Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rejsy po gospodarce. Szkolna edukacja prawna

Piotr Dominiak
Piotr Dominiak
Piotr Dominiak Archiwum DB
Wiara naszych polityków, że dzięki prawu uda się rozwiązać wszelkie problemy, jest zadziwiająca. Tym bardziej że prawo to tworzone jest albo ad hoc, na kolanie, albo starają się oni poprzez prosty przepis załatwić sprawy związane ze stylem życia, albo utrwalonymi wzorcami. Oba te przypadki dotyczą zakazu sprzedaży niezdrowej żywności w sklepikach szkolnych.

Radykałom od zdrowej żywności udało się wywrzeć wystarczająco silną presję na posłów, którzy uchwalili stosowne zakazy. Poszli na całość - sól, cukier, tłuszcz, przyprawy - zostały ze szkół wyrzucone. Ściślej mówiąc, ze sklepików i stołówek. Bo jakoś na razie, choć to może tylko kwestia czasu, wprowadzone zostaną u wrót placówek oświatowych kontrole tornistrów, teczek i worków z kapciami, aby wyłapać szmugiel szkodliwych produktów.

Po miesiącu działania nowych regulacji widoczne są trzy efekty. Po pierwsze, stopniowo likwidowane są szkolne punkty sprzedaży, bo popyt na zdrowe produkty jest śladowy. Po drugie, ze szkolnych stołówek wyrzuca się (choć to wcale nie jest proste) sterty niezjedzonych posiłków. Rodzice płacą za obiady, dzieciaki nie chcą ich jeść, żywność się marnuje. Po trzecie, rozkwita handel wokół szkół. Co prawda nie jest to zbyt wygodne dla uczniów, ale co to za trudność przelecieć się na przerwie do jakiegoś pobliskiego sklepu, w którym można kupić wszystko, co się chce.

Czytaj też: Rejsy po gospodarce. Piotr Dominiak

Jest też efekt wychowawczy - dzieci szybko zrozumiały, że każdy przepis można ominąć. I nie jest to nic karygodnego, skoro mama lub tata ładują im do plecaków ulubione drożdżówki, bułki z kiełbasą i batony. Karanie rodziców za takie postępowanie będzie wprowadzone dopiero po wyborach.

Szlachetne intencje pomysłodawców, żeby ograniczyć konsumpcję faktycznie niezdrowych produktów, przeobraziły się we własną karykaturę. Tak to jest, gdy nie zna się umiaru, zapomina o rozsądku i nie uwzględnia realiów tego świata.

Z oferty szkolnych sklepików można było usunąć wiele rzeczy, ale nie przytłaczającą większość tego, na co było zapotrzebowanie. Jeśli celem ograniczeń było zdrowie, to trzeba było sprawę głęboko przemyśleć. Wyobrazić sobie krótkookresowe efekty, nie tylko gospodarcze, ale i wspomniane wyżej wychowawcze. Myślę, że to właśnie one są najbardziej szkodliwe.

Nasz stosunek do omijania prawa jest dziedzictwem poprzedniego systemu, a może nawet, jak chcą niektórzy, czasów zaborów. Prawo traktowaliśmy jako niesłuszne ograniczenie naszych swobód, coś zewnętrznego, obcego. A teraz, kiedy mamy pożądany system, niezależne państwo, sami sobie tworzymy sytuacje, w których omijanie prawa nie jest piętnowane przez ogromną większość społeczeństwa. Ta bowiem traktuje je jako ewidentnie głupie i nie ukrywa tego przed małoletnimi dziećmi. Pełnoletni uczniowie wiedzą to sami, ale czują też wsparcie rodziców.

Nasuwa się pytanie, czy ci, którzy zdecydowali o wprowadzeniu przepisów, zabraniają dzieciom lub wnukom w domu słodzenia, solenia, używania musztardy, a większym (według prawa dorosłym) picia kawy. Jeśli nie, a o tym jestem przekonany, to sami owe przepisy kompromitują.

Zamiast pożytecznie, jest śmiesznie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki