Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rocznica wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Jacek Taylor: Mam wrażenie, że wracają czasy mojej młodości [rozmowa]

Barbara Szczepuła
Mecenas Jacek Taylor i Lech Wałęsa, z tyłu Henryk Mażul, nieoficjalny ochroniarz przewodniczącego Solidarności
Mecenas Jacek Taylor i Lech Wałęsa, z tyłu Henryk Mażul, nieoficjalny ochroniarz przewodniczącego Solidarności archiwum prywatne
Trzeba zerwać z tradycją bezkarności, bo świadomość, że można ponieść konsekwencje za swoje działania, wpływa na podejmowane decyzje - mówi mecenas Jacek Taylor, obrońca w procesach politycznych w czasach PRL.

13 grudnia 1981r. gen. Jaruzelski wprowadził w Polsce stan wojenny. W grudniu 2019 prokurator stanu wojennego Stanisław Piotrowicz zostaje sędzią Trybunału Konstytucyjnego.

Znaczący zbieg okoliczności… Miałem zamiar obejrzeć w telewizji uroczystość zaprzysiężenia nowych sędziów Trybunału Konstytucyjnego, Stanisława Piotrowicza i Krystyny Pawłowicz. Ale prezydent Duda przyjął ich ślubowanie w tajemnicy, w Belwederze, bez udziału mediów. Jakby się wstydził. Wielokrotnie publicznie wypowiadał się z oburzeniem o „sędziach komunistycznych”. Nazywał tak obecnie orzekających sędziów, którzy mieli to nieszczęście, że zostali sędziami w PRL. A teraz przyjmuje przysięgę od prokuratora, który w stanie wojennym zajmował się sprawami politycznymi, o czym wiemy przecież z dokumentów i zeznań świadków.

Prokurator Piotrowicz uważa się za bohatera, za Konrada Wallenroda, który w stanie wojennym pomagał ludziom z Solidarności.

Słyszałem jednego z działaczy Solidarności, który w mediach zaprzeczał relacji Piotrowicza. Mówił, że prokurator Piotrowicz był czynny w jego sprawie i wcale mu nie pomagał. Przeciwnie. Jego podpis widnieje pod aktem oskarżenia. A w tamtym czasie oskarżano o czyny, które w normalnym państwie nie stanowią przestępstwa. Przede wszystkim o „działalność związkową”, co według dekretu o stanie wojennym z 12 grudnia 1981 roku, było ciężkim przestępstwem. Za „działalność związkową” można było uznać wszystko, co nie podobało się władzom stanu wojennego.


Na przykład rozrzucanie ulotek z napisem „WRON-a Orła nie pokona”. Czterdzieści lat temu za takie hasła licealiści ze Słupska usłyszeli zarzuty i trafili do więzienia. Dziś IPN zamierza pociągnąć do odpowiedzialności funkcjonariuszy ówczesnego wymiaru sprawiedliwości.

Rzeczywiście, IPN wynajduje takie sprawy karne i bada, czy sędziowie i prokuratorzy popełnili wówczas przestępstwo. Przypadek prokuratora Piotrowicza nadawałby się doskonale do takiej kontroli. Tymczasem nic takiego się nie stało, a Piotrowicz został sędzią Trybunału Konstytucyjnego.

Dlaczego właśnie on?

Całym swoim życiem udowodnił, że jest posłuszny władzy. Wtedy i teraz. Działa z wielkim oddaniem. Pamięta pani migawki telewizyjne z posiedzeń sejmowej komisji sprawiedliwości, której przewodniczył? Z jakim zaangażowaniem prowadził te posiedzenia, odbierał głos opozycji, napominał, kończył posiedzenia.

Parę dni temu Antoni Macierewicz mówił w Telewizji Trwam: „Należy jak najszybciej podjąć działania mające na celu rozliczenie stanu wojennego, gdyż brak działań w tym zakresie spowoduje coraz większy chaos wewnętrzny w naszym kraju”.

Poseł Macierewicz nie miał, jak rozumiem, na myśli prokuratora Piotrowicza. To by świadczyło o jakiejś sprzeczności wewnętrznej w PiS. Poseł Macierewicz jest trochę spóźniony ze swoim apelem, bo rozliczenie stanu wojennego w jakimś sensie nastąpiło w ciągu tych trzydziestu lat.

W jakim sensie? Część Polaków uważa, że winni wprowadzenia stanu wojennego nie zostali ukarani.

Nie wszystko było możliwe… Przy okrągłym stole uczestniczyłem w pracach tzw. podstolika prawnego i potem wielokrotnie spotykałem się z zarzutem, że nie żądaliśmy wtedy weryfikacji sędziów, którzy skazywali w stanie wojennym…

Dlaczego?

Wiosną 1989 roku, gdy odbywały się te obrady, wydawało się, że ZSRR trzyma się mocno. Sowieckie wojska stały w Polsce. Musieliśmy się z tym liczyć. Jeśli chcieliśmy coś przy okrągłym stole załatwić i wytargować, nie mogliśmy zaczynać od oświadczeń typu: „za chwilę was aresztujemy”. Nie byłoby mowy o żadnej ugodzie, która doprowadziła przecież do odzyskania przez Polskę niepodległości.

A potem? Demokratycznie wybrany parlament mógł uchwalić odpowiednie prawo.

Były różne parlamenty. W latach 1993-97, a następnie 2001-2005 ogromną przewagę miały w nich siły - jak to się wtedy mówiło - postkomunistyczne, zupełnie nie zainteresowane rozliczeniami byłych działaczy PZPR i osób z aparatu państwowego czasów PRL. A w okresach, gdy rządziliśmy, mieliśmy zawsze bardzo silną opozycję wywodzącą się ze starego porządku.

Nie trzeba było tych sędziów odsunąć od orzekania?

W znacznym stopniu tak się stało. Izba Karna Sądu Najwyższego, która w PRL była najważniejszym ciałem zajmującym się represjami sądowymi, została wymieniona w całości. Dokonał tego profesor Strzembosz, który najpierw był wiceministrem sprawiedliwości w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, a potem pierwszym prezesem SN.

Prezydent Duda raz po raz wraca do tego tematu. Twierdzi, że jest jeszcze wielu sędziów „postkomunistycznych”. Także w Sądzie Najwyższym.

Ma na myśli prawdopodobnie dwóch sędziów Sądu Najwyższego. Jednego z Izby Karnej, drugiego z Izby Pracy. Jeden z nich orzekał w sądzie wojskowym i, jak wiemy z przekazów świadków, był tak zwanym naszym sędzią. Gdy wydawał wyroki, publiczność klaskała, a obecny na sali ksiądz go błogosławił. W przypadku drugiego sędziego też nie ma się do czego przyczepić.

Coraz mniej ludzi zastanawia się dziś nad stanem wojennym, ale fakt, że tym, którzy go wprowadzili, więc przede wszystkim Jaruzelskiemu i Kiszczakowi, włos z głowy nie spadł, przygnębia.

W Sejmie pierwszej kadencji (1991-93) Konfederacja Polski Niepodległej złożyła wniosek o wszczęcie procedury dotyczącej odpowiedzialności konstytucyjnej sprawców stanu wojennego, przede wszystkim generała Jaruzelskiego i członków Rady Państwa. Należało to do właściwości Trybunału Stanu, a nie sądu.

Chodziło o złamanie konstytucji.

Tak, bo wprowadzając stan wojenny złamali peerelowską konstytucję. Ale postępowanie prowadzone przed komisją odpowiedzialności konstytucyjnej ciągnęło się w nieskończoność i zostało w Sejmie umorzone w 1996 roku, gdy większość mieli „postkomuniści”.

Zdjęcie zrobione 17 grudnia 1970 r. na ulicy Czerwonych Kosynierów w Gdyni. Budynek w tle to prawdopodobnie ul. Morska 51, czoło pochodu z ciałem Zbigniewa Godlewskiego (jeszcze bez drzwi)

Masakra na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Czy w przypadku, gdy PiS przegra wybory, będzie można postawić odpowiedzialnych za łamanie konstytucji przed Trybunałem Stanu?
To nie tylko możliwe, ale - moim zdaniem - wskazane. Jak dotąd nikt z rządzących nie poniósł odpowiedzialności za swoje czyny. Wytworzyło to w Polsce specyficzny stosunek do prawa. Trzeba zerwać z tradycją bezkarności, bo świadomość, że można ponieść konsekwencje za swoje działania, wpływa na podejmowane decyzje. Prominentni politycy z obozu PiS, od prezydenta poczynając, co najmniej kilka razy złamali konstytucję. Nie można przymykać na to oczu.

Twierdzą, że nie łamali. Że to kwestia interpretacji prawa.

Sytuacje były jednoznaczne.

Które konkretnie?

Na przykład niepublikowanie wyroków Trybunału Konstytucyjnego. Czynność ta jest nakazana konstytucją.

Chodzi o premier Beatę Szydło. Ale z drugiej strony nieopublikowanie wyroku SN wydaje się mało ważne w porównaniu z wprowadzeniem stanu wojennego, za które nikt nie poniósł odpowiedzialności.

Pamiętajmy, że zmiany w Polsce nie były rewolucyjne…

Na szczęście.

Tak, na szczęście - choć nie wszyscy to tak oceniają. A wracając do konstytucji: ułaskawienie przez prezydenta Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, którzy nie zostali skazani prawomocnym wyrokiem, to jej ewidentne złamanie! Nonsensem jest opowiadanie, że prezydentowi wszystko wolno, bo urzędnik państwowy każdego szczebla musi działać w ramach prawa.

Gdy w 2015 roku w parlamencie stanęła kwestia postawienia ówczesnego ministra Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu za przekroczenie uprawnień, posłowie rządzącej koalicji PO i PSL nie byli szczególnie zainteresowani. Niektórzy nie pojawili się na głosowaniu. Premier Kopacz pojechała podobno na plażę. Zabrakło pięciu głosów.

Ci posłowie uznali widocznie, że nie warto wracać do starych spraw, że są pilniejsze rzeczy. Nie można się tak tłumaczyć. Przeszłość ma ogromny wpływ na przyszłość.

Myślę, że i teraz politycy opozycji straszą Trybunałem Stanu swoich przeciwników politycznych, a gdy przyjdzie do działania, nikogo do odpowiedzialności nie pociągną. Skoro nie mogliśmy rozliczyć nawet tragicznego w skutkach Grudnia’70…

Na rozliczanie Grudnia’70 miały wpływ przede wszystkim dwa czynniki: upływ czasu, bo można było tym się zająć dopiero w wolnej Polsce, czyli po dziewiętnastu latach, gdy część głównych sprawców już nie żyła. Gomułka, który zdecydował o użyciu broni, zmarł w 1982 roku.

Stanisław Kociołek żył.

I zasiadł na ławie oskarżonych. Ale cała procedura została przeprowadzona, moim zdaniem, nieporadnie. Prokuratura przesłuchała prawie dwa tysiące osób. Trwało to całe lata i sprawa się rozmyła. Imposybilizm prawny, można powiedzieć.

Teraz ma być inaczej. Stworzono w Sądzie Najwyższym Izbę Dyscyplinarną, która ma karać sędziów.

Tak, ma zacząć to robić. Słyszałem wiceministra Sebastiana Kaletę, który zapowiadał także wprowadzenie przepisów karnych umożliwiających ściganie sędziów za wydawanie orzeczeń nie po myśli władzy. Ma to zapewne dotyczyć sędziów takich jak Paweł Juszczyszyn z Olsztyna i innych, którzy trzymają się orzecznictwa Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej i Sądu Najwyższego. Mam wrażenie, że wracają czasy mojej młodości, bo to przecież w PRL istniały przepisy, które dyscyplinowały prawników i zastraszały społeczeństwo. W stanie wojennym karano za słowa. Najstraszniejszym, za które można było pójść do mamra, było słowo „Solidarność”. Miałem wielu klientów, którzy wypowiedzieli to słowo w nieodpowiednim miejscu i czasie i za to byli sądzeni. Do Kodeksu Karnego wprowadzono art. 282 a, który głosił: „Kto działa w celu wywołania niepokoju publicznego lub rozruchów, podlega karze więzienia do lat 3”. Niepokój publiczny można było wywołać pożyczając książki, które się władzy nie podobały, na przykład poezje Czesława Miłosza. Moja przyjaciółka z Sopotu, Irenka Tabeau, przesiedziała siedem miesięcy właśnie za pożyczanie książek, w tym poezji Miłosza, wydanych przez paryską „Kulturę”. Bardzo niepokoi mnie to, co może dziś albo jutro zrobić minister Ziobro.

Obywatele wychodzą na demonstracje, protestują przed sądami. Widziałam tam pana nie raz. Ale mało nas…

Mało. A sędziów musimy wspierać! Szczególnie tych, którzy sprzeciwiają się próbom nałożenia sądom kagańca.

Stan wojenny - zbrodnie bez kary [wideo, archiwalne zdjęcia IPN]

"Pogrzebani nocą" - książka o ofiarach grudnia '70

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki