Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rosja wróciła do zimnowojennych standardów. Rozmowa z politologiem

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
Pro. Mickiewicz: Joe Biden musi mieć sukces, a sukcesem w rozumieniu amerykańskim nie będzie tocząca się wojna na Ukrainie, tylko poprawienie kondycji amerykańskiej gospodarki
Pro. Mickiewicz: Joe Biden musi mieć sukces, a sukcesem w rozumieniu amerykańskim nie będzie tocząca się wojna na Ukrainie, tylko poprawienie kondycji amerykańskiej gospodarki fot. Przemysław Świderski
Do rosyjskich prowokacji lotniczych i morskich trzeba podchodzić umiejętnie; reagować w sposób wyważony - mówi prof. Piotr Mickiewicz, politolog Uniwersytetu Gdańskiego, ekspert stosunków międzynarodowych i konfliktów zbrojnych.

- Przekaz powinien być następujący: możecie kreować różne incydenty i prowokować, a my i tak będziemy robić swoje - wiemy, jak się wobec nich zachować. Nie można dać się zastraszyć, ale należy być na takie incydenty przygotowanym. Bo one będą się powtarzały. Musimy się do nich przyzwyczaić - w rozmowie z „Dziennikiem Bałtyckim” kontynuuje swoją myśl prof. Mickiewicz.

Takie prowokacje nie ustaną - tak pan mówił jesienią 2021 roku, gdy doszło do niebezpiecznie bliskiego przelotu rosyjskich samolotów w pobliżu polskich platform wiertniczych na Bałtyku. I to się potwierdziło w minionym tygodniu, gdy maszyna naszej Straży Granicznej, stacjonująca na co dzień w Gdańsku, wypełniająca misję Frontexu nad Morzem Czarnym, została w przestrzeni międzynarodowej narażona na niebezpieczeństwo.

Jesienią 2021 r. doszło do pierwszego, tak wyraźnego incydentu wobec polskiej infrastruktury, ale powinniśmy sobie przypomnieć, że takich incydentów było, jest i będzie co niemiara. W czasach zimnej wojny był to standard w wykonaniu przedstawicieli sił lotniczych czy marynarki wojennej ZSRR wobec maszyn NATO. Wtedy to Polski nie dotyczyło. Dziś jest inaczej. Weźmy rok 2014 - incydentów sprowokowanych przez Rosjan na samym Morzu Bałtyckim było około 10. Niestety, mamy do czynienia ze standardowym zachowaniem strony rosyjskiej, mającym pokazać jej zdolności, siłę, gotowość do działania. I dla nich są to stosunkowo bezpieczne działania, bo możliwe reakcje, poza dyplomatycznym protestem, są ograniczone w zasadzie do alarmowanego „poderwania” dyżurnej pary naszych samolotów bojowych. Paradoksalnie bowiem, jest to tylko i aż przekroczenie zasad bezpiecznego wykorzystywania przestrzeni powietrznej w ramach rutynowych działań rosyjskich sił powietrznych.

Nawet w wypadku, gdyby taki bliski przelot spowodował katastrofę i śmierć ludzi? Czy mamy jakieś narzędzia, by w takich, najgroźniejszych sytuacjach reagować, nie tylko protestem?

Zacznijmy od tego, co mówi prawo międzynarodowe - ono definiuje pojęcie incydentu lotniczego i wypadku lotniczego. To co robią Rosjanie, to są właśnie incydenty, wywołane niebezpiecznym manewrowaniem albo nękaniem. To pierwsze obserwowaliśmy właśnie w przypadku polskiego samolotu Straży Granicznej, czyli bliskie podejście do statku powietrznego, zmuszenie go do manewrów, działań o charakterze awaryjnym. Natomiast nękanie jest formą symulowania ataku - pozorowania ostrzału na przykład. I dopóki takie rzeczy się dzieją, to w zasadzie możemy powiedzieć, że jedynymi narzędziami reakcji są protesty albo wysłanie swoich samolotów w celu odstraszenia przeciwnika. Nic więcej nie jesteśmy w stanie zrobić. Natomiast jeżeli doprowadziłoby to do wypadku lotniczego, to wtedy zacząłby się problem dla państwa rosyjskiego.

ZOBACZ TEŻ: Od teraz już tylko Królewiec, a nie Kaliningrad. Komisja przy Głównym Geodecie Kraju wydała zalecenie. Moment ogłoszenia jest symboliczny

Rosjanie nic sobie z takich protestów nie robią.

Oczywiście. Trzeba jednak wiedzieć, że z punktu widzenia prawa, wojskowy statek powietrzny w przestrzeni międzynarodowej może prowadzić ćwiczenia, i to wyposażony w swoje standardowe uzbrojenie. Nie możemy mu zabronić latać w takim obszarze. Jak mogą zatem brzmieć rosyjskie odpowiedzi na protest? Przykładowo: prowadziliśmy ćwiczenia wojskowe, których intensywność wykroczyła poza standardowe działania. Koniec. Natomiast gdyby doszło w konsekwencji takich działań do wypadku, to działania podejmie „słynna”, międzynarodowa komisja badania wypadków lotniczych. Kraj, który stracił maszynę, mógłby powołać swoją komisję. Natomiast w przypadku udowodnienia winy, ukarany będzie mógł być jedynie pilot. Nie państwo. To pilot odpowiada jednoosobowo za swoje działania. Zatem wywoływane przez Rosjan incydenty są problemem, z którym musimy sobie po prostu poradzić. Nazywając rzeczy po imieniu: musimy się przyzwyczaić do tego, że takie zdarzenia będą miały miejsce, że to będzie z reguły pozorowany atak na obiekt czy to powietrzny, okręt czy instalację morską. Proszę mi wierzyć, Szwedzi się już do tego przyzwyczaili. Brytyjczycy też.

Powiedzmy sobie jednak wyraźnie - Rosjanom nie chodzi jedynie o ćwiczenia. Pamiętamy, jak odznaczyli pilotów, którzy doprowadzili do zniszczenia amerykańskiego drona nad Morzem Czarnym.

Pozorowane ataki to jest forma oddziaływania, pokazywania, że np. oni panują na Morzu Czarnym. Takich incydentów będzie sporo, bo jednak Rosjanie się boją, że to Morze Czarne zostanie im wydarte spod kontroli. I rzeczywiście, wszystko wskazuje, że po wojnie o Ukrainę, jakby się ona nie skończyła, obecność NATO na Morzu Czarnym będzie znacznie większa. Dlatego Rosjanie będą kreować tego rodzaju działania. Poza tym musimy pamiętać, że nasz samolot, który został zaatakowany przez Rosjan, był przez nich traktowany jako maszyna obserwacyjna. Dlatego założyli, że trzeba załogę przestraszyć, zmusić do zmiany kursu, zawrócenia. Podobnie było z amerykańskim dronem. Tu mieli jednak o tyle łatwiej, że chodziło o obiekt bezzałogowy. Incydent ten miał znacznie niższą skalę, w kontekście zastosowania przepisów prawa międzynarodowego, niż gdyby związany był on z maszyną załogową.

NATO i poszczególne państwa dobrze reagują na rosyjskie prowokacje? Wiemy, że Sojusz wzmacnia swoje siły powietrzne w regionie Morza Czarnego. Oczywiście, są także działania dyplomatyczne.

Dobrze oceniam owe działania. Najważniejsze jest to, by robić dalej swoje. Po prostu nie dać się zastraszyć Rosjanom i podjąć próbę zbudowania systemu reakcji na prowokowane przez nich incydenty. Prowadzić działania dyplomatyczne przy każdym tego typu zdarzeniu. W wymiarze militarnym przygotować siły szybkiego reagowania, uruchamiać dyżurne patrole bojowe. Rzeczywiście, skutek ostatniego incydentu najprawdopodobniej będzie taki, że jednostki rozpoznania powietrznego NATO nad Morzem Czarnym oraz innych akwenów, będą latać w asyście samolotów bojowych, przynajmniej w trakcie tych najważniejszych lotów. Należy przygotować załogi samolotów na rosyjskie nękania, utrudnianie lotów, zresztą takie procedury szkoleniowe istnieją i każdy pilot, m.in. samolotów rozpoznawczych i transportowych musi się ich nauczyć. Takie przygotowania powinny mieć też miejsce wśród załóg okrętów wojennych i Straży Granicznej, bo wobec takich jednostek Rosjanie też będą prowokować incydenty. I szczerze mówiąc, raczej nie ma sensu robić niczego więcej. Np. pozorowane ataki natowskich sił na obiekty rosyjskie skutkowałyby jedynie eskalowaniem napięcia.

To była nieco inna sytuacja, ale Turcy zestrzelili rosyjski samolot bojowy, który naruszył ich przestrzeń powietrzną… Tu również Rosjanie zachowywali się prowokacyjnie.

Słusznie pan zauważył, ta sytuacja była zupełnie inna od incydentów w przestrzeni międzynarodowej. Turcy mieli pełne prawo tak zareagować, bo rosyjskie maszyny wielokrotnie naruszały ich przestrzeń powietrzną w tamtym czasie. Do rosyjskich działań trzeba podchodzić umiejętnie - reagować w sposób wyważony, pokazując, że możecie sobie różne rzeczy robić, prowokować nas, a my i tak wiemy, jak się zachować. W sytuacji analogicznej do tej, jaka miała miejsce z polskim samolotem, trzeba wysłać dyżurny patrol bojowy, odstraszyć intruza, czyli zmusić go do zmiany kierunku lotu. Pokazać, że my też mamy rakiety pod skrzydłami, które możemy wystrzelić. Musimy mieć świadomość, że działania Sojuszu muszą być reaktywne - my nie możemy kreować incydentów, tylko musimy być przygotowani do reakcji na prowokacje ze strony rosyjskiej.

Zauważam powiązanie zdarzenia nad Morzem Czarnym z odebraniem ambasadzie rosyjskiej nielegalnie zajmowanego budynku w Warszawie kilka dni przed lotniczym incydentem. Czy oni nam w ten sposób pogrozili? Musieli widzieć biało-czerwone oznaczenia na skrzydłach.

Na sto procent była to reakcja Rosji na politykę prowadzoną przez Polskę. I tak było zawsze. Gdybyśmy prześledzili incydenty z udziałem rosyjskich samolotów, czy to wokół Wielkiej Brytanii, czy na Morzu Bałtyckim, wobec Szwecji, Litwy, Estonii, to zawsze były one swego rodzaju deklaracją. Na zasadzie: pokażemy wam, że jesteśmy groźni i silniejsi. Rosjanie doskonale wiedzą, że jeżeli ze swoją grą w incydenty przesadzą wobec jednostek amerykańskich, to Amerykanie zareagują, zgodnie z tradycyjną, teksańską zasadą użycia broni - ostrzegam, a potem strzelam. Natomiast działania skierowane wobec, nazwijmy umownie, słabszych członków NATO, ale mających jednoznaczną postawę wobec Rosji, będą się powtarzały. Musimy przyjąć, że Polska będzie na rosyjskim celowniku, nawet na drugim miejscu, zaraz po Wielkiej Brytanii, jeżeli chodzi o kreowanie różnego rodzaju incydentów i zdarzeń.

W ubiegłym roku, w naszej rozmowie przed 9 maja, wskazywaliśmy na ważną dla rosyjskiej propagandy paradę w Moskwie. Zaskoczył pana wymiar tegorocznego tego święta i przemówienie Putina?

Nie było czego oglądać... Parada na 9 maja w Moskwie to istotny element polityki integracji społecznej Rosjan wokół Putina. Narracja Wielkiej Wojny Ojczyźnianej odgrywa tu ogromną rolę. Dla pokoleń przywiązanych do tezy o zwycięstwie nad faszyzmem i mocarstwowości Rosji to bardzo istotne wydarzenie i ono po prostu musiało się odbyć, nawet w takiej kuriozalnej formie, bo słyszeliśmy przecież, że odbyła się przed paradą wręcz zbiórka chętnych do maszerowania placem Czerwonym. Defilada pokazała, że armia rosyjska, czego chyba nikt nie zakładał w takim wymiarze, była tak ogarnięta korupcją, że jej potencjał był de facto papierowy. Obserwowaliśmy sprzęt, który defilował, ze słynnym, jednym, zabytkowym czołgiem, który dowodził, że Rosja poniosła wielkie straty na Ukrainie, że nie ma mocy, by szybko siły odbudować, a pieniądze na nowoczesne konstrukcje zostały zagrabione w otchłani rosyjskiej korupcji. Widać było również, co należy podkreślić, że Rosjanie boją się zamachu. To dlatego ich wojska powietrzno-kosmiczne niemal nie były reprezentowane, a zawsze potężne rakiety balistyczne można było zobaczyć. Samo przemówienie wielce szanownego pana prezydenta Rosji było dalekie od tezy, że oto wielkie mocarstwo świętuje swoje największe zwycięstwo w historii. Co roku Putin mówił: popatrzcie, jakim wspaniałym wielkim mocarstwem jesteśmy, cały świat się musi z nami liczyć. Teraz usłyszeliśmy - zaatakowano nas, musimy walczyć.

Co się wydarzy na szczycie NATO w Wilnie, który został zaplanowany na lipiec?

Głównym wątkiem będzie zamknięcie kwestii szwedzkiego członkostwa w NATO. Szczyt będzie się odbywał w czasie, gdy już będzie po wyborach w Turcji. Bez względu na to, czy Erdoğan będzie zwycięzcą czy przegra, to myślę, że ta sprawa zostanie rozwiązana. Pewnikiem jest także to, że zapadną decyzje o kolejnym wzmocnieniu wschodniej flanki Sojuszu, zwłaszcza w obszarze bałtyckim, Litwy, Łotwy, Estonii, Polski. Spodziewam się też jednoznacznego podkreślenia zwartości Sojuszu - wyraźnego sygnału, że NATO jest silne, gotowe do odpowiedzi na zagrożenia, że artykuł V obowiązuje.

W okopach na Ukrainie wciąż toczy się krwawa haratanina. Ciekawią mnie pańskie przewidywania dotyczące tego konfliktu. Wszyscy liczymy, że Ukraińcy przepędzą agresora ze swoich terytoriów, ale rzeczywistość nie jest zazwyczaj tak romantyczna...

Jest maj, kończy się w zasadzie okres przygotowań do przyjęcia ciężkiego zachodniego sprzętu w wojskach ukraińskich. On potrwa maksymalnie do początku lipca. I jest oczywiste pytanie, czy ziści się opcja ukraińskiej kontrofensywy. Myślę, że tak się stanie. Natomiast stawiam tezę, którą analizuję od dość dawna. Niestety, nie jest ona zbieżna z oczekiwaniami ukraińskiego społeczeństwa. Ofensywa i wypchnięcie Rosjan z części terenów okupowanych będzie preludium do rozmów pokojowych. Musimy sobie jasno powiedzieć, a Ukraińcy doskonale to wiedzą, że jeżeli ta wojna przyjmie charakter lokalnego konfliktu o charakterze okopowych, krwawych zmagań znanych z I wojny światowej, to Ukraina nie wytrzyma dłużej w takim starciu niż Rosja. Pamiętajmy też, że zaczyna się powoli zbliżać kampania prezydencka w Stanach Zjednoczonych. Joe Biden musi mieć sukces, a sukcesem w rozumieniu amerykańskim nie będzie tocząca się wojna na Ukrainie, tylko poprawienie kondycji amerykańskiej gospodarki. Zwłaszcza że Trump będzie jego kontrkandydatem, jeżeli nie republikańskim, to niezależnym, i będzie Bidena w kampanii punktował bardzo wyraźnie - prowadzisz wojnę kosztem amerykańskiego podatnika. To jest dziś najważniejszy kontekst ukraińskiej walki o wolność.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki