Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rocznica zamachu majowego w 1926 r. Prof. Mariusz Wołos o swojej książce [ROZMOWA]

Marek Adamkowicz
Badania prof. Mariusza Wołosa rzucają nowe światło na stosunki polsko-radzieckie lat 1925-1926
Badania prof. Mariusza Wołosa rzucają nowe światło na stosunki polsko-radzieckie lat 1925-1926 Michał Łepecki
Kilka majowych dni 1926 r. zmieniło Polskę. Dokonując zamachu stanu, Józef Piłsudski nie tylko obalił legalne władze, ale też otworzył drogę do wprowadzenia rządów autorytarnych. Profesor Mariusz Wołos dotarł do materiałów pokazujących, jak na wydarzenia w Warszawie patrzyły sowieckie służby dyplomatyczne. Efektem jego badań jest książka "O Piłsudskim, Dmowskim i zamachu", która rzuca nowe światło na wydarzenie sprzed 87 lat. O swoich ustaleniach opowiada w rozmowie z Markiem Adamkowiczem

Od zamachu majowego minęło 87 lat, szmat czasu. Zdaje się, że patrzymy na to wydarzenie już bez emocji.
To dla badań historycznych bardzo dobrze, że patrzymy na dawne wydarzenia bez emocji. Nie jest jednak tajemnicą, że do końca emocji wyzbyć się nie można nawet w odniesieniu do odległych, w sensie chronologicznym, zdarzeń, zwłaszcza tych kontrowersyjnych, a przez to ciekawych. Proszę sobie przypomnieć słowa śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego wypowiedziane w maju 2006 r., w 80. rocznicę zamachu, o tym, że gdyby jakimś cudem znalazł się wówczas w Warszawie, to poparłby Piłsudskiego. To chyba najlepszy dowód, że przewrót wciąż się mieści w kategorii tzw. żywej historii, o której się pamięta, a nawet rozmawia w gronie rodziny czy przyjaciół.

W takich rozmowach wraca zazwyczaj pytanie, czy Piłsudski działał w stanie wyższej konieczności i czy mimo wszystko była możliwość porozumienia się z rządem?

Tu wchodzimy w sferę nienaukowego gdybania. Nie chcę się jednak uchylać od odpowiedzi na to skądinąd zasadne pytanie. Nie wykluczam, że na krótki czas można było znaleźć inne rozwiązanie niż walka zbrojna. Jednak stan polityczny, gospodarczy, społeczny, ówczesna mentalność rządzących i rządzonych sprzyjały wspieraniu dążeń do stworzenia w Polsce systemu autorytarnego. Uważam zatem, że wcześniej czy później napięcie polityczne i społeczne znalazłoby ujście w postaci turbulencji celujących w upadek dotychczasowego porządku i podjęcie działań na rzecz budowy innego systemu, kierowanego w sposób bardziej dyktatorski. To zresztą tendencja widoczna nie tylko w Polsce. W naszej części Europy w okresie międzywojennym niemal wszystkie kraje przeszły drogę od demokracji do autorytaryzmu rozmaitych odcieni, a nawet totalitaryzmu. Jedynym krajem spełniającym standardy demokracji pozostała Czechosłowacja porzucona w 1938 r. przez zachodnich sprzymierzeńców i rozrywana przez sąsiednie kraje, w których od dłuższego czasu były władze totalitarne lub autorytarne.

Pańska książka przypomina, że polsko-polska rozgrywka z maja 1926 r. była w Europie bacznie obserwowana. Także przez Sowietów, o czym świadczą dokumenty z archiwów rosyjskich.
Wydarzenia, jakie rozegrały się w Warszawie, rzeczywiście były pilnie śledzone przez dyplomacje wielu krajów i opinie publiczne ze wskazaniem na naszych ówczesnych sąsiadów, sojuszników i wielkie mocarstwa. Dla większości obserwatorów zbrojne wystąpienie Piłsudskiego było zaskoczeniem. Co prawda spodziewano się powrotu Marszałka do czynnego życia politycznego, ale niekoniecznie w taki właśnie sposób. We Francji powrót Piłsudskiego sfery rządzące przyjęły powściągliwie, nad Tamizą lepiej, nawet z pewnymi nadziejami. W Niemczech pamiętano, że Marszałek w czasie Wielkiej Wojny, jak nazywano wówczas I wojnę światową, walczył po stronie państw centralnych. Tymczasem o stosunku Sowietów wiedzieliśmy do tej pory niewiele. W swoich badaniach koncentrowałem uwagę nie na oficjalnych, nasiąkniętych propagandą anonsach bolszewików na temat przewrotu, ale na tym, co pisali oni w wewnętrznej korespondencji, niedostępnej dla zwykłego zjadacza chleba, ale i nieznanej zasadniczo do tej pory historykom. Najkrócej można stosunek Sowietów określić tak: zaskoczenie szybkością i skutecznością działań Piłsudskiego, strach przed jego polityką wewnętrzną i zagraniczną, uświadomienie sobie, że możliwości docierania i oddziaływania na polskie elity polityczne, społeczne i gospodarcze kierowane przez Marszałka będą ograniczone w porównaniu z okresem wcześniejszym, wreszcie chęcią wykorzystania polskiego męża stanu jako swoistego rodzaju straszaka dla opinii publicznej krajów zachodnich, a także przedstawiania go jako awanturnika i imperialisty szykującego się do zbrojnych krucjat na Wschód w nawiązaniu do dobrze przecież wówczas pamiętanych wydarzeń wojny polsko-sowieckiej, a zwłaszcza operacji ukraińskiej i zajęcia Kijowa wiosną 1920 r. Trzeba przyznać, że w tej ostatniej kwestii Sowieci byli skuteczni, a posługiwanie się propagandą mieli opanowane doskonale.

Z Pańskich ustaleń wynika, że dyplomacja sowiecka nie przysyłała do Warszawy swoich najlepszych ludzi, a człowiek, który się wśród nich wyróżniał, Piotr Wojkow, miał niechlubną przeszłość.
Biografie Wojkowa i jego warszawskich współpracowników bardziej przypominają życiorysy ludzi określanych w Związku Sowieckim mianem "zawodowych rewolucjonistów". Sowiecki przedstawiciel pełnomocny w Polsce w charakterze dyplomaty bardziej przypominał przysłowiowego słonia w składzie porcelany niż wytrawnego obserwatora i komentatora wydarzeń rozgrywających się na jego oczach nad Wisłą. Proszę jednak pamiętać, że młode państwo sowieckie, podobnie zresztą jak i Druga Rzeczpospolita, nie dysponowało wyspecjalizowanymi kadrami zawodowych dyplomatów. W obu przypadkach aparat urzędowy, w tym dyplomatyczny, budowano niemal od podstaw. Wojkow uczył się Polski dopiero w trakcie pobytu w naszym kraju. Postępy tej nauki nie były szokujące. To prawda. Prawdą jest i to, że sowiecki dyplomata miał ograniczony dostęp do wielu środowisk, a do innych w ogóle nie był dopuszczany. To w niemałym stopniu utrudniało mu gromadzenie rzetelnych informacji. W przypadku Wojkowa owe trudności nie wynikały jedynie z faktu reprezentowania przez niego państwa ideologicznie nieprzyjaznego, by nie powiedzieć wrogiego. Dochodził jeszcze jeden element - udział w zamordowaniu imperatora Mikołaja II i jego rodziny, o czym Polacy zresztą wiedzieli.

Informacja o nominacji Wojkowa wzbudziła w Polsce protesty, niemniej prasa rządowa starała się tuszować jego udział w wymordowaniu carskiej rodziny.
W 1924 r. przetoczyła się przez łamy polskiej prasy fala artykułów, w których przypomniano zaangażowanie Wojkowa w mord dokonany na rodzinie carskiej w Jekaterynburgu w 1918 r. Protestowano przeciwko przyjmowania mordercy w charakterze dyplomaty. Wówczas szef sowieckiej dyplomacji Gieorgij Cziczerin, skądinąd wybitny polityk, uciekł się do pewnego wybiegu. Przypomniał Polakom przesłanie "Kordiana" Juliusza Słowackiego i strofy wiersza Aleksandra Puszkina "Wolność" o rosyjskim carze:

"Przeklinam samowładczy tron,
A ciebie łotrze nienawidzę!
Twą zgubę, twoich dzieci zgon
Z uciechą bezlitosną widzę"

Cóż było robić? Na takie dictum władze polskie nie mogły odpowiedzieć i zgodziły się przyjąć Wojkowa jako oficjalnego przedstawiciela Związku Sowieckiego.

Status dyplomaty nie uchronił go jednak przed zemstą.
W czerwcu 1927 r. Wojkow został zastrzelony na dworcu w Warszawie przez niespełna dwudziestoletniego Borisa Kowerdę, białego emigranta. W ten sposób zemścił się on na sowieckim dyplomacie za terror panujący w ZSRS, walkę bolszewików z religią, odmowę wydania mu wizy i wreszcie udział Wojkowa w wymordowaniu carskiej rodziny. Na jakiś czas zabójstwo sowieckiego dyplomaty skomplikowało stosunki na linii Warszawa-Moskwa, ponieważ Sowieci oskarżyli władze polskie o tolerowanie na terytorium Rzeczypospolitej terrorystycznych organizacji emigrantów rosyjskich, a nawet popieranie tych środowisk. Na jakiś czas wstrzymano negocjacje zmierzające do zawarcia polsko-sowieckiego paktu o nieagresji. Dokument ten podpisano dopiero w 1932 r.

Wracając do zamachu majowego, proszę powiedzieć, jak Sowieci zareagowali na akcję Piłsudskiego?
Byli nią zaskoczeni i raczej biernie się jej przyglądali. Sytuacja rozwijała się dynamicznie, co uniemożliwiało podjęcie z ich strony jakieś szerszej akcji. Nie odnotowano także ruchów Armii Czerwonej przy granicy z Polską. Ciekawe było to, że w Moskwie powstrzymywano się z uznaniem rządu Kazimierza Bartla, powołanego zaraz po zakończeniu walk, aby nie zrazić do siebie… narodowych demokratów, które to ugrupowanie traktowano jako głównego partnera Sowietów na polskiej scenie politycznej.

Oficjalnie Sowieci wyczekiwali, ale czy nie próbowali rozgrywać sytuacji w Polsce?
Feliks Dzierżyński i wielu komunistów polskich, w tym kierujący Wydziałem Krajów Nadbałtyckich i Polski w sowieckim resorcie spraw zagranicznych Mieczysław Łoganowski, marzyli o tym, aby przekształcić zamach majowy w wojnę domową, uruchomić masy robotnicze, wywołać zmiany rewolucyjne i przejąć władzę nad Wisłą. Piłsudski był świadom tych planów i robił wszystko, aby jak najszybciej zakończyć konflikt zbrojny, nie rozszerzać go poza stolicę i odebrać broń cywilom, w tym komunistom, którzy w dniach zamachu udzielili mu pomocy. Rzecz jasna, nie było to spowodowane ich uwielbieniem dla Marszałka, ale wynikało z czystej kalkulacji - wiary w możliwość eskalacji konfliktu, a także dogmatycznego postrzegania Piłsudskiego jako "polskiego Kiereńskiego", który jest w stanie przeprowadzić pierwszy etap rewolucji i otworzy drogę do drugiego etapu, czyli objęcia władzy przez komunistów. Mocno się przeliczyli.

W kontekście zamachu stanu i komunistów pojawia się sprawa "błędu majowego". O co dokładnie chodzi?
"Błędem majowym" do dziś określa się w literaturze właśnie poparcie Piłsudskiego przez komunistów w dniach przewrotu. Nie zgadzam się z tym określeniem. Uważam bowiem, że komuniści ze względów ideologicznych, o których wspomniałem wcześniej, celowo i świadomie zaangażowali się w konflikt na ulicach Warszawy. Czy partia, która ma wpisane w program objęcie władzy na drodze rewolucji, gwałtownych konfliktów społecznych czy politycznych może pozostać bierna wobec tego typu wydarzeń? Nie! To Stalin zadecydował o tym, że owo poparcie rychło zaczęto nazwać błędem. On sam wykorzystywał zresztą ten fakt do walki z innymi liderami komunistycznymi, których oskarżył o inspirowanie polskich komunistów do zbrojnego poparcia "faszysty" Piłsudskiego. Później wykorzystał m.in. "błąd majowy" do krwawej rozprawy z członkami KPP. Sowiecki dyktator był mistrzem wykorzystywania nadarzających się okazji do walki o władzę i umacniania swojej pozycji.

Historyk nie zna czegoś takiego, jak "koniec badań". Zawsze będzie szukał nowych źródeł, kolejnych informacji. Jakie sprawy chciałby Pan jeszcze wyjaśnić?
Bardzo bym chciał napisać kiedyś książkę o stosunku Sowietów do Drugiej Rzeczypospolitej począwszy od jej zarania w 1918 r. do kresu w 1939 r. Interesują mnie nie tyle stosunki bilateralne między obu krajami, zresztą dobrze już zbadane, ale właśnie spojrzenie na wydarzenia wewnętrzne nad Wisłą przez sowieckie okulary. Ze względu na wciąż mocno ograniczony dostęp do postsowieckich archiwów jest to jednak plan raczej odległy.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki