Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przykrótka marynarka

Jacek Klein
Jacek Klein
Jacek Klein
Stocznia Marynarki Wojennej ma szansę na inwestora. Czy to rozwiąże jej kłopoty finansowe i da pozytywną odpowiedź na pytania o jej przyszłość? Dzisiaj za wcześnie to rozstrzygać. Najpierw koncerny z Francji czy Holandii muszą przedstawić plany wobec stoczni. Jedno jest jednak pewne.

Potykający się od lat o finansową mieliznę resortu obrony zakład długo nie utrzyma się sam na powierzchni. Ambicje projektowania i budowy własnych jednostek dla polskiej Marynarki Wojennej okazały się niewypałem, a nawet niewybuchem. Budowa korwety "Gawron" przez osiem lat (z tak skutecznym zastosowaniem technologii stealth, że jeszcze przez trzy lata okręt będzie "niewidzialny" ani dla wroga, ani dla sojuszników) zasługuje przynajmniej na publiczne zerwanie epoletów. Nie, nie stoczniowcom. Ci, gdyby były fundusze, zbudowaliby ją pewnie w dwa lata.

Ale funduszy nie ma. Nadszedł czas szybkich decyzji, jak w wojsku. Zakład - próbujący się wprawdzie ratować zleceniami cywilnymi (konkurencja jest jednak zabójcza) - został powołany w końcu do produkcji na cele militarne. Choć resort obrony nie jest właścicielem stoczni, to on powinien odpowiedzieć sobie, czy jest mu ona w ogóle potrzebna i czy go na nią stać. MON Dieu! Właściwie powinien już dawno znać odpowiedź - nie stać go na stocznię. Nie stać go także na finansowanie badań i realizacji zaawansowanych technologicznie okrętów. Przed smutną prawdą nie ma się co bronić. W rękach - a może szponach - polskich "Gawronów", "Kruków" czy "Wron" stocznia zostanie zadziobana.

Po co zatem wyważać otwarte drzwi i trwać w iluzji, że jesteśmy morską potęgą. Na stocznie stać za to innych, którzy mają mocarstwowe ambicje lub morskimi mocarstwami chcą uczynić kraje azjatyckie czy afrykańskie. Jeśli inwestor zadeklaruje, że stocznia będzie czerpać z międzynarodowego portfela zamówień na nowoczesne okręty wojenne, należałoby sprzedać zakład na korzystnych warunkach współpracy w przyszłych latach, w jak najdłuższym okresie (w tym względzie może pójść łatwiej, ponieważ francuski DCNS to państwowy moloch). Zagwarantować, że przyszły właściciel będzie realizował bieżące remonty polskiej floty, czerpać z nowych technologii, jakie wniesie - oczywiście trzeba to najpierw wynegocjować. A najpierw przekonać obecnego właściciela zakładu, że uzyskanie maksymalnej ceny za stocznię za wszelką cenę nie zawsze popłaca.

No i zostali jeszcze cywile - stoczniowcy. Na razie wydają się stać okrakiem nad relingiem. Jedną nogą tkwią wciąż w wizji bezpiecznej według nich przystani, jaką byłaby państwowa stocznia, istotna dla obronności kraju. Druga noga zastanawia się, czy nie lepiej zejść z okrętów rodzimej, biednej Marynarki Wojennej i przejść na okręty bogatszych państw.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki