Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rowerem do Wierszyny. Historia mężczyzn, którzy na dwóch kółkach przejechali 8380 km

Irena Łaszyn
O rowerowej wyprawie na Syberię, rosyjskiej gościnności i hartowaniu charakterów, powietrznym tunelu i weselu bez wódki, z Krzysztofem Skokiem i Szymonem Zielińskim z Trójmiasta, którzy z Niniwa Team przejechali na siodełku 8380 kilometrów, rozmawiała Irena Łaszyn

Najgorzej było na początku. Zanim wdrapali się na Święty Krzyż, mało nie wyzionęli ducha. W okolicach Uralu padali już o godzinie 21. A gdy dojechali nad Bajkał, w ogóle nie czuli zmęczenia. W ciągu dnia zrobili 170 kilometrów, przedzierając się przez góry, a potem urządzili wieczór panieńsko-kawalerski. Hasali niemal do rana.

Mogli sobie na to pozwolić, bo do Wierszyny mieli już rzut kamieniem. Dotarli przed czasem, po 64 dniach pedałowania. Zdążyli więc na jubileuszowe uroczystości, związane ze stuleciem kościoła, który postawili Polacy, pierwsi mieszkańcy tej wioski.

A potem urządzili wielkie syberyjskie wesele. Para młoda, Sara i Piotr, całą drogę przebyła na rowerach, ale przed kościół w Wierszynie zajechała wypożyczoną starą ładą, z balonikami na masce, jak każe tradycja. Jednak na przyjęciu weselnym, zorganizowanym w miejscowej świetlicy, tradycja została pogwałcona. Była to bowiem pierwsza w okolicy impreza bez grama alkoholu! Podobno mieszkańcy wioski nie mogli się nadziwić.

Grupa rowerowych zapaleńców, związanych ze Stowarzyszeniem Młodzieżowym Niniwa w Kokotku koło Lublińca, liczyła 24 osoby. Przewodził jej o. Tomasz Maniura, oblat i założyciel Niniwy. A Trójmiasto reprezentowali: Krzysztof Skok, który wcześniej dojechał na dwóch kółkach do Pekinu i Ziemi Świętej oraz Szymon Zieliński, który na jednośladzie do tej pory za granicę się nie zapuszczał.
- Tak się podczas tej drogi rozkręcił, że nawet zabierał cudzy bagaż - chwali kolegę Krzysztof. - Mnie też pomagał, gdy osłabłem przy silnym bocznym wietrze, choć mam więcej przejechanych kilometrów na koncie.

- W ogóle nie czułem zmęczenia - przyznaje Szymon. - Z każdym kilometrem czułem się lepiej, sakwy mi nie ciążyły.

Pierogi o świcie

Jechali przez Białoruś, Rosję, Kazachstan. Średnio przemierzali 172 kilometry dziennie, od poniedziałku do soboty. W niedziele odpoczywali, czyli… prali, naprawiali sprzęt i oddawali się rozważaniom duchowym. Czasami spali pod namiotami, czasami korzystali z gościny życzliwych ludzi. Syberyjska gościnność stała się wręcz legendarna. Im dalej na wschód, tym łatwiej było o dach nad głową i poczęstunek.

- My tego nie oczekiwaliśmy - zastrzega Krzysztof. - Mieszkańcy mijanych wiosek, zadziwieni naszą wyprawą, sami nas zatrzymywali. I częstowali, czym chata bogata. Kiedyś, bladym świtem, przynieśli nam na drogę gorące drożdżowe pierogi! Te kobiety musiały wstać o drugiej w nocy, żeby je przygotować.

Nerwowo było w okolicach Moskwy, po wyjeździe ze Smoleńska. Zatrzymała ich policja i - powołując się na nie do końca precyzyjne przepisy ruchu drogowego - nie pozwoliła jechać dalej bez policyjnej eskorty. Trzy doby koczowali nad jeziorem w miejscowości Kamionka, czekając na decyzję oraz interweniując u władz polskich i rosyjskich.

- Nikt nas nie szykanował - podkreśla Szymon. - Przedstawiciele miejscowych władz bardzo się nami interesowali, a tamtejszy biznesmen dostarczył nam nawet barana do upieczenia!

Decyzja była taka: pojadą z eskortą, bocznymi drogami, w mniejszych grupach. Ale ta asysta długo nie trwała, potem już poruszali się samodzielnie. Mocno więc cisnęli pedały, by ten stracony czas nadrobić.

Rowerowe turbulencje

Czasami pokonywali 240 km, czasami - 280. Ich dzienny rekord to 316 km. Ale zdarzyło się też, że jechali 24 godziny bez przerwy. Wymyślili sobie, że zrobią to w intencji Rosji. Zaliczyli 273 km, ale wtedy z powodu zmęczenia przemieszczali się najwolniej. O. Tomasz podsumował, że niekiedy jadąc najwolniej, dojeżdża się najdalej.

A' propos szybkości. Średnio poruszali się z prędkością 25 kilometrów na godzinę. Jeśli ktoś w tej chwili prycha pogardliwie, przypomnijmy, że to codzienna jazda, z ciężkimi sakwami, a nie weekendowa wycieczka za miasto.

- Zdarzały się szybkie jazdy - przyznaje Szymon. - Ja kiedyś pędziłem z górki 75 km/h. Przesadziłem. Gdy próbowałem zahamować, przyczepka, która nie ma hamulców, zaczęła mnie wyprzedzać. Rower wpadł w turbulencje. Na szczęście, przyczepka się odpięła i pomknęła w krzaki. Dopiero wtedy mogłem się zatrzymać…

Jazda w kolumnie to podobno najlepsza metoda jazdy. Powstaje bowiem tzw. tunel powietrzny. Krzysztof potwierdza, że to zdaje egzamin.

- W grupie zużywa się 30 procent mniej energii - tłumaczy. - Ci, którzy są z przodu, biorą na siebie cały opór powietrza, dzięki czemu osobom z tyłu jest łatwiej.

Wracali na czterech

Co więc było najtrudniejsze? Podobno największe trudności były w nich samych. Dopasowanie się do grupy i do tych ekstremalnych warunków. To przecież 24 indywidualności, skazane na przebywanie ze sobą przez 24 godziny na dobę, przez dwa i pół miesiąca!

- Nawet się zastanawiałem, czy któregoś dnia się nie pokłócimy albo nie pozabijamy - żartuje Krzysztof. - Ale o. Tomasz, który wcześniej przewodził grupie w 35 innych krajach, ewentualne konflikty rozwiązywał, zanim się pojawiły. Doskonale wyczuwał nastroje. A poza tym, gdy już wiedzieliśmy, że naprawdę dojedziemy, bardziej się wyluzowaliśmy. I było łatwiej.

Szymon dodaje, że wręcz cieszyli się swoją obecnością, tym nieustannym przebywaniem ze sobą. Cieszyli się też wyprawą i niewiadomą, która się pojawiała przed nimi każdego dnia. Nigdy nie wiedzieli, gdzie będą spali, co będą jedli, ile pokonają kilometrów. Pomagała modlitwa, nie tylko własna. Modlił się za ich podróż nawet ojciec święty Franciszek!
- Podobno byli wśród was niewierzący.

- Na początku były to dwie osoby, na końcu - jedna.

Czego się bali? Głównie policji, która była nieprzewidywalna, i tirów, których kierowcy nie zważali na innych uczestników dróg. Bali się też, że w końcu zabraknie kół do wymiany, tyle mieli różnych awarii, kraks i wywrotek. Jedna, już w pobliżu Irkucka, okazała się poważna: dziewczyna trafiła do szpitala, a do Polski wracała samolotem.

Tyle tysięcy kilometrów przejechali na dwóch kółkach, a wracali… na czterech. Dokładnie - wsiedli do autobusu, który przywiózł z Polski do Wierszyny rodzinę państwa młodych.

Jak się do niego zmieścili? Z trudem. Bo oprócz ludzi, były też rowery. Musieli je rozebrać niemal na części pierwsze.

Czy planują już kolejną rowerową wyprawę? Oczywiście! Nie chcą zapeszać, ale może tym razem uda się Niniwie Team wyruszyć za ocean. Może do Kanady? Okazało się, że świat wcale nie jest taki wielki, jak się na początku drogi wydaje.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki