Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przepis na więzienne samookalecznie

Kamil Miszewski, Tomasz Słomczyński
To tylko niektóre "eksponaty" wydobyte z przełyków i żołądków pensjonariuszy Aresztu Śledczego w Gdańsku
To tylko niektóre "eksponaty" wydobyte z przełyków i żołądków pensjonariuszy Aresztu Śledczego w Gdańsku Grzegorz Mehring
3 stycznia zmarł Artur Zirajewski, który wcześniej połknął tabletki nasenne. Czy była to próba samobójcza? A może samo-uszkodzenie? Dla doświadczonych funkcjonariuszy Służby Więziennej i dla samych osadzonych to są dwa zupełnie odrębne zjawiska.

Zacznij od dobrania sobie zaufanego wspólasa - przecinaka. To nie ma być byle kto. Musi być zdecydowany i precyzyjny w realizacji twojego planu. Pamiętaj, od niego zależy twoje życie.
Nocą ukradkiem przywiązujesz do tygrysówy linę skręconą wcześniej z prześciółki. Podstawiasz fikoł i sprawdzasz, czy pętla nie wisi zbyt nisko. Teraz dopiero zaczyna się precyzyjna gra. Każdy ruch planowałeś starannie od bardzo, bardzo dawna. Przecinak czeka w gotowości na swoim koju. Szybko zaciśnij pętlę na szyi i powolutku wysuń stołek spod własnych nóg. Powolutku! Chcesz się tylko poddusić, a nie zmiażdżyć rdzeń kręgowy i zginąć na miejscu. Teraz wszystko w rękach przecinaka i Opatrzności. Możesz głośno charczeć i rzęzić. Nie wysilaj się jednak. Wiś spokojnie.

"Zaalarmowany hałasem" przecinak "obudzi się" ze snu, patrząc na ciebie uważnie i odliczając miarowo w myśli. Do ilu? Tu zdania są podzielone. Jedni twierdzą, że minuta wystarczy, inni, że przytomność stracisz dopiero po dwóch, trzech. Ale to ty musisz z góry zdecydować, jak długo chcesz wisieć. Gdy stracisz przytomność, zostanie ci dwu-, trzyminutowe okienko do śmierci. Przedobrzysz i już jesteś martwy.

Teraz wielka chwila przecinaka. Zrywa się z koja i krzyczy: "Wisielec pod celką! Ludzie! Siadać na klapę!", pędzi w twoją stronę, podtrzymuje za nogi, podstawia przewrócony fikoł. Scenariusz, który ćwiczyliście do znudzenia, kiedy reszta celi była na spacerze. Pozostali więźniowie budzą się z wolna, ale od razu przytomnieją i rzucają się z fikołami i pięściami do klapy, krzycząc przy tym z całych sił. Strażnicy pędzą teraz pod twoją celę z rurką intubacyjną i dzwonią po pogotowie. Śmierć więźnia podczas zmiany oznacza poważne problemy dla wszystkich.

Ale, jeśli wszystko poszło zgodnie z planem, ty już tego całego zamieszania nie słyszysz. Straciłeś przytomność, którą, miejmy nadzieję, odzyskasz w szpitalu.

Nie, nie targasz się na linę po to, aby się zabić. Po prostu chcesz być desperatem gotowym na wszystko. Dzięki temu możesz wjechać na szpitalkę, a może prorok zamieni ci areszt na wolną stopę lub złagodzi oskarżenie. Nawet jeśli nie uwierzy w twoje nieudane samobójstwo i tak możesz osiągnąć to, co sobie zamierzyłeś. Prorok wie, że każda próba wyhuśtania może zakończyć się śmiercią. Przyczyną może być błąd w sztuce albo pech. Ryzyko podejmie tylko prawdziwy desperat, taki, co naprawdę może narozrabiać. Lepiej się z nim dogadać, niż z nim walczyć.

To jest przepis na tzw. samouszkodzenie, które ma wyglądać na próbę samobójczą. Jego autorem jest Marek M. Kamiński, który w 1985 znalazł się za murami w charakterze więźnia politycznego.
Połyki ostre i w kit
- Psychiatra, co prawda, twierdzi, że człowiek normalny nigdy się nie potnie. W tym miejscu z panem psychiatrą się nie zgadzam, panie redaktorze. Wszystko sam na sobie przechodziłem i nie miałem żadnych zaburzeń psychicznych, chciałem tylko swój cel osiągnąć. […] Nie jestem frajer łykać żyletki, mam żonę i dzieci - mówił Jacek O. w wywiadzie dla Jacka Stwory, autora książki "Co jest za tym murem?". Stanisław O. był uznawany za mistrza samouszkodzeń.

Samoagresja, mówiąc najprościej, jest to zachowanie zmierzające do wyrządzenia krzywdy samemu sobie. Oficjalne statystyki z lat 80. mówią o około tysiącu przypadków samoagresji rocznie. Jednak te statystyki nie zawierają ukrytych samouszkodzeń, takich jak np. zarażanie się chorobą zakaźną, umiejętnych symulacji, które oszukały lekarzy, głodówek, działań prowadzących do rozstroju zdrowia krótszego niż siedem dni, a także prób samobójczych. Co więcej, statystyki te były przedmiotem manipulacji ze strony Służby Więziennej, która miała silną motywację do zaniżania ich faktycznych wysokości: duża liczba przypadków samoagresji postrzegana była przez przełożonych jako świadcząca o złej pracy funkcjonariuszy.

Gdy w późnych latach 50. i wczesnych 60. wyłoniła się subkultura grypsowania, najbardziej popularną techniką samouszkadzania stał się połyk. Jego zaletą była dostępność akcesoriów, prosta procedura wykonania i łatwe do zidentyfikowania zagrożenie dla zdrowia więźnia. Pierwsze połyki były niezwykle skuteczne. Lekarze więzienni nie posiadali ani narzędzi, ani umiejętności do ich usuwania, wszystkie przypadki kierowane były do szpitali na wolności. Rodziło to poważne koszty finansowe. Po operacji połykacz niemal automatycznie zostawał wypuszczany z więzienia, dawano mu krótszy wyrok albo wyrok w zawieszeniu.

Kiedy duża skuteczność przyciągnęła naśladowców, lekarze więzienni i przedstawiciele administracji więziennej opracowali różne metody przeciwdziałania. Lekarze nauczyli się wyciągać połyki bezoperacyjnie, za pomocą specjalistycznych urządzeń. Pozwoliło to zmniejszyć koszty zabiegu i kierować połykacza z powrotem do więzienia. Delikwent otrzymywał wówczas podwójną dawkę bólu (podczas połykania i późniejszego wyciągania połyku) bez rekompensaty za cierpienie w postaci szansy na uwolnienie.

Stworzyło to impuls do modyfikacji połyku, wywołując swoisty "wyścig zbrojeń". Więźniowie opracowali technikę wyciągania połyku tuż przed operacją. Połykany przedmiot był doczepiany do cienkiej nici, której drugi koniec obwiązywano wokół zęba, to jest tzw. połyk na holu. Po zdiagnozowaniu połyku i przetransportowaniu pacjenta do szpitala połyk zostawał wyciągnięty.

Połykacz dostawał szansę ucieczki lub przynajmniej spędzenia kilku dni w komfortowych warunkach szpitala. Zmiany te jednak zmniejszyły skuteczność połyku jako środka osiągania zamierzonych celów. Administracja więzienna zaczęła postrzegać połykaczy bardziej jako oszustów niż desperatów.
Przywrócenie wiarygodności nastąpiło po wprowadzeniu tzw. połyku na ostro. Połykacze, którym zależało na operacji, zaczęli stosować tzw. kotwice, choinki, parasolki, krzyżaki i inne urządzenia, których wspólnym mianownikiem była niemożność usunięcia bez poddania się operacji. Kotwica wbijała się w ścianki przewodu pokarmowego, uniemożliwiając wyciągnięcie jej. Jednak i tym razem utratę wiarygodności przyniosły działania więźniów: pojawił się połyk ostry w kit, w którym końcówki kotwicy zalane zostały plastikiem. Plastik nie był widoczny na zdjęciu rentgenowskim, więc połyk klasyfikowano jako ostry. Był on jednak przed samą operacją wyciągany za pomocą wspomnianej nici.

Waldemar Kowalski, człowiek, który w Areszcie Śledczym w Gdańsku pracował przez kilkanaście lat, wymienia połyki, jakie widział.

- To najczęściej drobne przedmioty, takie jak zapalniczki, rzadko kotwice czy krzyżaki. Bywało, że kotwice były ściśnięte - żeby łatwiej było połknąć - i owinięte gumką, która w układzie pokarmowym się rozpuszczała. Wówczas kotwica rozprostowywała swoje ramiona.

Wbitki i wstrzyki
Osłabienie wiarygodności połyku musiało zaowocować pojawieniem się innych, skuteczniejszych w osiąganiu zamierzonych celów, technik samouszkodzeń. Ich katalog jest bardzo bogaty. Proste przecięcie skóry na przedramieniu i wewnętrznej stronie nadgarstka, na szyi, brzuchu, klatce piersiowej, plecach, policzkach to najprostsze, zwykłe pochlastanie. Samopodpalenie natomiast odbywa się po uprzednim wysmarowaniu się pastą do podłogi. Samooparzenie - najczęściej wrzątkiem. Bardziej skomplikowanym zabiegiem jest wbitka, czyli wbicie ostrego przedmiotu w ciało - najczęściej igły w źrenicę oka, serce lub wątrobę, ale też gwoździa, pręta albo noża w czoło lub klatkę piersiową.

Zenon K. wbijał sobie w czoło gwóźdź, dokładnie między dwie półkule mózgowe. Chirurdzy nie mogli wyjść z podziwu wobec precyzji jego zabiegów. Raz sobie wbił, żeby dokuczyć lekarzowi, który miał mieć dyżur. Wiadomo, jak jest samouszkodzenie, to lekarz ma pełne ręce roboty, nie ma spokojnego dyżuru. Jednak nie wiedział, że akurat nastąpiła zamiana dyżurów i zamiast lekarza była lekarka, którą zresztą bardzo lubił. Niosą go do lekarki, on ma w czole ten gwóźdź, nagle widzi ją, przeprasza, mówi: "nie chciałem, myślałem, że dziś ma dyżur ten lekarz", po czym na oczach wszystkich wyciągnął sobie z czoła ten gwóźdź i chciał wracać do celi.

Wstrzykiem nazywa się wprowadzenie szkodliwej substancji w żyły lub inne części ciała. Ślina jest taką substancją. Wstrzykuje się ją np. do kolan.

Pod koniec lat 70. w Areszcie Śledczym w Gdańsku była moda na przybijanie sobie worka mosznowego do taboretu. Chodziło o to, żeby zatrudniona wówczas pielęgniarka przyszła i delikatnie wyciągnęła gwóźdź. Problem został zlikwidowany, kiedy został zatrudniony pielęgniarz.
Przebarwienia na kocu
Generalnie rzecz biorąc, sytuacja w polskim więziennictwie zaczęła się zmieniać po 1989 roku.
- Nie ma porównania sytuacji dzisiejszej z tym, co działo się w komunie - mówi Paweł Moczydłowski, b. szef polskiego więziennictwa - na początku lat 90. zrobiliśmy reformę.

Przed 1989 rokiem kodeks karny był znacznie bardziej represyjny. To rodziło protesty osadzonych. W latach 1989-1991 przez polskie więzienia przeszła fala buntów. 10 osób wówczas zginęło, było ponad 100 rannych, cztery kryminały zostały spalone.

Zdaniem Moczydłowskiego był to najgłębszy kryzys od początków polskiego więziennictwa. Wówczas Służba Więzienna, dotychczas funkcjonująca jak państwo w państwie, znalazła się w sytuacji zupełnie nowej: trzeba było wprowadzać nowe międzynarodowe standardy, otworzyć się, również na kontrolę ze strony opinii publicznej, bardziej humanitarnie traktować osadzonych. Efektem reformy i ogólnej zmiany społecznej jest niemal całkowite zniknięcie zjawiska grypsery.

- Kiedyś, jeśli ktoś wytatuował sobie pułkownika, a nie miał odpowiedniego stażu w kryminale, zostałby z miejsca przecwelowany albo zabity. Takie były zasady. Teraz? Teraz zasady się zmieniły. Liczą się trzy rzeczy: po pierwsze pieniądz, po drugie siła, po trzecie przynależność do grupy przestępczej za murami. Jedyne, co pozostało z dawnego systemu reguł, to bezwzględne wykluczenie dzieciobójców, matkobójców i pedofilów. Ich rzeczywiście trzeba izolować. Jedną z zasad grypsera była pogarda wobec strażników i administracji. W tej subkulturze nagradzane były wszelkie przejawy utrudniania pracy funkcjonariuszom. Swoją pozycję budowało się również, manifestując swoją odporność na ból - mówi Waldemar Kowalski.

Rzeczywiście, tam gdzie zakłady karne funkcjonują w sposób bardziej nowoczesny, gdzie ich organizacja jest wynikiem reformy lat 90., samouszkodzeń jest mniej.

- U nas prób samobójczych nie było od dawien dawna - mówi kpt. Robert Witkowski z Zakładu Karnego na Przeróbce, który ma charakter półotwarty, gdzie więźniowie mogą zapracować na "nagrodę" w postaci np. wyjścia do pracy za murami. - Ja pracuję tu 13 lat i takiego przypadku nie pamiętam. Samouszkodzenia to jakieś pojedyncze epizody, które raczej były powierzchowne.
Paweł Moczydłowski wskazuje na związek między częstotliwością prób samobójczych a przeludnieniem w kryminale.

- Każdy, kto pierwszy raz znajdzie się w więzieniu, przeżywa szok. To jest głęboki kryzys, na porządku dziennym są wówczas stany depresyjne, myśli samobójcze. Dlaczego tak się dzieje? Głównym powodem jest przeludnienie zakładów karnych. W celi, w której znajduje się 13 osadzonych, kontakt z inną osobą staje się formą kary. Trzeba wszystko robić na oczach innych - jeść, spać, załatwiać potrzeby fizjologiczne, onanizować się. Nie ma czegoś takiego jak prywatność.
Jednak, zdaniem Moczydłowskiego, przeludnienie paradoksalnie zmniejsza liczbę udanych prób samobójczych.
- Naturalnym odruchem każdego człowieka jest pomoc w takim przypadku, ratowanie życia. Trudniej jest popełnić samobójstwo na oczach innych - to oczywiste. Poza tym zaniechanie pomocy w takim przypadku mogłoby być odebrane jako pomocnictwo w samobójstwie.

Jeśli jednak ktoś chce popełnić samobójstwo w kryminale, jeśli jest do tego zdeterminowany - może nie za pierwszym razem, ale w końcu mu się uda.

Wacław B. miał status N, czyli więźnia niebezpiecznego. Siedział w celi monitorowanej przez kamerę. W pewnym momencie funkcjonariusz zauważył przebarwienia na kocu, którym w nocy był przykryty. Okazało się, że N. przerwał sobie żyły pod kocem. Został odratowany.

Kiedy więzień popełni samobójstwo, wówczas prokuratorzy i media szukają winnych. Kiedy funkcjonariusze udaremnią taką próbę, wówczas jedynie do statystyk dopisuje się jeszcze jeden przypadek samouszkodzenia, nie trafia kolejna cyfra do tabeli "samobójstwa". A przecież ktoś komuś uratował życie.

Gra więzienna

Grypsera jako zjawisko powszechne to już przeszłość, to nie oznacza jednak, że wraz z nią całkowicie odeszły samouszko-dzenia. Ostatnio w Areszcie Śledczym w Gdańsku doszło do głodówki osadzonego. Trwała przez ponad dwa miesiące. Motywem była "jedynie" manifestacja hardości i chęć przysporzenia kłopotów funkcjonariuszom. Więzień, który głodował, to pamiętający doskonale stare czasy recydywista.

W ogromnej większości zachowania autodestrukcyjne, które normalnie traktujemy jako efekt zaburzeń osobowości, w więzieniu są zupełnie racjonalne.

Spośród licznych potencjalnych celów działań autodestrukcyjnych najczęstszych jest kilka. Prześladowany frajer lub cwel może dzięki niemu opuścić celę; grypsujący może dzięki podobnej akcji zapobiec umieszczeniu go we wrogiej celi - to znaczy z niegrypsującymi. Albo - oczyszczenie po przypadkowym prze-cweleniu degradacji: jeśli do niego doszło, grypsujący może za pomocą samouszkodzenia wysłać grupie sygnał, że przynależność do niej jest dlań niesłychanie ważna, że na degradację nie zasługuje.

O ile te motywacje odchodzą do lamusa, to pozostałe cele "do ugrania" są jak najbardziej aktualne: są to korzyści z pobytu w celi szpitalnej, a więc chęć odpoczynku w stosunkowo komfortowym szpitalu więziennym lub przeniesienie do szpitala wolnościowego, być może z myślą o ucieczce. Po czwarte, wywarcie presji na prokuratora: jest to droga do zawieszenia tymczasowego aresztu, zmiany kwalifikacji przestępstwa albo zawieszenia wyroku. Piątym motywem jest wywarcie presji na ciała podejmujące decyzję o przerwie w karze, warunkowym zwolnieniu i innych sprawach ważnych dla więźnia. Ostatnim celem jest aranżacja spotkania dzięki koordynacji samouszkodzeń. Jest to metoda oszukania systemu, który izoluje wspólników od siebie przed rozpoczęciem procesu, w areszcie, kiepsko jednak już sobie z tym radzi w więziennym lub wolnościowym szpitalu. Sposób ten pozwala im na uzgodnienie wspólnych zeznań.
W większości przypadków samouszkodzenie nie jest więc działaniem nieracjonalnym. Dla niemal wszystkich podejmujących je więźniów stanowi pragmatyczną metodę prowadzącą do dobrze zdefiniowanych celów i jest uważane za najlepszą z dostępnych możliwości.

Samoagresją za murami się gra - po to, żeby uzyskać jakieś określone cele. Niech zaświadczy o tym jeden z wielu przykładów zaobserwowanych przez Marka Kamińskiego podczas pobytu w areszcie. Wojtek i Jacek kierowali gangiem rabującym samochody i stacje benzynowe. Jako przywódcy grupy przestępczej "startowali" od dziesięciu lat wyroku, maksymalnie zaś mogli otrzymać piętnaście. Oczekiwali wyroku w wysokości dwunastu lub trzynastu lat, bo o tyle wnioskowała pani prokurator. Byli winni i udowodnienie tego faktu było dziecinnie proste.

Dzięki rotacyjnie dokonywanym samouszkodzeniom proces w ich sprawie odraczany był już trzykrotnie. Starali się tym wymóc na pani prokurator łagodniejszą kwalifikację swojej działalności, jako zwykłych członków gangu, z dolnym zagrożeniem pięć, a górnym dziesięć lat. Udało się, pani prokurator zmiękła (prokurator oceniany jest na podstawie liczby spraw, w których doprowadził do skazania, woli więc uzyskać skazanie niższe, niż ryzykować umorzenie). Zamierzali teraz przyznać się do winy i wyrazić skruchę. Po otrzymaniu spodziewanych ośmiu lat planowali uczyć się w szkole przywięziennej i zachowywać wzorowo, aby otrzymać warunkowe zwolnienie. Taka była maksymalna stawka do wygrania: cztery lata zamiast kilkunastu.

Słowniczek
wspólas - wspólnik
tygrysówa - krata
prześciółko - prześcieradło
fikoł - taboret
kojo - prycza
klapa - drzwi od celi
siadać na klapę - uderzać w drzwi z całych sił, czym się da, w celu zrobienia jak największego hałasu; także: uruchomić włącznikiem znajdującym się obok drzwi powiadamianie oddziałowego
szpitalka - cela szpitalna
prorok - prokurator
w kit - udawany
grypsujący - uczestnik subkultury więziennej, do końca lat 80. na szczycie więziennej hierarchii
frajer - nieuczestniczący w subkulturze więziennej, drugi w hierarchii
cwel - na samym dnie więziennej hierarchii, często wykorzystywany seksualnie, jego życie w więzieniu było gehenną
przecwelenie - kara za najpoważniejsze przewinienia przeciwko kodeksowi grypsujących, dokonywana albo za pomocą zbiorowego gwałtu homoseksualnego albo symbolicznie, np. wypłaceniem parola, czyli uderzeniem penisem w twarz.

Marek M. Kamiński, "Gry więzienne", Oficyna Naukowa, Warszawa, 2006.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki