Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Raport bez prztykadła. Białoszewski

Henryk Tronowicz
Henryk Tronowicz
Henryk Tronowicz
W święta nie brałem do ręki prztykadła. Zaczytywałem się w "Tajnym dzienniku" Mirona Białoszewskiego. Tom tłusty, w przypisach opasły. Ale święta przeszły, a do Białoszewskiego nadal co rusz zaglądam. Na każdej stronie kwintesencja stylu tego "niepoprawnego istnieniowca", jakby poetę pewnie Leśmian nazwał. Kiedy w roku 1982 Białoszewski trafił do Nowego Jorku, zakręcił stamtąd do Miłosza do Berkeley i mimochodem rozmówcy bąknął, że jego wiersze są... esejowate. Noblista gorzką pigułkę jakoś przełknął.

Białoszewski lubił zaglądać do Trójmiasta. W Gdańsku zwykle zatrzymywał się u przyjaciół przy ulicy Długiej. Gospodyni, pani Halina Bocianowa, która kiedyś w poecie się podkochiwała, po latach wyznała, że drzewiej Miron był jej się oświadczył ("Jesteś jedyną kobietą, którą mógłbym poślubić"). Stało się inaczej. Białoszewski był inny. Żył inaczej. Wyglądał inaczej. Kochał inaczej. Pisał inaczej. Wsłuchiwał się w język ulicy i byle jakie odzywki potoczne, a zdarzało się, że i wierutne brednie, pod jego piórem urastały do rangi poematów.

W kwietniu roku 1977 poeta spotkał się w Oliwie ze studentami humanistyki. Potem nocował w Jelitkowie, w hotelu Posejdon. Uprzedzano go, że to szyk paryski, luksus! I oto reakcja Białoszewskiego: "Ja w strachu. Otwieram pokój. Lampa ta na wcisk, tamta na wcisk. W łazience same pokrętła. Umywalka jak adapter. Okrągła. Rączka sama chodzi. Wanna jak sarkofag. Ho ho! Drewniany. Z tym, że drewno nieprawdziwe. Skąd leci woda? Patrzę w górę, w bok, nie wiem. Tu? Tu? Leci! Klozet. Gdzie naciskać? Popłoch". A w pokoju: "Krzesła z wyginanych szczotek do zębów...".

Czytaj więcej Raportów Henryka Tronowicza na blogu publicysty

Gdy w Stanach zasiadł przed telewizorem, ktoś podał mu pilota. Przyrząd wtedy w PRL-u jeszcze nie znany. Nazwał go czarodziejskim prztykadłem.

Białoszewski był ascetą, samotnikiem, wielkomiejskim pustelnikiem. Krytycy jego twórczość szufladkują rozmaicie. Anna Pogonowska, ceniona przez niego poetka, przypisała mu językową bylejakość i przedrzeźnianie rzeczywistości. Mnie jego styl rozwesela, bawi, śmieszy (nie wiem, czy z tego powodu by się cieszył). Drugiej takiej biografii nie znamy. Artur Sandauer zauważył, że Białoszewski żył nie o chlebie i wodzie, ale o herbacie i proszkach.

W "Pamiętniku z powstania warszawskiego" wspominał Białoszewski końcowe dni sierpnia 1944: "Ostatnio jemy niedużo. Dwa razy dziennie". Dwie doby potem: "Zaczęło się jeść wtedy raz dziennie".

Lecz co to? W PRL-u, 15 lat później autor "Ballady sopockiej" zwierzał się w liście do Haliny Bocianowej: "Ostatnio jadam raz dziennie". Nie bawił się słowami tym razem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki