Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robert Kwiatek pojechał do Ukrainy, gdy wybuchła wojna. Zdjęcia trafiły na wystawę. Gdzie można je zobaczyć?

Agnieszka Kostuch
Agnieszka Kostuch
Gdy wybuchła wojna w Ukrainie, Robert Kwiatek chwycił za aparat i ruszył do kraju dotkniętego konfliktem. Efekt jego pracy można oglądać na wystawie w bazylice Mariackiej w Gdańsku.

Robert Kwiatek: fotoreporter, który kiedyś nie rozstawał się z aparatem

Robert Kwiatek przez wiele lat był związany z fotografią. Przez czternaście pracował w „Dzienniku Bałtyckim”. Chociaż, jak sam przyznaje, nieco się wypalił, do końca życia będzie się przedstawiać jako fotoreporter.

- Kiedyś nie umiałem poruszać się bez aparatu. Gdy nie nosiłem torby, potrafiłem się potykać, a gdy nosiłem aparat na szyi, chodziłem płynnie. Aktualnie jest odwrotnie – aparat mi ciąży. Sięgam po niego jedynie w istotnych sprawach. Jest dla mnie trochę tarczą, może nie obronną, ale sposobem na odnalezienie się w tym życiu. Co jakiś czas próbuję się przełamać i robię zdjęcia. Chociaż się przebranżowiłem i jestem w innym miejscu, do końca zostanę fotoreporterem i tak się będę przedstawiał.

Dlatego, gdy wybuchła wojna w Ukrainie, Robert Kwiatek długo się nie zastanawiał. Chwycił za aparat i ruszył w teren.

- Od 20 lat nie fotografuję zawodowo. Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, wytrzymałem dwa dni, obserwując relacje w telewizji. Zadałem sobie pytanie: co zrobić w tej sytuacji? Postanowiłem pojechać i zrobić zdjęcia – pokazać innym to, co będę w stanie uchwycić. Uznałem, że powinienem to zrobić. I zrobiłem, nie wiedząc, czy wrócę oraz jak to wszystko się skończy. Złapałem aparat, niewielki plecak i wyruszyłem w podróż do Krakowa, stamtąd do Przemyśla, Lwowa, Kijowa, potem dotarłem do Winnicy. Po dwóch tygodniach wracałem przez Bieszczady i Krajów do Gdańska.

Robert Kwiatek był świadkiem wojny w Ukrainie. To zapamięta na zawsze

Chociaż fotoreporter ma świadomość tego, że był w Ukrainie stosunkowo wcześnie, pewne obrazy na zawsze pozostaną w jego pamięci.

- Obrazy, które zapamiętałem, są różne. Z jednej strony sytuacja, na jaką się natknąłem, była dla mnie zaskoczeniem. Wojna nie wygląda tak, jak sobie ją wyobrażałem, chociaż wiem, że byłem tam stosunkowo wcześnie. To jest taka wojna krocząca, co można dostrzec w Mariupolu, Charkowie i innych miejscowościach. Natomiast w samym Lwowie czy Kijowie tego nie widziałem. Byłem jednak świadkiem, jak spadła rakieta na budynek telewizji. Byłem raptem dwa kilometry od tego miejsca. Zginęły cztery osoby. Znalazły się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. Widziałem też linię frontu dość blisko, było słychać ostrzał artyleryjski, szyby drżały. Natomiast nie było bezpośrednich walk w miejscach, w których byłem.

Robert Kwiatek dodał, że zapamięta olbrzymie zaangażowanie ludności Ukrainy.

- Szacuję, że w wojnę jest zaangażowanych między 60, a 80 procent osób. Dzięki temu Rosjanie nawet jeśli zdobędą teren, nie wygrają wojny. Każde miejsce, każda wioska, ma swoje punkty obrony. Poza tym mają wolę walki. To jest coś nieprawdopodobnego.

Fotoreporter podkreślił też, że zapamięta też spotkania w pociągu z uchodźcami.

- Dzieci, matki, kobiety były upchane w tym pociągu, który nazwałem „pociągiem życia”. Podczas podróży zrobiłem zdjęcia jedynie wokół obrotu własnej osi, bo nie mogłem dojść do wyjścia czy przejść do innego przedziału. Wcześniej uchwyciłem moment, jak kobiety i dzieci wsiadają do pociągu. Jedną ręką robiłem zdjęcia, drugą pomagałem wchodzić do pociągu.

Robert Kwiatek powiedział, że pokazał to, co mógł, nie wszystko udało mu się bowiem sfotografować.

- Patrząc z punktu widzenia fotoreportera, nie uważam, żebym zrobił jakieś rewelacyjne zdjęcia. Pokazałem to, co w danym momencie mogłem. Więcej widziałem, niż udało mi się pokazać, bo nie wszystko można było uchwycić. Poszła w świat informacja, że wśród polskich dziennikarzy są rosyjscy dywersanci. To zdecydowanie utrudniało mi jakiekolwiek działania.

Fotoreporter zdradził, że chociaż już wrócił do Polski, pewne doświadczenia w nim zostały.

- Podczas mojego wyjazdu przeżyłem trzy sytuacje, gdy czułem, że moje życie jest zagrożone. Takie doświadczenia na zawsze pozostaną w człowieku. Po powrocie do Polski każdy dym kojarzył mi się z tym, że spada rakieta. Chciałem iść w tym kierunku i zobaczyć, co się dzieje. Każdy głośniejszy przejazd samochodu wzbudza niepokój, a porządniejszy huk sprawia, że momentalnie kulę się w sobie. Mam też taką świadomość, że w każdej chwili może nas Polaków spotkać coś podobnego, bo pamiętajmy, że dla Ukrainy jesteśmy trochę zapleczem frontu. Nie chodzi tutaj o dostawy broni czy żywności, ale zajęliśmy się ich rodzinami, dzięki czemu mogą inaczej podejść do walki.

Robert Kwiatek: wystawa w bazylice Mariackiej w Gdańsku

Efekt pracy Roberta Kwiatka można oglądać na wystawie w bazylice Mariackiej w Gdańsku. Znajduje się ona w prawej części nawy przed ołtarzem, niedaleko grobu Pawła Adamowicza.

- Byłem w Kijowie, gdy zadzwonił do mnie kolega z Radia Gdańsk, który rozmawiał z księdzem Irkiem. Zapytał, czy jestem zainteresowany taką wystawą. Długo się nie wahałem. Innych ofert nie otrzymałem. Kościół też jest mi bliski. Miejsca są godne, ludzie przychodzą, a tematyka jest na tyle istotna i poważna, że nie zakłóca sacrum tego miejsca.

Wystawę można oglądać przynajmniej do końca maja.

Robert Kwiatek pojechał do Ukrainy, gdy wybuchła wojna. Zdję...

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki