Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Raport o arcydziełach i podbijaniu bębenka

Henryk Tronowicz
Pewnie nie każdemu zdarza się, że nieopatrznie chlapnie jakieś słówko, a później żałuje. Mnie, wstyd powiedzieć, czasem to się przydarza. Ale sprawa jest prosta nie zawsze. Wiedzą coś o tym dziennikarze parający się krytyką filmową, ferujący sądy nieraz ryzykowne.

Od tygodnia polskich kinomanów radość rozpiera z powodu triumfu filmu Jerzego Skolimowskiego w Wenecji. Zachwycona szefowa polskiej kinematografii nie zawahała się użyć słowa "arcydzieło". Nie ma w kinie terminu bardziej dyskusyjnego. Trzymam więc szefową kinematografii za słowo.

Przed krajową premierą "Essential Killing" podbiła bębenka. Powiem teraz, co miałem na wstępie na myśli. Był któryś festiwal filmowy w Gdyni. Nie pamiętam, czy to było bezpośrednio po pokazie "Ferdydurke" Skolimowskiego, czy po którymś innym filmie. Wychodząc z widowni Teatru Muzycznego po seansie, znalazłem się w wąskim przejściu, ramię w ramię ze Skolimowskim. Nie znamy się osobiście, choć widywałem reżysera w Warszawie w latach jego (i mojej) młodości, kiedy bywał na przeglądach swoich pierwszych prac, na przykład na pokazie etiudy studenckiej pt. "Hamleś", z udziałem Gustawa Holoubka.

Nie zapomnę - inny przykład - spotkania z Jerzym Skolimowskim w DKF Hybrydy przy Mokotowskiej, kiedy prezentował "Walkowera". Nie ukrywał wtedy poczucia satysfakcji, opowiadając, jak samemu Kawalerowiczowi na nosie zagrał. Filmując oto pociąg przy peronie, jedną ze scen zrealizował z taką finezją, że wprawił nią twórcę "Pociągu" w zachwyt!

Wróćmy do Gdyni. Przesuwam się w tłumie obok Skolimowskiego i nie wiem (nadal nie wiem), co mnie siekło, żeby ni stąd, ni zowąd go zaczepić i - przepraszając za śmiałość, szepnąć mu do ucha, że oto w moim najgłębszym przekonaniu, najlepsze swoje filmy stworzył nie tam, na Zachodzie, lecz tutaj, w kraju, w latach sześćdziesiątych.

Wymsknęło mi się. A przecież po takim akcie krytycznej bezczelności mogłem zarobić w szczękę. Skolimowski za młodu boks trenował. On zaś, przyjmując uderzenie... na klatę, spojrzał tylko na mnie podejrzliwie. Miałem nadzieję, że uda mi się wyciągnąć artystę na pogawędkę. Nic z tego, jakiś jego znajomy sprzątnął mi reżysera sprzed nosa. Pozwalam sobie po latach ujawnić ów wyskok mój z Teatru Muzycznego, dlatego, że twórca "Essential Killing" teraz zapewnia, że to najlepszy film w jego dorobku. Jeszcze lepszy niż wyśmienite "Cztery noce z Anną"?

Najlepszy! A toć oba powstały w kraju. W kraju, w którym pół wieku temu władza ludowa nie podbijała bębenka talentom. "Ręce do góry" trzynaście lat trzymała pod kluczem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki