Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Profesor Józef Borzyszkowski - kaszubski Stolem

Barbara Szczepuła
archiwum prywatne
Jak to się stało, że Józek Borzyszkowski z „Karsina, gdzie Kaszub kuńc” dotarł tak wysoko, został profesorem Uniwersytetu Gdańskiego, autorem wielu książek, wicewojewodą, senatorem?

Ściany w domu profesorostwa Borzyszkowskich w gdańskim Jasieniu pokrywają zdjęcia i obrazy, anioły, świątki, krzyże, piety, ptaszki… Można je oglądać godzinami, jak w muzeum etnograficznym.

- Sami swoi, przyjaciele - śmieje się Józef Borzyszkowski. - Każdy eksponat to interesująca historia twórcy lub poprzedniego właściciela…

Ale najpierw rozmawiamy o historii samego profesora, który dla Kaszub i Kaszubów zrobił tak wiele, jak mało kto. To prawdziwy kaszubski Stolem, jak mawiają jego przyjaciele, a przyznają nawet wrogowie. Z tych dobrych olbrzymów, oczywiście, co to silni duchem i wiarą pomagają ludziom, wskazują im kierunek, uczą historii Kaszub i Pomorza, bo jak ktoś raz szkólnym zostanie, to już na zawsze i misję edukacyjną będzie nieść pod strzechy, niezależnie od tego, czy na poziomie podstawowym, czy akademickim.

„Dzięki Józefowi my, Kaszubi, poczuliśmy że staliśmy się kimś, poczuliśmy to szczególnie po roku 1989, choć to było przygotowane znacznie wcześniej. To jest doświadczenie i jednocześnie egzemplifikacja emancypacji i upodmiotowienia Kaszubów - mówił profesor Cezary Obracht-Prondzyński w Ratuszu Staromiejskim z okazji jubileuszu 70-lecia profesora Józefa Borzyszkowskiego. - Jesteśmy u siebie. To jest nasze miejsce na ziemi. Najlepsze z miejsc - Gdańsk, Kaszuby, Pomorze. Jesteśmy podmiotem i powinniśmy urządzać swoje życie na własną odpowiedzialność. Ale też Józef stale powtarza: nie byliśmy i nie jesteśmy tu sami. Stąd obowiązek poznania, zrozumienia i otwartości na innych. Obowiązek wspólnego urządzania Pomorza w poczuciu odpowiedzialności za naszą małą i wielką ojczyznę”.

Ksiądz Janusz Pasierb, którego profesor Borzyszkowski lubi cytować, powtarzał: „Cieszę się, że jesteś inny”. Jak to dziwnie brzmi w dzisiejszej podzielonej Polsce, w której myślący inaczej jest wrogiem, którego trzeba obrzucić złym słowem, znieważyć i poniżyć…

* * * <
„Borzyszkowscy z Piekła… rodem” to tytuł sagi tego zacnego rodu. Piekło to przysiółek, pustkowie należące do wsi Raduń, w której znajduje się ich rodzinne gniazdo. Piekła już nie ma, bo proboszcz z Dziemian nie mógł znieść, że w jego parafii takie ogniem szatańskim ziejące miejsce się znajduje, i drążył sprawę tak długo, aż zmieniono nazwę na… Kalwarię. Ale w „Herbarzu szlachty kaszubskiej” czytam, że szlachecki ród Borzyszkowskich ma swoje pierwotne korzenie we wsi Borzyszkowy na Gochach. Stamtąd rozproszyli się po całych Kaszubach, Kociewiu, po całej Polsce, po świecie.

Dziadek Józefa po mieczu, też Józef, w 1904 roku po ślubie z Pelagią Hetmańską zamieszkał u teściów w Grzybowie, był bowiem młodszym synem, a gospodarstwo po ojcu dziedziczył zgodnie ze zwyczajem jego starszy syn Franciszek. Józef nie mógł znaleźć wspólnego języka z teściem, nie wytrzymał więc w Grzybowie długo. Już po roku zabrał żonę, a była w stanie błogosławionym, i wrócił do Piekła. Tam urodziły się wszystkie ich dzieci, w tym najstarszy Bolesław, przyszły ojciec Józefa juniora.

Po latach jedna z panien Borzyszkowskich - tych od Franciszka - wyszła za mąż za listonosza Maksymiliana Trzcińskiego pochodzącego z Karsina. Na ich weselu w 1929 roku krewni pana młodego z Karsina bawili się z krewnymi panny młodej z Piekła i wtedy to Bolesiowi Borzyszkowskiemu wpadła w oko Waleria Trzcińska, siostra listonosza. No i rychło odbyło się następne wesele. Bolesław i Waleria zamieszkali w Karsinie, i w ten sposób gospodarstwo Trzcińskich przeszło z czasem w ręce Borzyszkowskich. Waleria urodziła siedmioro dzieci: Genię, Edzia, Edytę, Irenę i Helenę oraz - urodzonych już po wojnie - Józka i Marylę.

Józef opowiada o kłótni o krowy między tatą a babcią, do której doszło w obórce. Babcia miała pretensję, że jej krowa dostaje gorsze siano. Żeby uniknąć konfliktu, Boleś sprzedał żoniną krowę, a… babcia okazała się dobrą kobietą: codziennie dawała młodym litr mleka dla dzieci.

* * * <
Wojnę starsze rodzeństwo Józefa Borzyszkowskiego dobrze pamięta. Edzio przypomina sobie ucieczkę przed Niemcami i kilkudniowy pobyt w Bąku u zaprzyjaźnionej rodziny Westfalów. Pamięta śmierć i pogrzeb babci oraz tak zwany Prüfung, czyli egzamin, któremu musiała się poddać cała rodzina. Chodziło o przyznanie określonej grupy volkslisty. Za pierwszym razem udało się, bo sąsiad zapytany o Borzyszkowskich powiedział, że wie tylko tyle, iż Bolesław należał do narodowców, czyli tej partii, której szefem na południowych Kaszubach był ksiądz Wrycza. To wystarczyło, by rodzinę uznano za niegodną obywatelstwa niemieckiego. Ale pod koniec wojny Niemcy mimo wszystko przypisali Bolesława Borzyszkowskiego do trzeciej grupy. Ale nie ma tego złego… dzięki temu jako kołodziej mógł zachować warsztat i zarobić na utrzymanie rodziny.
- Mężczyźni z rodziny ojca byli związani z Gryfem Pomorskim - mówi Józef. - Jednego z jego braci wywieziono na roboty do Rzeszy, drugi był na okupowanej przez Niemców wyspie Jersey. Jeśli chodzi o rodzinę mamy, to jedni działali w Gryfie, a drudzy służyli w Wehrmachcie. (Gdy w 1989 roku w Łączyńskiej Hucie zrodził się pomysł, by na polu Tempskich w Borzestowskiej Hucie, u których przez wojnę były bunkry Gryfa, postawić kapliczkę z tablicą: „Pamięci ludziom Gryfa”, ich mama się nie zgodziła: „Jeśli Niemcy znowu przyjdą, to wszystkich nas wymordują”).
Tak to siedziało głęboko.

* * * <
W czterdziestym piątym wszyscy uciekli z Karsina, nie tyle przed Rosjanami, ile przed przymusową ewakuacją na zachód. Ale gdy wrócili, młode kobiety musiały chować się po piwnicach, by uniknąć gwałtów. Natomiast dzieci wspominały nieźle sowieckich oficerów, bo dawali im jedzenie i częstowali cukierkami. Zaczęły się dochodzenia, kto przyjął niemiecką grupę narodowościową. Wieś została podzielona na dwie części i mężczyzn wzywano po kolei, by ich sprawdzić. Dom Borzyszkowskich, stojący niemal w środku wsi, przeoczono. - To uratowało tatę oraz wujków przed Sybirem - mówi profesor. - A nie wszyscy przecież stamtąd wracali.

- Jaki ma pani stosunek do „Łupaszki”? - pyta profesor. - Bohater czy bandyta? Co do mnie - sądzę że do 1945 roku był bohaterem, a potem… Napadał na posterunki MO. Tam służyli Kaszubi, którzy czekali na Polskę przez sześć długich lat i gdy ta Polska w końcu przyszła, chcieli ją wspierać. Tymczasem „leśni” zabijali - a to wójta, a to milicjanta…

* * * <
Ojciec zmarł, gdy Józek miał dziesięć lat. Najstarszy brat Edzio musiał się zatroszczyć o utrzymanie młodszego rodzeństwa. Ciężko pracował nie tylko w gospodarstwie, najmował się do prac polowych u sąsiadów. Postawił nowy chlew i stodołę, sadził nowe drzewa i krzewy. Sytuacja materialna rodziny znacznie się poprawiła, gdy założył punkt skupu grzybów. Spłacał kolejne pożyczki zaciągnięte na wesela sióstr. Zapraszano na nie wiele osób, bo rodziny były liczne, a nie wypadało nikogo pominąć. - W myśl zasady - mówi profesor - wesele rôz, a biéda wiedno, to znaczy mniej więcej tyle, co: zastaw się, a postaw się…

* * * <
- Jak to się stało, że Józek z „Karsina, gdzie Kaszub kuńc” (to tytuł pierwszej monografii tej wsi, którą napisze tuż po studiach) dotarł tak wysoko, został profesorem Uniwersytetu Gdańskiego, autorem wielu książek, setek artykułów, (sama bibliografia jego prac liczy 60 stron), wypromował wielu magistrów i doktorów? - zastanawia się profesor Cezary Obracht-Prondzyński.

Wzorem i przykładem dla Józka była starsza o dziesięć lat siostra Edyta. Skończyła Liceum Pedagogiczne w Kościerzynie i jej opowieści o tej niezwykłej szkole, wspaniałych szkólnych, o niemal kaszubskim chórze, kaszubskich tańcach oraz przyjazdy do Karsina jej koleżanek zachwyciły chłopca, że jej śladem poszedł do tego samego liceum. A potem do Wyższej Szkoły Pedagogicznej na wydział historii. - Józiu, z tego nie będziesz miał chleba - martwiła się pani Syrotowa, historyczka. - Lepiej idź na chemię! Nie posłuchał, ale jednak chemia weszła do jego domu, bo ożenił się z Hanią Kosznik - chemiczką.
- Z domu wyniosłem przekonanie - ciągnie - że życie to praca, że dobra robota sama się chwali, zaś najpiękniejszą formą modlitwy jest właśnie praca dobrze wykonana.

* * * <
Najstarsza siostra Genia wcześnie wyszła za mąż i wyjechała w 1956 r. do Szczecina. - A wie pani - pyta profesor - że w Szczecinie po wojnie znalazło się wielu Kaszubów? W tym bardzo wielu z samego Karsina i okolicy. Zamieszkali głównie w dzielnicy Podjuchy i ściągali krewnych. Powstała tam swoista kolonia kaszubska.

* * * <
- Co za student był z tego Józka! - śmieje się jeden z jego kolegów. - Nigdy żadnego egzaminu nie oblał, a przecież nie kuł od rana do wieczora, działał w Klubie Studenckim Pomorania, czyli w młodzieżówce Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, żadnego rajdu nie opuścił, zbierał (także potem ze studentami) po wsiach, na przykład w Nadolu, relacje Kaszubów, śpiewał w chórze…
- Śpiewając tak często „Zemia rodnô, pëszny kaszebszczi kraju, od Gduńska tu jaż do Roztoczi bróm…”, pamiętajmy, że ta pieśń zobowiązuje do współdziałania ze wszystkimi mieszkańcami tej nadbałtyckiej ziemi - ludźmi wielu etni, religii kultur, a nas, Kaszubów-Polaków szczególnie z sąsiadami, nie tylko Pomorzanami - mówi Józef, a mała, czarna suczka Psotka mości się na jego kolanach.

- Józek ma piękny tenor - dodaje pani Hania, jego żona. - Bardzo się wzruszam, gdy śpiewa kaszubskie kolędy, robi to cudownie. „Jak wielką moc posiada śpiew. Rozprasza smutki, koi gniew”.
Hanna i Józef mają trzy córki: Miłkę, Sławinkę i Wisię. Sławina tak go widzi w wierszu „Dla Taty”:

…nieodkryty szachista
mędrzec i śpiewak
siła i wiatr
upór i wiara
miłość potężna jak ocean…

* * * <
Pracę magisterską pisał Józef Borzyszkowski u profesora Stanisława Gierszewskiego, znawcy problematyki regionalnej, syna Józefa Gierszewskiego, komendanta Gryfa Pomorskiego. Szybko zrobił doktorat i habilitację. Kierował Zrzeszeniem Kaszubsko-Pomorskim, organizował rozmaite imprezy kaszubskie, spotkania z literaturą, dyskusje o języku kaszubskim… Pisał i redagował książki. W 1989 roku został wicewojewodą, przez jedną kadencję był senatorem. Wspierał regionalną samorządność, dyskutował z sołtysami, wójtami, burmistrzami. Zorganizował Instytut Kaszubski i był jego wieloletnim prezesem.

- Kaszubi muszą się uczyć, muszą być ludźmi wykształconymi - cytuje profesora ksiądz Bogusław Głodowski. - Widziałem jego troskę o młodych twórców ludowych i o nas, młodych ludzi z kaszubskich wiosek. Kaszubi powinni zajmować wysokie stanowiska w samorządzie czy nawet w Warszawie.

* * * <
- Bliskość ludzi mierzy się u Józefa pokrewieństwem duchowym - mówił profesor Obracht-Prondzyński podczas uroczystości w gdańskim ratuszu. - Wielu takich krewnych z ducha powinienem przywołać - choćby księdza Józefa Tischnera, Stanisława Pestkę, Tadeusza Bolduana… Wielu z tych krewnych siedzi tu na tej sali. I nie są to bynajmniej tylko krewni z cenzusem wykształcenia. Bardzo wielu wśród nich jest tak zwanych zwykłych ludzi. Z nimi Józef najszybciej znajduje wspólny język, odnajduje wiele radości, nić porozumienia.

No i trzeba wspomnieć o jego poczuciu humoru. Jedno z przykazań w jego kaszubskim dekalogu brzmi: „Pamiętaj, abyś przynajmniej raz na dzień sprawdził, czy potrafisz się śmiać z samego siebie”.

Korzystałam m.in. ze „Sztambucha przyjacielskiego Józefa Borzyszkowskiego”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki