Lekcja wychowania fizycznego na bulwarze Nadmorskim. Jadąc na rowerze, mijam tę grupkę wymachujących nogami i rękami gimnazjalistów. Gdy podrosną, już indywidualnie zorganizowani, może będą biegać tam o świcie. Jak ta parka ubrana aerodynamicznie, na czarno. Z pieskiem (pieseczkiem) na smyczy. Pan do psinki mówi "kochanie" i chwali, że dziennie jej krótkie nóżki potrafią przebiec kilka kilometrów. Jadę dalej - zapatrzony w proste linie falochronu, alejek i latarni. Lubię ten widok.
Tak bardzo, że to lubienie tylko trochę zmącone przez nagłe wertepy na rowerowej ścieżce - znak, że beton już wysłużony i prosi o coś nowego, na miarę czasów. Więc jadę i nagle zaskoczony - bo pora poranna - widzę na placyku zabaw przy "łososiach" dwie postaci. Zwisają sobie z drabinek. Nogi im dyndają w powietrzu. Wyglądają, jakby za wszelką cenę chciały się rozciągnąć, zyskując choć jeden centymetr wzrostu. Najpierw zdziwiony jestem, że o takim świcie w ogóle tam są - dzieci na drabinkach.
Potem zdziwienie większe - bo okazuje się, że dzieci to nie dzieci. Jedna z postaci na głowie ma starannie zapleciony koczek... siwych włosów. A nogi jej dyndające wychodzą z szarej, kraciastej spódnicy. Koleżanka obok podobna. Za chwilę obie starsze panie zeskoczą na ziemię, spódnice sobie poprawią i, jakby trochę zawstydzone, ruszą w dalszą spacerową trasę. Po drodze mijając pewnie zakonnicę maszerującą z kijkami (ale ma wypieki na twarzy!). Lubię bulwar. O tej porze dnia i roku. Rano, po sezonie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?