Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Jan Kreft: Media społecznościowe nagradzają walkę plemion

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
W mediach społecznościowych wszyscy krzyczą, a niewielu słucha - mówi prof. Jan Kreft
W mediach społecznościowych wszyscy krzyczą, a niewielu słucha - mówi prof. Jan Kreft Mat. prasowe
Musi dojść do zrównoważenia odpowiedzialności za słowo w obu światach: online i offline. Mam nadzieję, że doczekam sytuacji, w której penalizacja i skuteczność egzekucji takich zachowań będzie podobna – mówi prof. Jan Kreft z Politechniki Gdańskiej, szef Centrum Badań nad Zarządzaniem Algorytmicznym, medioznawca, ekspert badający zjawiska społeczne w cyberprzestrzeni.

Media społecznościowe to głównie emocje użytkowników: radość, złość, a czasem i nienawiść. Zgodzi się pan?
Naturalnie. Żyjemy w czasach, w których media społecznościowe zaczynają być mainstreamem. Jest to zjawisko, z którym musimy się zmierzyć, zwłaszcza mam na myśli osoby, które są przyzwyczajone do tego, że przez lata to tradycyjne media nadawały ton społecznej debacie. Jeszcze dwie dekady temu dominowało przekonanie o konieczności poszukiwania prawdy w dziennikarskich przekazach medialnych, weryfikacji informacji, zachowania obiektywizmu rozumianego jako wysłuchanie obu stron sporu, a także rozumianego jako konieczność niezajmowania stanowiska przez media. Ten standard po prostu odchodzi do przeszłości. Widzimy dziś – a są już także na ten temat badania naukowe - jak dziennikarze zaczynają przyjmować reguły świata mediów społecznościowych, w którym przyszło im funkcjonować, a jest on pełen nakręcania i sterowania emocjami. Dziś dominuje przekonanie, że trzeba emocje wywoływać, żeby zwrócić uwagę - na siebie, na to co mam do powiedzenia i, że informacji trzeba nadać odpowiedniego spinu. To kluczowa kwestia, bo w środowisku mediów społecznościowych wszyscy krzyczą, a niewielu słucha. I ci, którzy są w tym świecie na stałe, w gronie tzw. hard users, czyli przede wszystkim młodzi ludzie, mają poczucie, że żeby być wysłuchanym, muszą krzyczeć głośniej od innych. Dlatego mamy wokół nieustannych chaos informacyjny i kakofonię. Rozumna, wartościowa informacja przegrywa w tym wyścigu. Dlatego na przykład hejt traktuję nie tylko jako agresję i pragnienie poniżenia, ale jako krzyk rozpaczy - młodych i starych (bo wszyscy zaczynają się w takich warunkach naśladować, przyjmując dominujący standard). Konkluzja jest taka, że w mediach, nie tylko społecznościowych, spatologizowana funkcja rozrywkowa zdominowała funkcję informacyjną.

Politycy też ulegli mechanizmom mediów społecznościowych...
Po prostu stali się posłuszni zasadzie, że trzeba być bardziej agresywnym, bardziej głośnym od oponentów, ale też od tych, którzy mają wiedzę na dany temat. Zresztą tego się uczą od równie często zdezorientowanych etycznie wszelkiej maści specjalistów skupiania uwagi. Nic więc dziwnego, że mamy wrażenie, że żyjemy w świecie kryzysu autorytetów, masowej dezorientacji etycznej. W praktyce dotyczy to trwałej obecności w mediach – domniemanego warunku, żeby w ogóle zaistnieć. Mam również wrażenie, że w polityce wielu coraz głośniej krzyczących wierzy, że im głupiej, tym bardziej skutecznie, bo w ten sposób można się przebić do mniej wyrafinowanej klienteli. Natomiast refleksyjna część publiczności stała się ofiarami tego linczu na rozumie.

Niedawno dyrektor jednej ze szkół została zaatakowana na profilu w mediach społecznościowych przez grupę antyszczepionkowców. Wyglądało to na koordynowaną agresję. Czy rzeczywiście funkcjonuje to w taki sposób, abstrahując już od tej szczególnej grupy użytkowników internetu?
To skomplikowana materia, ale rozpocznijmy od tego, że nieprawdziwe informacje, w tym te, które szokują i odnoszą się do naszych podstawowych instynktów, na przykład zakłócających nasze poczucie bezpieczeństwa, rozchodzą się znacznie szybciej niż prawdziwe, zweryfikowane przekazy. To są mniej więcej proporcje jak 7/8 do 1. Media od dawna mierzą się z tym problemem, zwłaszcza te, dla których liczy się bardziej zasięg i wpływ społeczny, czyli dla większości. Trzeba także zrozumieć, że z perspektywy socjologii internetu, a także psychologii i antropologii kultury, nawet jeżeli z obrzydzeniem czytamy dany post a potem go odrzucamy, to stajemy się częścią plemienia podobnie myślących i podobnie zachowujących się w sieci. Dodatkowo organizacje mediów społecznościowych zarządzający naszą uwagą „nagradzają” plemienne waśnie. A ponieważ plemiona mają swoich liderów zbiorowej wyobraźni, od patostreamerow po patocelebrytów, to mamy gotowy wzorzec postaw. Czy będzie to problem szczepionek, czy „dojeżdżanie” nielubianej koleżanki – sieć jest pełna tych emocji. Co więcej, ponieważ żyjemy w coraz bardziej skomplikowanym środowisku cyfrowym, bywa coraz częściej, że owym liderem patologii może być … sztuczna inteligencja. Znamy już przypadki botów zarządzających innymi botami podgrzewającymi pseudodyskusje pomiędzy armiami nieprawdziwych użytkowników i wpływając na nastroje i opinię tych rzeczywistych. Z takim zjawiskiem mieliśmy m.in. do czynienia kilka lat temu przy okazji prezydenckiej kampanii we Francji, a także w Polsce przy okazji dyskusji na temat Trybunału Konstytucyjnego. Jak zatem widać zarządzanie emocjami i plemienne zachowania plus kryzys autorytetów – wszystko to sprawia, że w całej tej powodzi informacji jesteśmy coraz gorzej poinformowani – to fascynujący paradoks - i jesteśmy coraz mniej wrażliwi na dezinformację. Dobrym przykładem całej tej wielkiej ewolucji zachowań jest Twitter, na który przenieść miała się dyskusja z mediów tradycyjnych. To on miał być uniwersum wolności od cenzury i wpływu rządów. Ja jednak nie widzę w nim przede wszystkim narzędzie omijania tradycyjnej dyskusji dziennikarskiej z resztkami standardów weryfikacji informacji i innych, dobrych praktyk. Dziś, gdy polityk chce coś ważnego powiedzieć, to doskonale wie, że na Twitterze będzie miał tłum obserwujących, którzy natychmiast podchwycą jego przekaz: mądry bądź banalnie głupi, ale zawsze pozbawiony dziennikarskich filtrów. Taki polityk nie musi już organizować konferencji prasowej, nie musi się narażać na przykrą konieczność odpowiadania na dociekliwe pytania. W efekcie mamy na Twitterze kolejne paskudne nieogarnione pastwiska hejtu i braku wszelkich zahamowań.

Czy agresja w cyberprzestrzeni może nabrać cech fizycznej przemocy? Ktoś zainspirowany „dyskusją” w internecie dokona ataku na ulicy?
To jest znacznie bardziej skomplikowane zjawisko, niż nam się wydaje. W przypadku hejtu możemy mieć do czynienia ze swoistą funkcją katharsis. Ten mechanizm nie jest jeszcze w pełni poznany naukowo, ale wspominam o nim, bo jest inspirujący. Rzecz w tym, że media społecznościowe z ich domniemaną wolnością od odpowiedzialności, są po prostu wentylem bezpieczeństwa. Dzięki nim piszący owe niegodziwe słowa będzie czuł się lepiej w tzw. realu i, być może, częściej zachowywał się przyzwoicie.
Pomijając ten wątek sądzę jednak, że musi dojść do zrównoważenia odpowiedzialności za słowo w obu światach: online i offline. Mam nadzieję, że doczekam sytuacji, w której penalizacja i skuteczność egzekucji takich zachowań będzie podobna. Bo słowa mogą zabijać, a z pewnością ranić.

Czy to jest kwestia technologii, prawodawstwa czy raczej psychologii?
Ludzie doświadczają tak wielu indywidualnych przypadków agresji w internecie, że sądzę, że refleksyjna część użytkowników coraz częściej dochodzi do wniosku, że nie chce z tym mieć nic wspólnego. Nawet jeśli pokusy są olbrzymie, bo mamy jednak do czynienia z fascynującym zjawiskiem. Jestem daleki od idealizowania przeszłości – wiele na ten temat już napisano – ale widziałem niedawno zdjęcie sprzed 50 lat kolejek czytelników ustawiających się po „Dziennik Bałtycki”. Zakup papierowej gazety był wówczas rytuałem, a ludzie mogli sobie wyobrazić jak działają media. Dzisiaj są w nich całkowicie zanurzeni i, generalnie, nie mają pojęcia z jakimi technikami wpływu, zarządzania ich doświadczeniem, mają do czynienia (można by tu wspomnieć choćby o uzależniających algorytmach TikToka). Powszechna stała się asymetria zależności i jesteśmy o wiele bardziej zależni od mediów, niż media od nas nawet jeśli nam się wydaje, że panujemy nad naszymi zachowaniami. To kolejny paradoks, bo przecież miało być inaczej i jeszcze 30 lat temu żyliśmy w przekonaniu, że internet to będzie świat wolności, tymczasem stał się także światem zarządzania uzależnieniami w postaci choćby całej plejady tzw. manipulacyjnych wzorców (ang. dark patterns). Być tego świadomym, to pierwszy krok do wolności.

Polecjaka Google News - Dziennik Bałtycki
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki