Kazimierz Kaczor 9.02.2021 r. kończy 80 lat! Był Janem Serce, Kurasiem i Kotkiem. I za te role widzowie go kochają
Kazimierz Kaczor 9 lutego kończy 80 lat. Czas pędzi, ale jego role zatrzymały się w naszej pamięci. Jednym z ostatnich filmów, w jakich go widzieliśmy, był „Układ zamknięty” w reżyserii Ryszarda Bugajskiego, kręcony zresztą w Trójmieście. Kazimierz Kaczor zagrał w nim „nie po warunkach”, bo ciemną postać naczelnika Urzędu Skarbowego. Razem z Januszem Gajosem stworzyli w tym „Układzie...” fantastyczny duet.
Ale widzowie na hasło Kazimierz Kaczor najczęściej odpowiadają:
– „Alternatywy 4”, mając na myśli kultowy serial Stanisława Barei.
– Czy nadal ma pan dyplom dźwigowego, który dostał pan po serialu „Alternatywy 4”? – pytałam podczas jednej z naszych rozmów?
– Tak, i wysoko go sobie cenię. Chociaż z niego nie korzystam. Ponieważ bezpieczeństwo ludzi jest dużo ważniejsze (śmiech).
A potem opowiedział, w jakich warunkach go otrzymał.
– Zaproszono mnie kiedyś do Stalowej Woli. Myślałem, że to będzie spotkanie z aktorem. Jak zawsze. Przyjęto mnie niezwykle miło. Zaproponowano nocleg w hotelu zakładowym. Rano zjadłem śniadanie z dyrektorem. I ruszyłem na spotkanie z załogą. Tym razem zaplanowano je na dziedzińcu fabrycznym. Zebrało się jakieś 400-500 osób. Kiedy wszedłem na podium, dyrektor się odezwał:
– Proszę pana, nadszedł czas prawdy. Czy pan rzeczywiście jeździł tym dźwigiem w serialu? – Tak, jeździłem – powiedziałem. – No to, proszę bardzo – on na to. Ludzie się rozsunęli. A ja zobaczyłem dźwig. Taki sam jak w serialu, 30-tonowy Coles. – Proszę zrobić nim kółko – zaproponował dyrektor. Wsiadłem i zrobiłem. Rozległy się brawa.
Zaczynał jako... kurtyniarz i lalkarz
Kazimierz Kaczor urodził się 9 lutego 1941 roku w Krakowie. W 1965 roku ukończył w tym mieście Państwową Wyższą Szkołę Teatralną, gdzie był przyjęty początkowo na studia lalkarskie, ale w trakcie nauki przesunięty został na Wydział Aktorski. Przez półtora roku studiował też w Krakowskiej Wyższej Szkole Rolniczej. Związany był z Teatrami: Starym w Krakowie, Współczesnym i Powszechnym w Warszawie. Ale popularność przyniosły mu dopiero role w serialach telewizyjnych: „Polskie drogi”, „Jan Serce”, „Alternatywy 4”, „Zmiennicy” i „Złotopolscy”.
Na pytanie, dlaczego wybrał aktorstwo, odparł, że w młodości nie myślał o tym zawodzie.
– Pochodzę z Krakowa, w którym ważne są tytuły: prezes, magister, doktor, inżynier, profesor. Ja miałem być kształcony na doktora, za moją zresztą zgodą.
Ale w czasach licealnych (a chodził do liceum męskiego) zauroczył się najpierw pewną koleżanką, która po sąsiedzku chodziła do liceum żeńskiego. I kiedy te dwa licea założyły kółko teatralne, on się tam wkręcił. Ale nie jako aktor, tylko... kurtyniarz.
– Byłem kurtyniarzem, ale za to bardzo dobrym. Wszyscy z tego kółka postanowiliśmy zdawać do szkoły aktorskiej. Koledzy zdali, ja nie – wspominał.
– Poszedłem na studia dla mnie dostępne, z ograniczoną ilością przedmiotów ścisłych, czyli na rolnictwo. A tam wprowadzili dwa nowe przedmioty – matematykę wyższą i chemię organiczną. Uważałem to za zdradę moich wcześniejszych ustaleń. I poszedłem do pracy. Zostałem pomocnikiem dyspozytora.
– Pewnego dnia wpadło mi w ręce ogłoszenie: krakowski Teatr Lalek Groteska poszukuje kandydatów do zawodu aktora lalkarza – opowiadał.
Rok przepracował w teatrze lalek. I wtedy usłyszał od kolegów:
– Masz smykałkę do lalek, idź na wydział lalkarski do szkoły teatralnej. I wtedy zdałem. Głównie dlatego, że cała komisja to byli moi koledzy z Groteski. Jestem więc magistrem sztuki aktorskiej ze specjalnością lalkarza. Ale mam też tytuł magistra, uzyskany w rok potem na wydziale aktorskim.
Po Kurasiu płakała cała Polska
Na stwierdzenie, że po tylu latach uprawiania tego zawodu powinien już o nim prawie wszystko wiedzieć, odparł:
– Wydawałoby się, że bardzo dużo powinienem wiedzieć. Ale wiem mało. Bo to zawód składający się z kontrastów. Należy w nim mieć subtelność motyla i skórę słonia. Trzeba mieć straszliwą wiarę w siebie, że się jest najlepszym na świecie, i straszliwą pokorę, że się nic nie umie.
I dalej mówił:
– Znałem wielu wspaniałych, wybitnych aktorów, królów i cesarzy sceny, których ogólnopolska publiczność nie znała, ponieważ byli „tylko” aktorami Teatru Starego. Taki jest ten zawód. To prawda, że media dają twarz. Ale warsztat aktorski można szlifować jedynie w teatrze.
On swoją największą popularność przeżył po serialu „Polskie drogi”.
– Ale dlatego, że wówczas startowałem od zera. Do tego serialu byłem aktorem nieznanym. Przyjechałem z Krakowa do Warszawy, szukając dla siebie innego świata. Byłem, co prawda, w doskonałym Teatrze Starym. Ale uznałem, że trzeba wyruszyć dalej. Powiedziałem sobie: „Panie Kaziu”, bo ja tak zawsze do siebie mówię, „proszę uprzejmie, pan bierze walizki, pan nie będzie tu spoczywać na laurach. Jazda, sprawdzić się między tymi Holoubkami i Pawlikami. Zmierzyć się. I zobaczyć, co pan tak naprawdę umie”. Ale niech pani to wszystko ujmie w cudzysłów, bo ja to mówię żartobliwie. Nigdy nie pomyślałem poważnie o tym, żeby przymierzyć się do Gustawa Holoubka, Bronka Pawlika albo Mietka Czechowicza czy Janka Kobuszewskiego.
Rola Kurasia w „Polskich drogach” miała być epizodyczna.
– Wiedziałem, że startuję do roli epizodycznej. Bo, według planów scenariuszowych, Kuraś w okolicy piątego, szóstego odcinka miał zginąć w egzekucji, w Wawrze. Kręciliśmy trzy i pół roku jedenaście odcinków. W sobotę, przed pierwszym odcinkiem, byłem jeszcze człowiekiem mało komu znanym. Chodziłem sobie po ulicy na Saskiej Kępie i nikt na mnie nie zwracał uwagi. A w poniedziałek, po niedzielnej emisji, wszyscy pokazywali mnie sobie palcami i wołali Kuraś. We wtorek rano dostałem swoją pierwszą recenzję za „Polskie drogi”. I to w autobusie, w drodze do teatru. Obok mnie stał pan, lekko zawiany. I nagle wbił we mnie wzrok. Grożąc palcem, mówił:
„Panie kapral, ja pana wczoraj oglądałem. I dzisiaj też będę.
– Bo we wtorki były zawsze powtórki. To grożenie palcem było po to, żebym broń Boże w powtórce nie zagrał gorzej. Potem ta popularność z odcinka na odcinek była jeszcze większa – wspominał aktor.
Przyznaje, że woda sodowa lekko uderzyła mu wtedy do głowy. Ale ten balon samo życie szybko przekłuło.
Tuż po tm serialu zaczął próby w teatrze do „Rozmów z katem” Moczarskiego. Grał generała, esesmana Schielkego, kata powstania w getcie warszawskim.
– Proszę sobie wyobrazić, parę dni wcześniej umierałem w serialu jako Kuraś, bohater narodowy. Cała Polska jeszcze nie otarła łez po tej śmierci. A już zaraz premiera w teatrze, w którym przeistaczam się w esesmana. Na próbach widziałem jak Andrzej Wajda, który sztukę reżyserował, bacznie mnie obserwuje. Zaryzykował, obsadzając mnie w tej roli. Koledzy też mnie obserwowali, czy rola mi się nie „przewraca”. Podczas tych prób wróciłem do rozumu. Pomyślałem: zaraz, zaraz, Kuraś już mi nie pomoże. Ja gram zupełnie innego faceta. I muszę zagrać to dobrze.
Po Kurasiu przyszedł czas na „Jana Serce”.
– Pochlebiało mi to, że dwóch młodych autorów, Zbyszek Kamiński i Radosław Piwowarski, piszą ten serial pode mnie i dla mnie. Scenariusz był świetny. Wiedziałem, że mam tylko bardzo dobrze zagrać.
I zagrał. Zyskał tym samym wiele fanek, które chciały przytulić tego szukającego miłości Janka Serce do serca.
– Ale wracając do tej popularności, w zależności od tego, jaki serial jest powtarzany w telewizji, to słyszę za sobą albo: o, Jan Serce albo panie Złotopolski, Kuraś, panie Kotek albo: „Panie strażak sprzeda pan trochę benzyny” z serialu „Zmiennicy”.
Odwiedź nas na Facebooku!
Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?