Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Mieczysław Nurek: Nie chodzi o to, by 8 maja Rosjanom coś popsuć

rozm. Barbara Szczepuła
Grzegorz Mehring/ Archiwum
W polityce historycznej prawda jest sprawą podstawową, bo porozumieć się możemy właśnie na gruncie prawdy - mówi gdański historyk prof. Mieczysław Nurek.

Prezydent Komorowski zaproponował, by uroczystość z okazji zakończenia II wojny światowej odbyła się 8 maja na Westerplatte. I mamy międzynarodową polityczną awanturę. Jak to ocenia historyk?
Westerplatte jest symbolem rozpoczęcia wojny, symbolem czytelnym nie tylko w Polsce. Organizowanie tam uroczystości związanych z wojną nie jest więc niczym nowym i nadzwyczajnym. Na Westerplatte odbyło się też spotkanie Jana Pawła II z młodzieżą, co pogłębiło symbolikę tego miejsca. To dobre miejsce na międzynarodową konferencję na wysokim szczeblu. To miejsce to jest nasze, polskie Westerplatte. Każdy z byłych aliantów II wojny światowej ma "swoje Westerplatte", i dobrze, że tak jest.

Za podobne słowa wypowiedziane przez ministra Grzegorza Schetynę ("to interesujący pomysł (…) zbyt łatwo przyzwyczailiśmy się do tego, że to Moskwa jest miejscem, gdzie czci się zakończenie działań wojennych, a nie na przykład Londyn czy Berlin") zrugał go sekretarz stanu w MSZ Federacji Rosyjskiej Grigorij Karasin. To "kolejna niezdarna próba ze strony polskiego polityka zakwestionowania wyników II wojny światowej i roli ZSRR" - oświadczył.
Powtarzam - każdy z aliantów II wojny światowej ma prawo do "swojego Westerplatte". Jednocześnie chcę powiedzieć, że nie znam Polaka, który kwestionowałby "rolę ZSRR" w II wojnie światowej, w pokonaniu państw Osi. Natomiast stylistyka wypowiedzi dyplomatów to całkiem inna sprawa…

Musimy też pilnować swojej narracji historycznej - twierdzi prezydent. - Przypominać, że II wojna światowa zaczęła się 1 września 1939 roku, a nie, jak chcą Rosjanie, 22 czerwca 1941 roku.
To ważny argument, choć z drugiej strony, nie możemy odmawiać Rosjanom prawa do innego spojrzenia na tę kwestię. Ja w każdym razie im tego nie odmawiam. Dla Rosjan niewątpliwie wielka wojna ojczyźniana zaczęła się 22 czerwca 1941 roku. Jeśli jednak chcą oceniać to, co się wtedy stało, nie mogą pominąć paktu Stalina z Hitlerem z 23 sierpnia 1939 roku ani dat 1 września i 17 września tego samego roku. Byłoby dobrze, gdyby Rosjanie zechcieli w swojej narracji uwzględnić historię sąsiadów. Prawda jest sprawą podstawową, bo porozumieć się możemy właśnie na gruncie prawdy.

Politycy PiS twierdzą, że nie ma co świętować, bo dla Polaków koniec wojny nie był wyzwoleniem.
Wszystko zależy od kontekstu, w jakim się ten pogląd wypowiada. Dla tych, którym otwierano bramy obozów koncentracyjnych, to było wyzwolenie. Wyparcie niemieckiego okupanta z terenów polskich na pewno mieści się w pojęciu wyzwolenia. Pozostaje jednak kwestia nie mniej ważna - co było potem. A potem było odebranie Polakom terrorem i gwałtem atrybutów suwerenności na wiele lat. I nie tylko Polakom.

Dotychczas pisaliśmy, że wyzwoliła nas Armia Czerwona, ale minister Schetyna zwrócił uwagę, że w tej armii byli żołnierze różnych narodowości. Także Ukraińcy. Rosjanie się obrazili. Minister Ławrow mówił nawet o świętokradztwie!
Symbolem pokonania Niemiec stało się zdobycie Berlina, a symbolem zwycięstwa nad nazizmem - zatknięcie czerwonego sztandaru na Reichstagu. Stalin zapowiedział, że żołnierz, który tego dokona, otrzyma Złotą Gwiazdę Bohatera Związku Radzieckiego. Sztandar na Reichstagu zatknął - jeśli dobrze pamiętam - młody, 18-letni Rosjanin Grisza Bułatow, ale Stalinowi zależało, by uczestniczył w tym jego rodak, Gruzin, więc oficjalnie ogłoszono, że zrobił to inny Rosjanin, razem z Gruzinem, i to ich zdjęcie obiegło świat. Zaś Griszę wsadzono do więzienia, by zniknął z horyzontu. Tak więc zależnie od potrzeb eksponowano konkretną narodowość. Teraz Rosjan irytuje twierdzenie, że w oddziałach Armii Czerwonej, które wyzwalały obóz Auschwitz-Birkenau, walczyli też Ukraińcy, choć przecież tak było.

Z drugiej jednak strony, gdy mówimy o udziale Ukraińców w II wojnie światowej, nie możemy nie pamiętać o SS Galizien, a także o tym, że Ukraińcy byli w załogach niemieckich obozów zagłady. I o rzezi na Wołyniu oczywiście.
Tego nikt nie neguje! Ale wydaje mi się, że teraz nie jest najlepszy moment, by o tym mówić. Na Ukrainie toczy się wojna. Z dnia na dzień coraz bardziej okrutna.

Władze Federacji Rosyjskiej i prezydent Putin nazywają Ukraińców faszystami. Nie chcą pamiętać o współpracy ZSRR z III Rzeszą już od paktu Ribbentrop-Mołotow, czyli od sierpnia '39.
Dla Rosjan po prostu każdy wróg jest "faszystą". Od czasów wielkiej wojny ojczyźnianej to epitet najgorszy z możliwych. Zaś pakt Ribbentrop-Mołotow Stalin uznawał za korzystny z punktu widzenia interesów ZSRR. Liczył, że popchnie on Hitlera do wojny z Francją i Wielką Brytanią. Gdy obie strony się osłabią, ZSRR będzie mógł zagarnąć całą Europę. Atak Niemiec w czerwcu 1941 roku te plany zniweczył. Przebieg wojny okazał się inny…

Inaczej też wyglądałoby wyzwolenie Polski - gdyby nie konferencje w Teheranie i Jałcie.
Rzeczywiście, w Teheranie Churchill ze Stalinem, układając na mapie zapałki, przesunęli granice Polski na zachód. Prezydenta Roosevelta nawet przy tym nie było, poszedł spać, widocznie uznał, że nie jest to aż tak istotne. Ale chciałbym przypomnieć, że Amerykanie i Brytyjczycy traktowali Polskę jako część sowieckiego teatru operacyjnego i nie zamierzali w żaden sposób zmieniać swojego stanowiska. Stalin, jak wiemy, uważał, że kto okupuje dane terytorium, ten narzuca także swój ustrój społeczny. I był w tym bezwzględnie konsekwentny.

Alianci specjalnie się na wschód nie spieszyli.
28 marca 1945 roku generał Eisenhower napisał do Stalina list, w którym zapewniał, że wojska alianckie nie będą zdobywać Berlina. Eisenhower wiedział, że Niemcy będą bronić stolicy do ostatniego żołnierza, a obliczono, że zdobycie miasta mogłoby kosztować życie nawet stu tysięcy żołnierzy. Chciał tego uniknąć. Stalin kalkulował inaczej, życia swoich żołnierzy nie oszczędzał i wydał rozkaz szturmu na Berlin.

W mediach pojawiają się opinie, że nie ma czego świętować, bo udział Polaków w II wojnie światowej był niewielki. W dodatku byliśmy tylko mięsem armatnim. Jest Pan autorem znakomitej książki "Gorycz zwycięstwa. Los Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie po II wojnie światowej 1945-1949". Czy takie twierdzenia mają podstawy?
Musimy tę kwestię widzieć we właściwych proporcjach. Wkład Polskich Sił Zbrojnych w zwycięstwo jest niepodważalny. Byliśmy aliantem od pierwszego do ostatniego dnia wojny. Na przykład udział polskich lotników. Można zapytać: czy gdyby nie było polskich lotników Wielka Brytania by się nie obroniła? Ja na takie pytanie nie odpowiem, co więcej, uważam, że takiego pytania nie powinno się stawiać. Pamiętam rozmowę z pewnym Anglikiem, oficerem RAF z czasu wojny, którego spotkałem w archiwum w Londynie. Konwersacja zeszła, zresztą z inicjatywy sympatycznego Anglika, na udział w wojnie naszych lotników. Mówił: Polscy lotnicy byli dzielni, ale nie zrobiliby nic, gdybyśmy nie dali im samolotów - przekonywał. Odpowiedziałem mu: - Gdyby nie nasi lotnicy, wiele z waszych samolotów pozostałoby na ziemi. Myślę, że obaj mieliśmy rację. Prawda jest też taka, że Polacy byli dla Zachodu sojusznikiem tylko w walce z Niemcami. W sytuacji gdy Stany Zjednoczone i Wielka Brytania planowały powojenną współpracę ze Związkiem Radzieckim, już nie byliśmy im potrzebni. Możemy mieć żal do zachodnich sojuszników, ale nie powinniśmy się im dziwić. Jeśli się dziwimy, to znaczy, że jesteśmy naiwni.

Wróćmy na Wschód. W skład Armii Czerwonej wchodziła także I Armia Wojska Polskiego. W PRL jej żołnierze byli właściwie jedynymi bohaterami. Dziś o nich zapominamy, choć bili się dzielnie i część oddziałów I Armii doszła nawet do Berlina.
Do 1989 roku mówiło się prawie wyłącznie o I Armii WP, potem wahadło wychyliło się w drugą stronę i obecnie eksponuje się udział w wojnie żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Pamiętajmy jednak, że wielu spośród żołnierzy I Armii wcześniej po prostu nie zdążyło do armii generała Andersa. Zdarzało się tak, że jeden brat był u Andersa, drugi u Berlinga. Pamiętam, że jeden z oficerów studium wojskowego ówczesnej Wyższej Szkoły Pedagogicznej, który przeszedł szlak bojowy z I Armią, powiedział kiedyś w bardzo prywatnej rozmowie: - Chodziło o to, aby po bitwie pod Lenino jak najmniej nas zostało.

Nie mówiliśmy jeszcze o rotmistrzu Witoldzie Pileckim, bohaterze z Auschwitz. Czy niezaproszenie jego rodziny na obchody rocznicy wyzwolenia obozu nie było błędem?
Historyk Eric Yosomo zestawił listę sześciu największych bohaterów II wojny światowej. Znalazł się wśród nich właśnie rotmistrz Pilecki. Świadomie dał się zatrzymać podczas ulicznej łapanki, trafił do obozu, tam organizował ruch oporu, wreszcie uciekł, by zawiadomić świat o tym, czym jest piekło Auschwitz. Walczył w Powstaniu Warszawskim. Po wojnie był we Włoszech w II Korpusie, potem wrócił z misją specjalną do Polski. Został przez komunistów uwięziony, skazany w sfingowanym procesie i zamordowany. Pyta pani, czy powinno się zaprosić jego rodzinę na te uroczystości. Tak, wypadało tak postąpić. Należało wcześniej w sposób dyskretny zwrócić się w tej sprawie do organizatorów, a nie eksponować teraz ten oczywisty błąd. Zwłaszcza że uroczystości 70 rocznicy wyzwolenia obozu były dobrze zorganizowane.

Dla Polaków II wojna światowa zakończyła się w gruncie rzeczy dopiero w 1989 roku. A początkiem zmian, które doprowadziły do odzyskania niepodległości, był strajk sierpniowy w Gdańsku. Czy więc Westerplatte nie może być jakimś rodzajem zwornika?
Nie tylko może, ale powinno. I jest. W Gdańsku powstało Europejskie Centrum Solidarności, buduje się Muzeum II Wojny Światowej. To dwie instytucje bardzo ważne dla naszej, i nie tylko naszej, historii. Ich twórcy chcą jednak - i bardzo słusznie - trafić także do odbiorców spoza Polski, by przekazać im naszą narrację. Zainteresować. Prezydent Bronisław Komorowski zapowiedział, że 8 maja odbędzie się wspólna konferencja historyków i polityków na temat sytuacji w Europie po wojnie, zorganizowana przez ECS i Muzeum II Wojny Światowej.

Podkreślił, że Polacy mają nie tylko prawo, ale i obowiązek przypominać, że w tej części Europy zakończenie wojny nie było w pełni wyzwoleniem. Węgierski pisarz Sandor Marai ujął to bardzo trafnie: żołnierze Armii Czerwonej nie mogli przynieść nam wolności, bo sami jej nie mieli.
Zgadzam się z tym. Spotkanie 8 maja na Westerplatte nie ma przecież na celu popsucia Rosjanom w jakikolwiek sposób ich obchodów zwycięstwa militarnego, które się odbędą dzień później. Chodzi - jak mówi prezydent - o szacunek dla faktów.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki