Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Premiera filmu "Smoleńsk". Do kin pójdą uczniowie, wyznawcy „religii smoleńskiej” i jej przeciwnicy

Ryszarda Wojciechowska
Scena z filmu "Smoleńsk". W piątek, 9.09.2016 r. film wchodzi do kin
Scena z filmu "Smoleńsk". W piątek, 9.09.2016 r. film wchodzi do kin Filmweb.pl
Reżyser Antoni Krauze od początku odpierał zarzuty, że „Smoleńsk” tylko pogłębi podziały w Polsce. Zapewniał, że będzie odwrotnie i że film otworzy możliwość spokojnej rozmowy o tym, co nas dzieli w sprawie tej tragedii.

Żaden polski film w ostatnim 25-leciu nie rozhuśtał tak mocno narodowych obsesji i emocji, jak zrobił to „Smoleńsk” Antoniego Krauzego. Nawet wokół „Pokłosia” i „Wałęsy” temperatura sporu nie była aż tak wysoka. Od samego początku tego projektu jedni twierdzili, że to będzie ważny film dla wspólnoty narodowej. Inni wskazywali, że owszem, będzie ważny, ale tylko dla wierzących w „religię smoleńską” i przekonywali, że snucie teorii o zamachu na ekranie to rodzaj filmowego szczucia i karmienia fobii.

Środowisko filmowe w większości nie szczędziło ekipie Krauzego krytyki. Niektórzy filmowcy, jak Juliusz Machulski, mówili niezwykle ostro, że „o Smoleńsku można co najwyżej zrobić film à la Borat albo Monty Python, o tym, jak nabzdyczony i dumny prezydent średnio ważnego kraju środkowoeuropejskiego uparł się, by lądować we mgle na kartoflisku”. Nieco łagodniej, ale równie wyraziście wypowiedział się reżyser Borys Lankosz. W wywiadzie dla „The New York Timesa” przekonywał: „Zawsze nas uczono, że jesteśmy narodem mesjaszem. Ten kult męczeństwa, odbity w takich filmach jak »Smoleńsk«, jest niebezpieczny, bo oparty na kłamstwie”.

Sam Antoni Krauze od początku odpierał zarzuty, że filmowy „Smoleńsk” tylko pogłębi podziały w Polsce. Zapewniał, że będzie odwrotnie i że film otworzy możliwość spokojnej rozmowy o tym, co nas dzieli w sprawie tej tragedii.

Dzisiaj po premierze „Smoleńska” mówi jednak tak: - Mam nadzieję, że ten film uświadomi Polakom, że kłamstwo było większe, niż nam się wydaje do tej pory”.

I nie jest to zdanie, które może pogodzić.

Czytaj też: Film "Smoleńsk" w kinach od 9 września. "Za opóźnienie odpowiadają ludzie od efektów specjalnych"

Premiera i sami swoi...

Na miejsce premiery „Smoleńska” wybrano Teatr Wielki w Warszawie. 1700 miejsc zajęła głównie śmietanka polityczna PiS, z prezydentem Andrzejem Dudą, premier Beatą Szydło i prezesem Jarosławem Kaczyńskim. Ale i tu pojawiły się podziały. Sala okazała się jednak za mała, żeby pomieścić wszystkie rodziny smoleńskie. Zaproszenia na ten pokaz nie otrzymała, na przykład, wdowa po Aramie Rybickim - Małgorzata. Również córka Izabeli Jarugi-Nowackiej, Barbara Nowacka, przyznała, że jej nie zaproszono. A Paweł Deresz na swoim facebookowym profilu napisał gorzko i ironicznie zarazem: „Spotkała mnie straszna kara. Nie zostałem zaproszony na premierę filmu »Smoleńsk«. Wykorzystam ten czas do ponownego obejrzenia filmu BBC o Smoleńsku, a jutro dowiem się o warszawskiej premierze od pani Dody, która ma być gościem honorowym pokazu”.

Bo dla pani Dody zaproszenie było. Sama wokalistka pochwaliła się nim, zamieszczając zdjęcie z zaproszeniem na Instagramie. Tym ruchem zresztą zniesmaczyła wielu swoich fanów, którzy zarzucili jej lizusostwo wobec, jak pisali, „oszołomów PiS”. Niektórzy przypominali jej różne wolty, jakie wykonywała, od „jazdy” na Kościół poprzez poparcie LGBT i wolnych konopi.

- Więc teraz czas na zwrot w prawo? - kpili.

Piosenkarka odpisała, że będzie chodzić, na co ma ochotę. „Komedią jest to, że nie potraficie uszanować innych niż wasze wyborów” - zakończyła. Na premierze jednak jej nie było.

Po informacjach o tym, kogo zaproszono, a kogo nie, w internecie pojawiły się ostre głosy w stylu: - To jakaś psychoza. Tylko rodziny „poległych” mogły brać w tym udział, a rodziny tych, którzy zginęli, nie zostali zaproszeni...

Jednak, jak się okazało, to nie był ten właściwy klucz. Bo jednym z tych, którzy też zaproszenia nie dostali, był Janusz Walentynowicz, syn Anny Walentynowicz, który popiera ten rząd oraz Prawo i Sprawiedliwość. W rozmowie z „Dziennikiem Bałtyckim” przyznał, że filmu nie obejrzał.

- Jest mi smutno z tego powodu, ale podchodzę do tego ze spokojem. Wszystkie rodziny, które straciły w Smoleńsku bliskich, powinny być zaproszone na tę premierę. To kwestia jakiejś przyzwoitości, taktu i traktowania wszystkich równo wobec tego, co się wydarzyło - powiedział.

Jego zdaniem, mogło dojść raczej do jakiegoś niedopatrzenia z zaproszeniami spowodowanego błędami organizacyjnymi.

Czytaj również: Film „Smoleńsk”. Specjalny pokaz w trakcie Festiwalu Filmowego w Gdyni [ZDJĘCIA]

Dzieło ułomne, ale ważne

Również niewielu dziennikarzy mogło obejrzeć ten film na premierowym pokazie. Ale i tak pierwszym recenzentem okazał się Jarosław Kaczyński, który tuż po emisji filmu dla TVP Info ocenił, że jest to produkcja mówiąca prawdę o Smoleńsku. A potem zaprosił do kina każdego Polaka, który chce znać prawdę.

Inny recenzent, minister Antoni Macierewicz, odpytywany o wrażenia, ciepło wyznał, że film jest ważny, przejmujący i odzwierciedlający wiele trafnych hipotez.

Tę uroczystą i podniosłą atmosferę pokazu zakłócił jednak skandalik ze ścianką z napisem „Smoleńsk”, na której tle prezentowały się aktorki, i to nie tylko te występujące w filmie.

Ten ściankowy szał ciał z mizdrzeniem się i modowymi pozami na tle słowa „Smoleńsk” skomentował np. Marek Migalski, kiedyś związany z PiS. Napisał: „Szczyt nietaktu. Potem innych będą uczyć szacunku dla »poległych«”. Joanna Racewicz, żona oficera BOR, który zginął w Smoleńsku, też to pozowanie i uśmiechy skwitowała: „Zacytuję Poetę: »wszystko jest kwestią smaku«. A ja dodam: i przyzwoitości”.

Najostrzej oceniła to lansowanie się Karolina Korwin-Piotrowska: „Postawili ściankę dla brukowców na premierze filmu o podobno największej polskiej tragedii narodowej. Kabaret będzie miał paliwo na najbliższe miesiące. Nikt by tego na trzeźwo nie wymyślił”.

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE >>>

Recenzje filmowe również mocno się różniły. Prawicowi filmoznawcy i dziennikarze mniej pisali o artystycznej stronie filmu, a więcej o tej politycznej. Powtarzali, jak jednak ważny jest to film.

Filmoznawca Grzegorz Wierzchołowski, współautor książki o katastrofie smoleńskiej pt. „Musieli zginąć”, na portalu Niezależna.pl napisał tak: „»Smoleńsk« jest filmem nierównym, chropowatym, momentami pozbawionym dramaturgicznego oddechu, ale jako całość zdecydowanie się broni”. Przyznał, że w „Smoleńsku” szwankuje dramaturgia, że np. parę fragmentów można by z powodzeniem wyciąć, jak okrzyk: „Ruskie zabiły Kaczora”, scenę łóżkową czy wymienianie ofiar seryjnego zabójcy.

Na koniec stwierdził: „twórcom »Smoleńska« - producentowi, reżyserowi, scenarzystom, aktorom, ekipie - należą się brawa: za odwagę, wytrwałość odporność na ataki, których będą zresztą doświadczać na własnej skórze przez następne tygodnie. Zrealizowany przez nich obraz jest dziełem bardzo ułomnym (co zresztą w dużej mierze jest wynikiem okoliczności, w jakich powstawał), ale ważnym i prowokującym do dyskusji”.

Katarzyna Janowska z kolei, szefowa działu kultury w Onecie, stwierdziła, że wbrew temu, co zapowiadał Antoni Krauze, ten film będzie interpretowany głównie politycznie.

Jej zdaniem, „Smoleńsk” nie zdaje egzaminu pod względem artystycznym. Zabrakło w nim prawdziwego ładunku emocji i artystycznych przeżyć. A odtwórczyni głównej roli Beata Fido - zawodzi.

Ten zawód grą Fido (aktorka wciela się w rolę dziennikarki prowadzącej własne śledztwo w sprawie tragedii smoleńskiej) powtarza się też w innych recenzjach.

Aktorka w swojej zawodowej karierze do tej pory przez duży ekran przewinęła się zaledwie kilka razy. Mówiono złośliwie, że wyspecjalizowała się w filmowych epizodach sióstr zakonnych, co powinno jej ułatwić pracę w „zakonie smoleńskim”. Grywała też w serialach i dorabiała jako urzędniczka w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej, w tym samym, który nie przyznał „Smoleńskowi” dotacji. Tabloidowe media informowały, że prywatnie jest związana z Janem Marią Tomaszewskim, kuzynem Jarosława Kaczyńskiego.

Dla niej to więc pierwsza duża rola. I ten udział w „Smoleńsku” mógł się okazać zawodowo znaczący. Ale na razie z tych recenzji wynika, że może się okazać jedynie stygmatyzujący.

Maciej Pawlicki, pytany kiedyś przez „Dziennik Bałtycki” - dlaczego do głównej roli wybrano aktorkę o mało znanej twarzy, odparł: - Kiedy Krystyna Janda grała w „Człowieku z marmuru” też miała nierozpoznawalną twarz.

Antoni Krauze przypomina z kolei, że Beatę Fido zaprosił na zdjęcia próbne dzięki swojej żonie Joannie, która poznała aktorkę na festiwalu filmów krótkometrażowych w Krakowie. - W gronie przyjaciół opowiadała, że kompletuję właśnie obsadę „Smoleńska”. Beata wyraziła chęć zagrania u mnie. Podczas zdjęć próbnych ujęła mnie swoją odwagą i dynamicznością. Bez trudu kojarzyła mi się z dziennikarkami, które są w stanie zadać przed kamerą najtrudniejsze pytanie. Wypadała też wiarygodnie w sekwencji filmu, która dzieje się w Chicago. Zna tamte realia, świetnie mówi po angielsku. Takie detale są istotne - tłumaczy.

Nomen omen palec boży

Jedna rola jednak pogodziła zarówno recenzentów prawicowych, jak i tych mainstreamowych. Większość zgodnie oceniła, że Lech Łotocki zagrał udanie prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Reżyser Antoni Krauze mówi, że Ewa Dałkowska od początku była kandydatką do roli Marii Kaczyńskiej. - Znała osobiście panią prezydentową, wiedziałem, że świetnie zagra. To Ewa podpowiedziała mi, żebym pomyślał o zatrudnieniu Lecha Łotockiego. Gdy się do niego zwróciłem z propozycją zagrania w „Smoleńsku”, przypomniał mi, że przed ponad czterdziestoma laty brał udział w zdjęciach próbnych do mojego debiutu kinowego „Palec boży”. Przegrał je wtedy z Marianem Opanią [który odmówił Krauzemu zagrania prezydenta Kaczyńskiego - dop. aut.]. Powiedział mi, że dopiero po wyjściu z wytwórni zdał sobie sprawę, jak powinien zagrać. Pomyślałem, że może nasze ponowne spotkanie to nomen omen palec boży... Zaprosiłem go na spotkanie i dałem do zagrania scenę przemówienia Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi. Był wyśmienity...

W filmie grają też m.in. Redbad Klijnstra i Jerzy Zelnik. Obaj jednak wcielają się w postaci negatywne. Jak mówi Krauze, szukając odtwórców tych ról, chciał uniknąć oczywistości.

Chciałem, aby łajdaków grali aktorzy, którzy wzbudzają sympatię widzów.

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE >>>
Tuż przed premierą „Smoleńska” media obiegła wiadomość, że niektóre osoby zwróciły się do redaktora naczelnego serwisu Filmpolski.pl, który opublikował tzw. pełną „listę płac”, o wykreślenie swojego nazwiska, bo nie chcą być kojarzone z tą produkcją. Naczelny serwisu Jarosław Czembrowski nie podał jednak, o jakie nazwiska chodziło. Na pewno nie o te najważniejsze.

W piątek, 9.09.2016 r. „Smoleńsk” wchodzi do kin. Z fasonem i z kilkuset kopiami.

Jeden z producentów filmowych (prosi o niepodawanie jednak nazwiska) przyznaje, że obraz może liczyć na ponad milion widzów. Bo pójdą nie tylko uczniowie, ale też wyznawcy „religii smoleńskiej” z lojalności i jej przeciwnicy - z ciekawości. Nie kryje jednak, że po ten temat, tak ważny i niezwykle wrażliwy, filmowcy powinni sięgać dopiero za kilkadziesiąt lat, kiedy emocje i skakanie sobie do gardeł już miną.

Antoni Krauze

Reżyser i scenarzysta. Urodzony w 1940 roku w Warszawie. Studiował w Akademii Sztuk Pięknych i na wydziale reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej i Filmowej. Zadebiutował w 1969 roku filmem „Monidło”, a potem nakręcił jeszcze m.in. głośny „Palec boży” i „Prognozę pogody”. Po kilkunastoletniej przerwie wrócił triumfalnie do kina filmem „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł”. O „Smoleńsku” mówi, że to film w jego karierze najważniejszy i najbardziej osobisty.

Czytaj też: Premiera filmu "Smoleńsk". Jarosław Kaczyński: Mówi prawdę o katastrofie [ZDJĘCIA]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki