Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Krzysztof Kubiak: Rosjanie są zdolni do atakowania ludzkimi falami

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
Prof. Krzysztof Kubiak
Prof. Krzysztof Kubiak fot. Artur Andrzej
Wojna w Ukrainie stanowi cmentarzysko dużej części wcześniejszych wyobrażeń o tym, jak będą wyglądały zbrojne starcia przyszłości. Dla Rosjan liczba zabitych żołnierzy i cywilów to tylko statystyka - mówi prof. Krzysztof Kubiak, politolog z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach.

Prof. Piotr Mickiewicz powiedział w jednej z niedawnych rozmów, że Władimir Putin nie jest gotowy mentalnie do zakończenia agresji na Ukrainę. Wydaje się, że nawet 200 tys. strat osobowych nie powstrzyma go przed kontynuowaniem wojny…

Postawiłbym tezę, że z punktu widzenia Kremla, granice tego rodzaju jak pierwsza setka, pierwszy tysiąc, dziesięć tysięcy, sto tysięcy lub milion poległych, zmarłych, rannych, to jest tylko statystyka. Tak przynajmniej twierdził jeden z poprzednich gospodarzy Kremla. Sądzić można, że dla Putina takie liczby to też tylko statystyka. Wszak Stalin to dla niego niedościgniony wzorzec. Posunąłbym się jednak w tym stwierdzeniu jeszcze dalej. Problem polega nie tylko na tym, że to Putin nie jest gotowy do zawarcia kompromisu. Cała ta, bardzo trudna do zdefiniowania, grupa sprawująca władzę nie jest gotowa na kompromis. Rozumiane w ten sposób państwo rosyjskie, de facto nadal będące imperium, nie jest gotowe do jakichkolwiek ustępstw. Dopóki Rosja nie uzna się za pobitą militarnie, nie będzie zawierać żadnych ugodowych traktatów, zwłaszcza jeżeli miałby być to kompromis odtwarzający terytorialne status quo ante, czyli stan sprzed wojny rozpoczętej 24 lutego. A zdaje się, że z ukraińskiego punktu widzenia, stanem pożądanym, a przynajmniej stanowiskiem wyjściowym do ewentualnych negocjacji, jest przywrócenie granic sprzed roku 2014, łącznie z Krymem.

Rosjanie odbudowują siły, dokonali częściowej mobilizacji, zrobią pobór nowych, młodych roczników. Ponownie ruszą na Ukrainę z 300 tys. ludzi. Pytanie, czy będą mieli czym walczyć? Straty sprzętowe są ogromne, a zmagazynowane czołgi to egzemplarze mające pół wieku… I to pewnie nie do końca sprawne.

Pamiętajmy o jednej kwestii - przy tych wszystkich określeniach, których używa się w stosunku do Rosji, musimy mieć świadomość, że to jest de facto stepowy chanat, który udaje nowoczesne państwo. Dość skutecznie je udawał swoją drogą, przez kilkaset ostatnich lat. W ostatecznym rozrachunku, jeżeli będzie taka potrzeba, to Rosjanie zaatakują w sposób typowy dla stepowego państwa, czyli falami ludzkimi. Bez wątpienia, są do tego zdolni. Zimowe miesiące stabilizacji będą starali się wykorzystać do odzyskania tego, co zostało rozbite na polach bitew. Nie jest tak, pamiętajmy, że każdy trafiony czołg jest czołgiem zniszczonym. Będą sprzęt remontować, będą starali się wyprodukować nowy. Będą mieli z tym pewne problemy, choćby w zakresie komponentów pochodzenia zachodniego. Jednak Rosjanie, nawet jeżeli nie posiadają talentu improwizacji, to posiadają jeszcze rezerwy złota i innych dóbr, które umożliwiają obchodzenie rozmaitego rodzaju barier. Cała szara strefa zachodnia dostarcza im rozmaitego rodzaju elementy przydatne do budowy uzbrojenia: austriackie silniki, laminat kanadyjski, nie mówiąc już o elektronice wymontowanej z pralek... Ten rynek jest po prostu zbyt wielki, zbyt duży, by grupy sprytnych ludzi nie chciały na tym zarobić. Rosjanie wykorzystują też zasoby swoich coraz to bardziej egzotycznych sojuszników. Broń ściągana jest z okręgów dalekowschodnich, kupowana jest w Iranie, importowana jest z Korei Północnej. Swoją drogą, jeszcze kilkanaście miesięcy temu stwierdzenie o tym, że zdolność armii rosyjskiej do działań zaczepnych będzie zależała od dostaw z Korei Północnej, brzmiałoby po prostu groteskowo. Prestiż Rosji legł w gruzach i w tym kontekście.

Nie ma zarysu przełomowego scenariusza na przyszły rok…

W całej tej sytuacji pewne nadzieje wiążę z jednym z elementów sankcji nałożonych na Rosję, którego mechanizm jest dość trudny do wyjaśnienia, ale wydaje się, że dość skuteczny. Firmy londyńskie, które trzymają 90 proc. światowego rynku ubezpieczeń, przestały ubezpieczać rosyjską ropę sprzedawaną po cenie wyższej niż 50 dolarów, czyli w ramach sankcji cenowych na ten surowiec. Ów zakaz ubezpieczeń dla firm transportujących droższą ropę okazał się, mimo że mało spektakularny, to skuteczny. Widzimy już, co się dzieje na rynku zbiornikowców. Biurokraci unijni wymyślili to nader chytrze, przemyślnie, nie eskalacyjnie, ale wyjątkowo boleśnie.

Armatorzy nie będą ryzykować transportu rosyjskiej ropy?

Tak, bo poważni armatorzy mogą być przedmiotem roszczeń, na przykład w przypadku rozlewów ropy. Ta niechęć do ryzyka cechuje też wielkich państwowych armatorów chińskich. Owszem, ropę rosyjską będą transportować rozmaitego rodzaju szemrane firmy rejestrowane w Mogadiszu, ale to już nie będą statki po 300 tys. ton, obsadzone przez profesjonalne załogi. Kto wie, czy nie jest to, mimo tego braku widowiskowości, jeden z najskuteczniejszych elementów finansowego dociskania Rosji.

Nawet jeśli rosyjskie straty osobowe są zawyżone przez stronę ukraińską, to i tak są ogromne. Wydawało się, że tak krwawych wojen już się nie toczy...

Niewątpliwie pod tym względem wojna w Ukrainie stanowi cmentarzysko dużej części wcześniejszych wyobrażeń o tym, jak będą wyglądały zbrojne starcia przyszłości. Rosjanie wymyślili sobie, pewnie po części na skutek oddziaływania rodzimej propagandy, że wykonają na Ukrainie taki własny odpowiednik amerykańskiej operacji „Pustynna burza”. Precyzja, błyskawiczny manewr, straty liczone góra w dziesiątkach. Natomiast okazało się, że bliżej jest tu do wojny koreańskiej, gdzie zresztą ukształtował się bardzo podobny do dzisiejszego, strategiczny pat. Wojska ONZ utrzymały się na 38 równoleżniku, z miażdżącą przewagą techniczną, przede wszystkim artyleryjską. Nie bez powodu te systemy artyleryjskie nazywano „maszynką do mięsa”. A Chińczycy usiłowali się przełamywać przez linie „błękitnych hełmów” właśnie atakującymi falami ludzkimi. Na Ukrainie nie przybierze to zapewne „koreańskiego” rozmachu. Natomiast są punkty zbieżne - Ukraińcy, co ważne, wyłącznie dzięki wsparciu zachodniemu zarówno w wymiarze materialnym, jak i koncepcyjnym, są w stanie równoważyć znaczącą rosyjską przewagę liczebną za pomocą siły ognia. Postawiłbym tezę, że Ukraińcy budują taką własną „maszynkę do mięsa”. Natomiast ze względu na kwestię ograniczeń dostaw Ukraińcy dość skutecznie są w stanie walczyć na poziomie taktycznym i operacyjnym. Są w stanie odbijać teren, ale póki co nie dostali „pozwolenia” na rozstrzygnięcie tej wojny metodami zbrojnymi. A nie dostali go z bardzo prostego powodu. Czy nam się to podoba, czy nie, Rosja pozostaje mocarstwem nuklearnym. Wielcy gracze światowi wiedzą o tym. Nie wchodząc w głęboką geopolitykę, można stwierdzić, że tę wojnę wygrali już Chińczycy, dlatego, że pozycja Rosji w tandemie rosyjsko-chińskim uległa miażdżącemu obniżeniu. Na swój sposób wygrali już tę wojnę Amerykanie, którzy przekonali się, że rosyjskiego niedźwiedzia można powstrzymać, i to, z ich punktu widzenia, za całkiem rozsądne pieniądze. Natomiast w żaden sposób nie powinno to zmieniać naszej sympatii dla Ukraińców. Bo oni się biją również w naszej sprawie. Po raz pierwszy od kilkuset lat udaje nam się rozstrzygać zbrojnie nasze sprawy poza naszym terytorium.

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki