Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przykuta do Gdańska

Henryk Tronowicz
Gdańska inscenizacja "Sprawy Dantona" z 1980 r. miała silną wymowę polityczną. Do braw po spektaklu Robespierre (Henryk Bista - z lewej) i Danton (Stanisław Michalski) wychodzili z wpiętymi w kostiumy znaczkami Solidarności
Gdańska inscenizacja "Sprawy Dantona" z 1980 r. miała silną wymowę polityczną. Do braw po spektaklu Robespierre (Henryk Bista - z lewej) i Danton (Stanisław Michalski) wychodzili z wpiętymi w kostiumy znaczkami Solidarności Archiwum teatru Wybrzeże
Właśnie mija 80 lat od ukończenia przez Stanisławę Przybyszewską dramatu "Sprawa Dantona", który przeniósł na ekran Andrzej Wajda. Przypominamy sylwetkę tej niesłusznie zapomnianej gdańszczanki z wyboru.

Okrutne fatum prześladujące Stanisławę Przybyszewską - nieślubną córkę pisarza Stanisława Przybyszewskiego i malarki Anieli Pająkówny - nie zostało zapisane w gwiazdach. Lecz gdyby nawet tak było, musiało do tego dojść jedynie wśród jakichś piekielnych karłów gwiezdnych.

Matka odumarła dziesięcioletnią Stanisławę, gdy przebywały na obczyźnie. Do pierwszego spotkania Stanisławy z ojcem - osławionym "Księciem piekieł" - doszło dopiero wtedy, kiedy ukończyła lat osiemnaście. Za mąż Przybyszewska wyszła w roku 1923, osiedlając się z mężem w Wolnym Mieście Gdańsku. Dwa lata potem mąż wyjechał na studia artystyczne do Paryża, gdzie po kilkunastu tygodniach zmarł na atak serca.

Została sama. Bez przyjaciół. Bez pracy. Bez środków do życia. Na dodatek była uzależniona od morfiny. To jednak, co najgorsze, było dopiero przed nią.

Potrzebę zaistnienia w literaturze uzmysłowiła sobie Przybyszewska wcześniej. Ale dopiero po utracie męża podjęła stanowczą decyzję, że poświęci się pisarstwu bez reszty ("Mogę być tylko literatem albo niczym"). Nie miała najmniejszych wątpliwości, że obrała właściwy kierunek poszukiwań. I nie zniechęciła się odmowami drukowania jej wczesnych prób pisarskich. Z uporem, dzień i noc ślęczała nad podjętym dziełem. I drwiła sobie ze swej samotności (choć kiedyś wyznała: "Moja skrajna samotność sprawia, że robię z siebie błazna"). Niewiele też robiła sobie z różnych reakcji otoczenia, które nie zawsze okazywało jej sympatię. Równocześnie potrafiła zdobywać się na chłodny dystans do korzeni własnej biografii.

Dumna z nieślubnego pochodzenia

Gdy osiedliła się w Gdańsku, ojciec jej mieszkał tu już od paru lat ze swoją drugą żoną, Jadwigą, ta zaś już na samą wieść o Stanisławie dostawała ataku nienawiści (tak samo zresztą nie tolerowała dzieci Przybyszewskiego ze związków wcześniejszych). Darujmy sobie tutaj ten wątek.

Dość powiedzieć, że tatuś Stanisławy, który uwiódł Pająkównę, siał wśród białogłów ówczesnych spustoszenie co się zowie ("Ojciec pociągał kobiety wybitne!"). Wspomnianą Jadwigę poderwał, rozbijając małżeństwo poety Jana Kasprowicza, na dobitkę swojego przyjaciela.

I wkrótce nastąpiła seria czarnych zdarzeń. Stanisław Przybyszewski swoją żonę poprzednią, Norweżkę Dagny Duel (w której durzyła się plejada wybitnych europejskich artystów, a w Krakowie Boy-Żeleński), wysłał w podróż na Kaukaz. Wysłał ją w towarzystwie innego swego przyjaciela i tam, w Tyflisie rozegrał się straszliwy, tajemniczy dramat. Oto przyjaciel Przybyszewskiego zastrzelił piękną Dagny, po czym popełnił samobójstwo.
Nie minęły cztery miesiące od tragedii na Kaukazie, kiedy w Krakowie na świat przyszła Stanisława.
W roku 1933, w korespondencji ze Stanisławem Helsztyńskim, Przybyszewska drobiazgowo charakteryzowała osobowości obojga rodziców. O matce pisała na przykład, że dla ojca była "towarzyszem duchowym i przyjacielem bardziej niż kochanką". Rodziców Stanisławy zbliżało, jak to nazwała, "podobieństwo artysty do artysty".

Ojca swego zaczęła ubóstwiać od momentu pierwszego kontaktu ("Pokochałam go miłością szaloną"). Z biegiem czasu to uwielbienie stygło, aż wreszcie stwierdziła, że utraciła dla niego uczucia pozytywne. I wtenczas swoją młodość zaczęła postrzegać jako ohydną ("Przejmuje mnie moje dzieciństwo prawie że wstrętem").

Jednocześnie była przekonana, że to po ojcu odziedziczyła fantazję, zmysłową wrażliwość, metafizyczną lotność. Wszelako stanowczo podkreślała, iż w odróżnieniu od niektórych zalet pochodzących od ojca, zasadnicze cechy charakteru zawdzięcza matce.

Matce przypisywała dzielność i czystość rycerską ("Macierzyństwo było dla niej powołaniem, niespodziewaną łaską Bożą, a nie ciężarem"). Potwierdziła też sugestię wyrażoną przez Stanisława Helsztyń-skiego, w oczach którego Aniela Pająkówna była pionierką samodzielnego rodu kobiet.
Matce Przybyszewska zawdzięczała "bystrą, zimną inteligencję, zdolność logiczną i matematyczną, przystępność abstrakcyjnego myślenia". Po matce miała silne poczucie niezależności i w którymś z listów - myśląc o matce - sformułowała warte zapamiętania oświadczenie: "Trudno brać mi za złe, że jestem trochę dumna ze swego nieślubnego pochodzenia".

Ukochana trucizna

Po śmierci męża Stanisława zaczęła stopniowo popadać w abnegację.
Zdawała sobie sprawę, że skłonność do narkotyków miała po ojcu, lecz - pocieszała się - o ile jemu prochy szkodziły, w jej przypadku tak nie jest. W którymś z listów przyznała tylko, że morfina wywołuje u niej oszołomienie. Czasem też nie kryła, że "ta ukochana trucizna" straszliwie nadweręża jej i tak kulejące finanse.

Próby nakłonienia jej, aby przeprowadziła się do Warszawy, zdecydowanie odrzucała ("Do Gdańska przykuta jestem zapewne do śmierci"). Do roku 1933 Stanisława utrzymywała się dzięki subwencji otrzymywanej od polskiej administracji rządowej w Warszawie. Oprócz tego, materialnej pomocy udzielała jej ciotka Helena Barlińska, a także - o cztery lata od Stanisławy starsza - jej przyrodnia siostra Iwi (córka Dagny), która wyszła za szwedzkiego barona Benneta. Zapomogi te ledwo wystarczały Stanisławie na pokrywanie niezbędnych kosztów utrzymania. W roku 1928 zwierzała się w liście do Iwi Bennet, że właściwie na obojętność skarżyć się nie może, lecz w tym samym zdaniu znalazły się słowa: "mimo konwulsyjnego obrzydzenia, odczuwanego do własnego życia i do siebie samej z powodu obrzydliwej nędzy".
A kiedy zagroziła jej eksmisja z zajmowanego lokalu, zaczęła rozważać, czy w tej sytuacji czyste samobójstwo nie byłoby najlepsze.

W roku 1933 jej stan zdrowia ulegał tak szybkiej degradacji, że - uświadomiony przez Elgę Kern, znajomą niemiecką dziennikarkę - przedstawiciel RP w Gdańsku postanowił skierować Stanisławę na przymusowe leczenie do zakładu dla nerwowo chorych w Kocborowie.
Ona jednak o żadnej kuracji słyszeć nie chciała.

Lekceważenie dla Prousta, skargi do Manna

Przybyszewska była samotna i prowadziła życie samotne. Dysponowała rozległą wiedzą, ciekawiła ją humanistyka, ale także nauki ścisłe, swobodnie poruszała się na terenie kilku języków obcych. Interesowała się wydarzeniami w szerokim świecie. Ale Gdańsk w ciągu dwunastu lat opuszczała zaledwie trzykrotnie, w tym - w roku 1927 - udając się na pogrzeb ojca (przy tej okazji poznała swoją przyrodnią siostrę).

Czas jakiś udzielała korepetycji, lecz konsekwentnie izolowała się od towarzystwa. Wiodła żywot pozbawiony rozrywek, uciech, erotyki. Satysfakcję czerpała wyłącznie z obcowania z literaturą i z własnej pracy pisarskiej.

Wytchnienie znajdowała w pisaniu listów. Często były to sążniste eseje, w których nawiązywała do problemów nurtujących intelektualną Europę. W listach nieustannie też formułowała własne opinie krytyczne. Niektóre z nich mogą dzisiaj wywoływać uśmieszek. Te na przykład, w których gromiła Marcela Prousta za jego cykl "W poszukiwaniu straconego czasu" ("Czy wystarczy napisać 23 grube tomy absolutnie o niczym, aby zostać powitanym jako geniusz XX wieku?").

Dała również poznać się jako publicystka. Kiedy w roku 1926 w Stanach Zjednoczonych toczyła się oparta na wątpliwych dowodach sprawa przeciw Sacco i Vanzettiemu, włoskim anarchistom oskarżonym o dokonanie rabunku i skazanym na śmierć, podjęła polemikę z Antonim Słonimskim, co zaowocowało między nimi wymianą listów. A kiedy w Krakowie toczył się proces przeciw oskarżonej o morderstwo Ricie Gorgonowej, Przybyszewska wystąpiła w "Wiadomościach Literackich" z gwałtowną obroną podsądnej.

Starała się tą sprawą poruszyć również opinię autorytetów poza krajem, kierując m.in. list do Tomasza Manna, do którego już wcześniej słała rozpaczliwą skargę na przytłaczającą ją nędzę, akcentując frazę "o straszliwym poranku, z chciwości kraczącym o ciepło, morfinę i chleb".

***

Stanisława Przybyszewska zmarła w wieku 35 lat. Została pochowana na - zniszczonym w końcowej fazie wojny - gdańskim cmentarzu gminy bezwyznaniowców.

Fatum zdaje się pisarkę prześladować nadal. Zaniedbana tablica, która miała przy gdańskiej ulicy Jana Augustyńskiego upamiętniać postać Stanisławy Przybyszewskiej, stała się po latach nieczytelna i nie przypomina nawet hieroglifów egipskich.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki