Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ryszard Gauden: Nawet w rugby nie jest tak brutalnie [ROZMOWA

Paweł Stankiewicz
Przemysław Świderski
Ryszard Gauden był bramkarzem Wybrzeża Gdańsk, które 50 lat temu - po raz pierwszy w historii klubu - sięgnęło po mistrzostwo Polski.

Jak Pan dziś wspomina mistrzostwo Polski z 1966 roku?

To była wielka radość, bo przecież po to uprawia się sport, aby zostać mistrzem Polski. Zacząłem piłkę ręczną w szkole podstawowej, a do Wybrzeża trafiłem w 1961 roku, czyli czekałem niedługo, bo pięć lat na tytuł mistrza Polski seniorów. Za to w 1963 roku zdobyłem z zespołem mistrzostwo Polski juniorów. Dla takich chwil warto sport uprawiać. Oprócz tego lubiłem się wyżyć na treningu. No i zawsze marzyłem o reprezentacji Polski.

Jak Pan porówna piłką ręczną sprzed 50 lat z dzisiejszą?

To dwa zupełnie różne sporty. Ta gra w kontakcie, która teraz dominuje w grze obronnej, czy nawet w ataku, była w tamtym okresie niedopuszczalna. To było nie do pomyślenia, że ktoś złapie kogoś mocniej za koszulkę. No i przede wszystkim grało się bez kleju, a jak zaczynałem, to była jeszcze piłka sznurowana. I tutaj też różnica jest bardzo duża, bo tamte piłki były robione z grubszej skóry i czasami doświadczyłem rzutu w twarz. To był mały nokaut. Teraz to się też zdarza, ale skutki są delikatniejsze.

Podoba się Panu obecny szczypiorniak, w którym tak mocno stawia się na grę w kontakcie i siłę?

Nie przepadam za przemocą na boisku. To ma mało wspólnego z dobrym wyszkoleniem technicznym. Zawodnik mija zawodnika, a ten łapie go za koszulkę. Światowe władze obserwują bacznie to, co się dzieje i chyba zaostrzą przepisy, bo tak dalej być nie może. Stopień zagrożenia zdrowia dla zawodników jest dosyć duży. Chyba nawet w rugby nie gra się tak brutalnie, jak w piłce ręcznej.

Na ile to mistrzostwo Polski z 1966 roku przyczyniło się do rozwoju Wybrzeża?

Potem nastały bardzo bogate w sukcesy lata 80, tytuły mistrza i wicemistrza Polski. Wybrzeże jako pierwszy klub w Polsce awansował dwa razy z rzędu do finału Pucharu Europy. To była drużyna marzeń. Ja zakończyłem grę w piłkę ręczną w 1983 roku i miałem okazję występować z takimi gwiazdami jak Nowak, Panas, Popielarski, Waszkiewicz, Małuszkiewicz, Urbanowicz i Wenta, który wtedy był młodym chłopakiem wchodzącym do zespołu. Potem nastąpił poważny kryzys. W 2010 roku zorganizowałem spotkanie w pensjonacie, który wówczas prowadziłem. Zebrało się nas tam 30 zawodników i postanowiliśmy reaktywować piłkę ręczną. Zostałem pierwszym prezesem, a obecnie pełnię funkcję dyrektora klubu.

Po zdobyciu mistrzostwa Wybrzeże zagrało w Europie?

Oczywiście. Trafiliśmy na najlepszy wtedy zespół na świecie - Dinamo Bukareszt, z naprawdę wielkimi gwiazdami. Dwa lata wcześniej byliśmy w Bukareszcie i miałem okazję grać z tymi zawodnikami. To było szokujące, jak zobaczyłem, co oni potrafili. Los nie był szczęśliwy i już w pierwszej rundzie trafiliśmy na ten zespół gwiazd. Przegraliśmy, ale blamażu nie było. Gdyby w rewanżu, w Gdańsku, bodajże Marian Dziura wykorzystał karnego, to kto wie, czy byśmy nie przeszli tych gwiazdorów. Dwumecz był na styku, a przegraliśmy różnicą jednej, dwóch czy trzech bramek. Nie pamiętam teraz dokładnie. Mecz w Gdańsku był rozgrywany w hali Akademickiego Ośrodka Sportowego przy ul. Grunwaldzkiej, bo to był jedyny obiekt, który w miarę spełniał warunki, bo innych hal w Gdańsku nie było.

Jak teraz widzi Pan przyszłość Wybrzeża, które na boisku nie awansowało do PGNiG Superligi, ale to nie znaczy, że w tej elicie nie zagra?

To prawda. Istnieje taka możliwość, że zagra w elicie i zresztą ma taką obietnicę od władz spółki, które będą zarządzały zawodową ligą piłki ręcznej. Ze względu na tradycje, że klub działa od sześciu lat i jest bardzo dobrze zorganizowany administracyjnie, a w tym okresie nie mieliśmy najmniejszych poślizgów w kwestii zobowiązań finansowych. Jesteśmy klubem wiarygodnym i te cechy upoważniają do optymizmu, że to nam organizator przydzieli „dziką kartę”. Z nieoficjalnych wiadomości jakie do mnie docierają wynika, że tak właśnie będzie. Liga zawodowa ruszy w najbliższym sezonie. Organizacja przebiega w sposób profesjonalny.

Za grę w lidze zawodowej trzeba będzie zapłacić pół miliona złotych. Znajdą się takie pieniądze?

Dostaliśmy wiadomość, nie do końca sprawdzoną, że maksymalna kwota, którą trzeba będzie zapłacić organizatorowi, wyniesie właśnie pół miliona złotych. Mamy deklaracje od naszych sponsorów, że to dźwigniemy. To dobra wiadomośc, bo byliśmy w kropce.

Zmienia się sytuacja kadrowa zespołu, bo pożegnaliście niektórych zawodników, w tym tych związanych z Gdańskiem.

Tak to się układa w życiu sportowym, że co jakiś czas następuje kadrowa wymiana, bo weryfikacja nie zawsze jest zbieżna z oczekiwaniami. Testowaliśmy siedmiu zawodników, z czego przynajmniej pięciu znajdzie u nas zatrudnienie.

W składzie znajdzie się Brazylijczyk?

Zgadza się. Nie musi to być jedyny obcokrajowiec. Brazylijczyk w tej chwili gra w lidze portugalskiej, a jego klub mieści się na Wyspach Azorskich. To bardzo sympatyczny człowiek, który jest leworęczny i gra na prawym rozegraniu. Ma już zresztą ksywę i mówimy na niego „Romek”. Ponadto trenowali z nami Węgrzy, Ukraińcy, Białorusini i Niemiec. Decyzje należą do sztabu szkoleniowego i zobaczymy jaki będzie tego finał. Może tak być, że jeszcze jakiś obcokrajowiec dołączy do naszego zespołu.

Jest szansa na powrót do Gdańska byłych zawodników Wybrzeża?

Tak, pojawia się taka możliwość. Na razie nie chcę tego ujawniać. Najprawdopodobniej wróci jeden bądź dwóch zawodników, związanych w Gdańskiem. I obaj to byli reprezentanci Polski. Jeden to bramkarz, a drugi skrzydłowy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki