. Ostatni wywiad. Z aktorem rozmawialiśmy tuż przed jego 90 urodzinami

Gabriela Pewińska
Gabriela Pewińska
Po Sopocie należy „łazić” z wyczuciem, tak jak się chodzi po starym Żydowskim Cmentarzu. Na sopockim Cmentarzu Katolickim, kupiliśmy miejsce i na nim znajomy kamieniarz postawił grobowiec. Tam zamieszkam, gdy mój czas na ziemi się skończy - wyznał w czerwcu, tuż przed swoimi 90 urodzinami aktor Ryszard Ronczewski.

Jedno wspomnienie, które wraca do Pana tuż przed 90 urodzinami... Z planu filmowego? Ze sceny?

To wspomnienie z czasu bardzo złego. Gdy po wykonaniu zadania - w czasie powstania warszawskiego, wracałem z Żoliborza … Zatrzymał mnie ostry ostrzał - leżałem w dołku, a nad głową latały pociski z maszynówki. Wtedy myślałem nie o tym, że lada chwila mogę zostać zastrzelony, a jedynie o tym kiedy znowu pójdę z moim Tatą na ryby…

Ojciec - Pana autorytet?

Mój Tato, był i nadal jest kimś najważniejszym w moim życiu. Już go dawno nie ma, już, wiekowo, przekroczyłem próg jego życia... Tato nigdy nie narzucał swoich przemyśleń, opinii, ale też ich nie krył, gdy moje przekonanie o słuszności, zahaczało o zdrowy rozsądek. Nauczył mnie tolerancji. Był najlepszym przewodnikiem po lasach i jeziorach, na szlakach naszych wspólnych wędrówek. Tylko raz widziałem Ojca straszliwie zdenerwowanego, gdy nie miał siły opanować gniewu. Nocą, w zimie 1940 roku sowieccy żołnierze nakazali nam wynosić się z domu, czekała nas wywózka na Sybir. Ojciec znał rosyjski perfekt, słowną, ale nie tylko słowną, szarpaniną z lejtnantem, uratował nas - sołdaty, cudem, ustąpiły. Potem, gdy już emocje opadły, przyciągnął mnie do siebie, długo patrzył w oczy i powiedział: Pamiętaj, tak ryzykować możesz w życiu tylko w obronie swojej rodziny. Miałem 10 lat.

Jak spędzi Pan 90 urodziny?

W drodze na plan filmowy.

Na plan?
Zaprosił mnie Wojtek Smarzowski, który realizuje „Wesele 2”. Magda Szwarcbart - reżyserka obsady niedawno zatelefonowała i bardzo ostrożnie zaczęła mnie wypytywać jak się czuję (śmiech), zna mnie od wielu lat i dobrze wiedziała, że niedługo skończę dziewięćdziesiątkę... Gdy okazało się, że jeszcze kumam, oznajmiła, że zostałem obsadzony w dużej roli w nowym filmie Smarzowskiego. Dziadek Antoni to postać, która gram. Wspomnienia Dziadka z czasów przedwojennych, z wojny, także z powojennego życia społeczeństwa małej mieściny - to jest niejako kanwa całego filmu. Zaczynam 11 lipca. Dni zdjęciowych dużo. Będę się cofał do czasu, do którego, nawet we wspomnieniach nie chciałem wracać, a tu mam zagrać starego dziada, który ledwo łazi, i wspominając przeżyje na dodatek jedyną miłość życia. To tyle, tyle mogę zdradzić. Wojciech Smarzowski złożył mi wizytę w Sopocie. To mi się zdarzyło pierwszy raz, żeby reżyser filmowy specjalnie przyjechał porozmawiać o roli...

Są jednak plusy bycia 90-latkiem...

(śmiech) Okazało się, że moje wyobrażenie Dziadka jest bardzo podobne do tego, jak widzi postać pan Wojtek. Czas wojny... Zostawił w moich wspomnieniach, w tym co przeżyłem trwałe ślady… Mam nadzieję, że uda mi się pokazać Dziadka Antoniego, że uda mi się przeżyć z Dziadkiem jeszcze raz moje wspomnienia. Dla mnie najdziwniejszym paradoksem życia jest to, że mimo upływu lat, gdy organizm coraz starszy, coraz mniej sprawny, w głowie jest tak, jakby czas nie istniał - trudno to - przynajmniej mnie - wytłumaczyć. Po prostu ciągle jestem tym chłopakiem z biblioteki Sanato - myśli się nie starzeją!

Sanato? Co to za biblioteka?

Miejsce w powojennej Warszawie, gdzie składowano uratowane z ruin książki. Pozwolono mi tam, zanocować , gdy przyjechałem na zgliszcza naszego zburzonego domu. Pamiętam tę bibliotekę dobrze i nawet opisałem tamten czas w opowiadaniu, czas jak to zamknąłem się na noc w Sanato. Przez wysokie okna nie docierało zbyt dużo światła, tylko część małych szybek ocalała, większość była zabita kawałkami dykty. Na górze był balkon i trzy pary ogromnych drzwi, tam były półki z książkami, no i koty... Na lewo od drzwi, także zasłonięta wysoką półką, stała ogromna kanapa. Obok kanapy, pod lampą, mały stolik, na nim kilka książek. Na samym wierzchu, jakby przez kogoś odłożona „Syrena” Czechowa. Okładka była rozdarta, kilka stron leżało luźno na stoliku. Przypomniała mi się nasza przedwojenna biblioteka we Lwowie, czy były w niej dzieła Czechowa, nie pamiętałem. Zacząłem czytać... Tyle już czasu upłynęło od tamtej nocy w bibliotece, a i dzisiaj nie wiem na pewno, czy czytałem dalej, czy zasnąłem... Faktem jest, że gdy po wielu latach przygotowywałem się do egzaminu do Szkoły Teatralnej w Łodzi i tekst Czechowa „Syrena” znalazłem w miejskiej bibliotece w Sopocie, przypomniałem sobie Sanato, okazało się, że tę nasyconą wątkami kulinarnymi opowieść znam prawie na pamięć... Więc wyrecytowałem ją na egzaminie, ale nie do końca, komisja przerwała egzamin i udała się na przerwę, żeby coś przekąsić…

Chwile, miejsca Pana życia, które uczyniły Pana aktorem, człowiekiem?

Jedną z cech wyróżniających zawód aktora, jest konieczność obnażenia się… Nie tak dosłownie, to raczej umysłowy striptiz. Nie umiem inaczej tego określić. Myślę, że tylko niewielu aktorów zdaje sobie z tego sprawę z tego, że sprawia im przyjemność ubranie „granej” postaci we własne, czasem tragiczne przeżycia. To tak na początek poszukiwania tych, którzy popchnęli mnie w aktorstwo.

Czasy wileńskie też miały na Pana wpływ?

Na Wileńskiej 10 pojawiali się aktorzy Teatru na Pohulance: Jaracz, Eichlerówna… Woszczerowicz, znajomi z teatru siostry mego ojca, scenografki. Już po wojnie mieszkała w Warszawie na Lwowskiej, a ja świeżo upieczony aktor, pomieszkiwałem u niej. Sypiałem w wannie, mieszkanie było bardzo malutkie... I tutaj zjawiali się aktorzy, wspominali czasy wileńskie i przepytywali mnie o moje aktorskie „postępy”…

Czy to byli ci „popychacze”?

Raczej nie, gdy już skończyłem Wydział Aktorski, to po prostu byłem aktorem. I gdy dzisiaj wspominam ten czas tuż, tuż po skończeniu szkoły, to wiem na pewno, że Maria Kaniewska, reżyserka pierwszej sztuki dyplomowej w której grałem była właściwie jedyną nauczycielką, która nauczyła mnie trochę tego, co dzisiaj nazywam odpowiedzialnością aktora. Ważną rolę znów odegrał tu mój Tato...

Mianowicie?
Wypytywał, jakie książki muszę czytać na tych „teatralnych studiach”, jakich autorów. Pytał, czy już poznałem Stendhala, Victora Hugo… Takie monologi Taty kończyły się stwierdzeniem, że jeżeli teraz, gdy mam 23 lata nie przeczytam tych książek, to już później nie wystarczy mi na to czasu… I dodawał, że aktor to musi być wysoko wykształcony facet. Tak mówił „wysoko wykształcony”. Ale były w moim życiu dni, może i dłuższe okresy, gdy chciałem odejść z teatru, zacząć pracować w „normalnym” zawodzie, zawsze Ojciec był temu przeciwny... A potem, tak niespodziewanie już nie było Taty.

Ważny był też dom we Lwowie?

Mam nadzieję, że w chwili, gdy już na pewno otworzą się przede mną drzwi Wieczności, przypomni mi się to miejsce, dom mojej Mamy, Baboki, jak ją nazwał mój syn Grześ… I Baboka zgasi światło w swoim pokoju, gdy już usłyszy moje kroki na schodach. Marzę też o tym, aby w tejże chwili, przypomniała mi się moja żona Jola, jak wręcza mi starą ikonę Świętego Mikołaja, patrona naszego miłości, poznaliśmy się 6 grudnia.

Ale póki co, żona na pewno szykuje na urodzinową kolację jakieś piękne wino i pana ulubiony makaron, symbol długowieczności zresztą...

Do tego makaronu „grytta”, czyli sos pomidorowy, co tu dużo gadać, to nie sos to Poemat Sosowy, który tylko Jola potrafi przyrządzić. To ukłon w stronę Toskanii. Plus wino Primitivo, a ponadto już z bliskiej memu sercu, Gruzji, gdzie wykładałem w szkole filmowej: Bakłażany po gruzińsku, z kindzą, czyli zieloną kolendrą, czosnkiem, uchutsuneli - ziołami gruzińskimi, orzechami włoskimi drobno, bardzo drobno, zmielonymi. I, oczywiście, wino Tsinandali.

A zaraz potem plan filmowy... To przypomnijmy może Pana pierwsze artystyczne popisy.

Mam 9 lat. Alinka (Afanasjew, sconograf - red.), moja siostra bliźniaczka bardzo ciężko chorowała. Transfuzja krwi, wtedy zabieg dosyć poważny, bowiem krew przetaczano bezpośrednio z żyły dawcy do żyły chorego, uratowała ją. A gdy już w pełni ozdrowiała...

To?

Przy okazji wizyt znajomków naszych rodziców, było w zwyczaju, że duet artystyczny dzieci, to coś, czego oczekują goście. Mama akompaniowała, a Alina i ja w dwugłosowym duecie śpiewaliśmy różne kawałki np. „O Maryjanno, gdybyś była zakochaną…” albo „W dzień deszczowy i ponury z Cytadeli ciągną sznury, szeregami Lwowskie Dzieci idą tułać się po Świeci…”.Nie po świecie - tylko po świeci!

Z lwowska, wiadomo...

Alinka nienawidziła tych występów, a mnie się podobało! Takie popisy przed „widownią”. Może wtedy po raz pierwszy zasmakowałem oklasków? I potem po raz drugi, gdy na popisie półrocznym w Średniej Szkole Muzycznej w Sopocie „odśpiewałem” swój egzamin „Vien qua dorina bella…” i dostałem brawa od komisji, co się raczej nie zdarzało. To wtedy ten mały jeszcze bakcyl „ulubieńca publiki” wyjrzał z mojej łepetyny.

Potem człowiek się uzależnia.

I kiedyś, na początku mojej drogi, i teraz, gdy myślę o moim zawodzie to uważam, że wystawianie na pokaz prywatnych uczuć, mimo wszystko sprawia mi przyjemność. Po prostu lubię oklaski.

Największe brawa za role filmowe?

Nie miałem wielu okazji, by takie brawa dotyczyły wyłącznie mnie.

A ról, które zagrał Pan w filmie jest chyba ze sto. Od Wajdy po Smarzowskiego...

To głównie epizody. Tylko raz czułem, że brawa po premierze filmu są wyłącznie dla mnie. To było na 60 festiwalu filmowym w Cannes w 2007 roku. Konkurs Un Cetrain Regard (Inne Spojrzenie) - projekcja w Sali Debussy’ego. Byłem w obsadzie filmu produkcji niemieckiej „Am ende kommen Touristen” (Na koniec przyszli turyści), zagrałem byłego więźnia obozu koncentracyjnego. Szefowa produkcji Britta Knoller zgromadziła nas w pięknej restauracyjce, blisko wejścia do sali, w której miała odbyć się projekcja. Podano mikroskopijne kanapeczki i szampana. Dochodziła 21, gdy nagle nad całym Bulwarem Croisette zabrzmiała muzyka. To był słynny przebój Czesława Niemena „Dziwny jest ten świat”. Jola i ja dostaliśmy gęsiej skórki… Jak się okazało to był wiodący motyw muzyczny filmu, dla mnie niespodzianka, bo po zmontowaniu go nie widziałem.

Co było dalej?

Dostojne wejście na schody festiwalowego pałacu, co chwilę zatrzymujemy się, czas dla fotoreporterów. U wejścia na salę kinową wita nas szefowa festiwalu. Widownia, dwa tysiące miejsc, zapełniona do ostatniego krzesła. Projekcja. Dosyć głośne śmiechy w miejscach, których nie przewidziałem. Zawsze będę pamiętał ten huragan braw, które rozległy się, gdy film skończył się. Reżyser przedstawił aktorów. Na koniec mnie. Na widowni szaleńcze oklaski, nie milkną, tylko wzmagają się, stoję obok Joli - trochę mi się broda trzęsie, a Jola, głośnym szeptem: „Tylko mi się nie rozbecz!”. Ledwo dałem radę... Schodziliśmy ze sceny przy długiej owacji na stojąco.

Podobnie było na festiwalu w Petersburgu?

Gdy wyświetlano niemiecki film „Kaddisch fur einen Freund” (Kadisz dla przyjaciela), w którym zagrałem starego Żyda Alexandra.

Ktoś napisał, że to „wzruszająca historia przyjaźni, która rodzi się na zgliszczach nienawiści”.

W czasie premiery siedzieliśmy z żoną blisko sceny. Nieco nam się oczy spociły, no trochę wstyd. Jola się odwraca do widowni, a tu cała widownia płacze…Tych ról, które może i zasługiwały na oklaski, było chyba sporo, ale nigdy wcześniej nie miałem okazji być na premierowych pokazach...

Pierwsze wejście na plan filmowy?

„Podhale w ogniu”, 1955 rok. Grałem malutki epizodzik. Oczywiście, wszystko było interesujące, ale musiało upłynąć sporo lat, zanim zrozumiałem, co to jest kamera i jej martwe oko.

Pierwszy wejście na teatralną scenę?

W Olsztynie. Niewielka rola. Ale to przekroczenie tej charakterystycznej dla teatru linii światła i ciemności za kulisami, to było wielkie przeżycie, miałem ledwie 19 lat...

Twarz, jak mówią, smutnego Arlekina, ukształtowała Pana wizerunek jeszcze w sopockim Cyrku Rodziny Afanasjeff w latach 50.

Co do mojej gęby to właśnie w Cannes, jedna dziennikarka powiedziała mi: Ty to musisz mieć pieniądze! Z taką twarzą, to wszyscy dla ciebie chcą kręcić filmy! (śmiech) Kiedy w latach 60. w sopockiej muszli koncertowej byłem ubranym na biało Arlekinem w przedstawieniu „Cyrk Tralabomba”, to pamiętam jak biegały za mną po Sopocie małe chłopaki i krzyczały: Kalipsiak idzie! Kalipsiak! Byłem cały biały, jak śmietankowy lód...

„Po raz pierwszy zobaczyłem Białego Człowieka na wystawie księgarni przy ulicy Halickiej we Lwowie. I nawet nie wiedziałem, że nazywa się Arlekin. Śnił mi się później często, smutny i samotny... Sam zostałem Arlekinem” - napisał Pan kiedyś.

Na ulicy Halickiej była duża księgarnia. Na wystawie zobaczyłem książkę, na okładce której był barwny rysunek Arlekina. Nie wchodziliśmy z mamą do tej księgarni, ale wystawę zawsze oglądaliśmy. Z księgarnią sąsiadował sklep o nazwie Klinika Lalek. Do tego sklepu czasem zaglądaliśmy, a miły właściciel, pokazywał nam różne cudowności… Po wielu latach, gdy zamieszkaliśmy na ulicy Mazowieckiej, okazało się, że nasz nowy gospodarz, właściciel domu - to jest ten pan ze sklepu Klinika Lalek.

Do Sopotu przyjechał Pan z rodziną tuż po wojnie, skończył pan 15 lat.

Zamieszkaliśmy na Pułaskiego 4. Naszym sąsiadem, ja się potem okazało, był sam Eugeniusz Kwiatkowski, przedwojenny minister skarbu, ale wtedy nie kojarzyliśmy nazwiska z Budowniczym Gdyni… Co tu dużo gadać, byliśmy lwowiakami przesadzonymi nad morze. Kto budował Gdynię to nie było pytanie, wtedy dla nas ważne.

Całe życie wracał Pan myślami do Lwowa?

Zawsze, choć wiem, że nie wolno wracać tam, gdzie na progach dawnych mieszkań leżą kawałki naszych serc. Więc i teraz wspominając ulicę Halicką i sklep z lalkami - powracam do tamtego Lwowa, na ulicę Akademicką, przed wystawę cukiernika Zaleskiego, na której, na talerzykach, leżą pierogi, albo kiełbaski, ale wszystko z marcepana! Tak, tam wracam, ale serce już nie skomle, że to już nie moje miejsca… Takie obrazy, takie kino - gdy zamknę oczy - trwa, i spektakl się nie kończy. A jeszcze Sopot i dom na Felka Dzierżyńskiego, dziś 3 Maja, ten z wieżyczką, gdzie mieszkał też mój szwagier, poeta, Jurek Afanasjew, to dom do którego i teraz wciąż zmierzam, chociaż mieszkają tam obcy ludzie… Ktokolwiek jednak będzie w tym Zaczarowanym Domu żył, to do czasu aż ten dom zniknie, rozpadnie się ze starości, będzie mi kimś bliskim, chociaż nieznanym.

Żeby chodzić po Sopocie Pana śladami, to gdzie trzeba iść?

Ulica Rokossowskiego, którą przemierzałem wzdłuż i wszerz już nie istnieje, chociaż nazywa się teraz Bohaterów Monte Cassino. Tak jakby zmiana nazwy mogła zmienić cokolwiek. Na rogu, prawie na rogu Sobieskiego i Monciaka było pierwsze kino w Sopocie, Bałtyk. Polonia otworzyła się dla publiki znacznie później… Więc w tym kinie Bałtyk obejrzałem film „Tarzan wśród Małp”. Johny Weismuller to był Tarzan jak się patrzy! Na tej ulicy był też Teatr Kameralny, na którego scenie trochę moich śladów zostało...

Tylko teatru już tam nie ma...

Po Sopocie należy „łazić” z wyczuciem, tak jak się chodzi po starym Żydowskim Cmentarzu, po Kirkucie, co to leży za płotem Cmentarza Katolickiego. Na sopockim Cmentarzu Katolickim, przed wielu laty kupiliśmy miejsce i na nim postawił znajomy kamieniarz cały grobowiec. Odległy od grobu Rodziny Ronczewskich o dziesięć metrów. Więc tam zamieszkam, gdy mój czas na ziemi się skończy. Póki co jednak jadę na plan filmowy. Na „Wesele”...

Dossier:

Urodził się w Puszkarni, k. Wilna. Absolwent PWSFTviT w Łodzi. W latach 1956 - 1957 aktor Teatru Nowego w Łodzi. Od 1957 do 1960 roku aktor Operetki Warszawskiej. W latach 1960 - 1969 i 1970 - 1974 kierownik artystyczny Estrady Sopot. Od 1974 do 1979 i od 1983 do 1984 aktor Teatru Muzycznego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. W latach 1966 - 1974 i 1984 - 2005 etatowy aktor Teatru Wybrzeże. Współpracował z Teatrem Atelier w Sopocie.
Miał na koncie blisko 100 ról filmowych. Grał m. in. u Wajdy, Chmielewskiego, Munka, Forda, Hasa, Hoffmana, Pasikowskiego i innych. Zmarł w Sopocie 17 października 2020 roku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki