Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Romuald Koperski wypłynął, by pokonać ocean

Anna Mizera-Nowicka
Z Pomorzaninem Romualdem Koperskim, który przez 100 dni zamierza przepłynąć 3 tysiące mil morskich wyłącznie przy pomocy siły własnych mięśni, rozmawia Anna Mizera-Nowicka

Jesienią tego roku, na pokładzie łodzi wiosłowej „Pianista” zamierzam dokonać przejścia przez Ocean Atlantycki z Wysp Kanaryjskich do Wysp Karaibskich, a może i dalej…- deklaruje podróżnik Romuald Koperski, który w piątek wyruszył z Gdyni w kolejny, transatlantycki rejs.

Jest Pan już w drodze na start rejsu przez Atlantyk. Jak ma wyglądać trasa?
Trasa wiedzie z Gdyni do Hiszpanii - do Kadyksu [ten odcinek podróżnik już pokonał - przyp. red.]. Potem promem na Teneryfę i dalej na wyspę La Gomera. Stąd między 20 a 25 października, w zależności od warunków pogodowych, wsiadam na łódź wiosłową o nazwie Panist’a i zamierzam przemierzyć Atlantyk z Wysp Kanaryjskich na Karaiby. To około trzech tysięcy mil morskich. Daję sobie na to około 100 dni.

Płynie Pan łodzią wiosłową. Czyli ocean chce Pan pokonać tylko dzięki pracy mięśni własnych rąk?
Jedynym moim napędem są wiosła i sprzyjające wiatry.

Czy stopień trudności tej wyprawy da się porównać do Pana rejsu sprzed trzech lat, gdy chciał Pan przepłynąć Pacyfik?
Chyba nie. Myślę, że Pacyfik jest o wiele trudniejszy. Obecny rejs, przez Atlantyk, traktuję jako szeroko rozumiany trening przed kolejną próbą przepłynięcia Pacyfiku. Teraz będę płynął najprawdopodobniej w lepszych warunkach pogodowych. Choć to też jest ocean, czyli żywioł, który jest nieprzewidywalny. Ale trudne będzie też przebywanie przez tyle czasu z samym sobą w małej kapsułce. Bo łódka ma 6 metrów długości i 1,5 m szerokości. Nie mam tam takiego komfortu, jaki jest na jachcie - kuchni, łazienki, prysznica, klimatyzacji.

Przez te trzy miesiące będzie Pan kontaktował się z rodziną?
Będę miał ze sobą telefon satelitarny. Wyprawę będzie można śledzić na stronie www. atlantyksolo.romualdkoperski.pl. Tam każdego dnia można zobaczyć mapę i aktualną pozycję. Będę też odbierał SMS-y.

Co będzie najtrudniejsze?
Pogoda. Każdy wioślarz i żeglarz wie, że nigdy nie może powiedzieć, że ten rejs na 100 proc. zakończy się pomyślnie. Na oceanach bywa różnie. Zdarza się, że po trzech dniach żeglarze zawracają, by przeżyć. Ale trudne będą też spartańskie warunki, w jakich będę żył przez te trzy miesiące. Żywności zabieram tyle, by wystarczyło mi na miesiąc. Pozostałe dwa miesiące będę się starał, by żywił mnie ocean. Rezygnuję z żywności liofilizowanej, przechodząc na tradycyjną, żeby ograniczyć ciężar łodzi.

A co z wodą pitną? Zabiera Pan zapas na trzy miesiące?
Mam urządzenie odsalające wodę, napędzane solarami słonecznymi. Będę też wykorzystywać każdy opad deszczu, by zdobyć słodką wodę.

Ile czasu trwały przygotowania?
W myślach bardzo długo, bo gdy tylko odbyłem rejs przez Pacyfik, który przecież musiałem przerwać, zacząłem myśleć o kolejnym. Od tamtego czasu modernizowałem łódkę i układałem sobie wszystko w głowie, bo uważam, że przy tego typu wyczynach najważniejsza jest psychika.

Dlaczego przerwał Pan poprzedni rejs?
Gdy przepłynąłem 600 mil, przyszedł huragan, który z taką siłą spychał mnie z powrotem do Azji, że nie miałem szans, by płynąć dalej.

Poprzedni rejs pozwolił Panu lepiej przygotować się do tego?
Tak, wyciągnąłem wnioski. Przebudowałem np. łódkę - jest bogatsza o stępkę, która ma usprawnić utrzymanie kierunku przy wietrze. Zrezygnowałem za to z kuchni, która zajmowała sporo miejsca. Zrezygnowałem też ze steru mieczowego, zamieniając go na tradycyjny. Uprościłem łódkę, żeby była lekka, a przez to szybka. Ale to ta sama łódź co poprzednio. Jest tak skonstruowana, że nawet jeśli obróci się do góry nogami, to zawsze wróci do pozycji wyjściowej.

Ale to może trwać trochę czasu?
Będzie tak długo się kręcić, jak długo będzie trwał sztorm. Ale ja nie mogę przeczekać pogody, bo nie mam silnika. Muszę ratować się, wyrzucić dryf, kotwę, starać się utrzymać kierunek, iść dziobem na falę. Trzeba walczyć, a nie czekać.

Jest Pan rekordzistą Guinnessa. Wykonał Pan najdłuższy koncert fortepianowy na świecie. Na oceanie nie będzie Panu brakowało fortepianu?
Biorę ze sobą inny instrument - klawiszowy, dmuchany.

To z kuchni mógł Pan zrezygnować, ale z grania nie?
Jakoś nie mogłem. (śmiech)

Często podczas wypraw zbierał Pan pieniądze dla dzieci polskiego pochodzenia zamieszkujące Syberię. Tym razem też Pan połączył wyprawę z pomocą dzieciom?
Tak. Każdy może podarować milę morską. Ja mam do „przewiosłowania” 3 tys. mil morskich. Jedna mila została oceniona na 40 zł. Ja dla darczyńcy tę mile przewiosłuję, a te 40 zł trafi do dzieci z Syberii - na ich wakacje czy pomoc medyczną. Na mojej stronie internetowej każdy darczyńca jest podpisany pod milą, która podarował. Już sporo mil się rozeszło.

Ale żeby pomagać, nie trzeba samotne wiosłować przez ocean. Po co w ogóle Pan to robi?
Są ludzie, którzy rodzą się z genem, który każe im wędrować, poznawać, uczyć się. Gdyby nie ten gen, pewnie Krzysztof Kolumb nie odnalazłby tego „nowego świata”.

Bliscy nie odradzają takich ekstremalnych wypraw?
Myślę, że się przyzwyczaili. Mija ćwierć wieku, od kiedy jeżdżę na takie wyprawy. Pewnie czują niepokój, bo ocean to jakby inna planeta. To przestrzeń, gdzie człowiek jest kruszynką, nic nie znaczy. Potrzeba tam szczęścia.

Czyli życzyć Panu szczęścia?
Mówi się „połamania wioseł”, więc może lepiej tego mi życzyć.

Zatem połamania wioseł.
Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki