Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Premiera "365 dni". Przypominamy, jakie było polskie kino erotyczne

Ryszarda Wojciechowska
Ryszarda Wojciechowska
„365 dni” (na zdjęciu), moim zdaniem, ma służyć jako walentynkowy afrodyzjak. I oby zadziałał - mówi prof. Krzysztof Kornacki
„365 dni” (na zdjęciu), moim zdaniem, ma służyć jako walentynkowy afrodyzjak. I oby zadziałał - mówi prof. Krzysztof Kornacki Fot. materiały prasowe
Prawdziwy wysyp kina erotycznego czy erotyzującego nastąpił w stanie wojennym i później, za czasów Jaruzelskiego. Pękł wówczas komunistyczny pas cnoty - mówi filmoznawca prof. Krzysztof Kornacki

Filmowa produkcja pt. „365 dni”, która właśnie wchodzi do kin, reklamowana jest jako pierwszy, polski film erotyczny. Sądzi pan, że czeka nas skandal?

Sądząc po zwiastunach tego filmu, a także po tym, że wchodzi do kin tuż przed walentynkami, domyślam się, że będzie to raczej taki walentynkowy afrodyzjak dla par. Skandalizujący? Chyba tylko dlatego, że scen zbliżeń będzie w nim więcej niż w innych filmach, bo kino już dawno oswoiło nas z markowanym seksem, więc jest to raczej różnica ilości, a nie jakości. Bardziej ciekawi mnie, ile w tym thrillerze erotycznym - bo tak jest reklamowany - jest rzeczywiście thrillera, czyli filmu umiejętnie budującego napięcie, bo zwiastuny mnie raczej nie przekonują. Jeśli chodzi zaś o erotykę, to polskie kino już nie raz robiło wycieczki w tę stronę.

Naprawdę? Mam wrażenie, że erotyka w polskim kinie jest nadal w zalążku.

Spróbuję udowodnić, że było inaczej. Oczywiście, na erotykę nie pozwalano sobie w kinie przedwojennym, obyczajowo konserwatywnym, choć pewne akcenty dopuszczalne były w komediach muzycznych, z zasady lżejszych. Dzisiaj niektórzy filmoznawcy w scenach przebieranek tak charakterystycznych dla tego kina - jak np. w filmie „Piętro wyżej”, gdy Eugeniusz Bodo śpiewa piosenkę Seksapil - znajdują te erotyczne akcenty. W PRL-u pozwalano sobie na erotykę w zależności od politycznego okresu. Im bardziej słabł system, tym w kinie było odważniej. Przy czym sprecyzujmy: gdy mówię „erotyka”, to chodzi mi zarówno o pokazywanie nagości, jak również o pokazywanie miłości zmysłowej. Tuż po wojnie i w okresie stalinizmu nie pokazywano ani jednego, ani drugiego.

Bo marksizm - choć ideologia lewicowa, a więc teoretycznie przynajmniej obyczajowo liberalna - nie znosił konkurencji. Był, można powiedzieć, zazdrosnym kochankiem. I nie chciał, aby erotyka odciągała uwagę od ważniejszych tematów, jak wsad rudy żelaza do pieca martenowskiego czy spust stali.

Dlaczego?

Bo marksizm - choć ideologia lewicowa, a więc teoretycznie przynajmniej obyczajowo liberalna - nie znosił konkurencji. Był, można powiedzieć, zazdrosnym kochankiem. I nie chciał, aby erotyka odciągała uwagę od ważniejszych tematów, jak wsad rudy żelaza do pieca martenowskiego czy spust stali. Dopóki komunizm był w ofensywie, to erotyka w filmie niemal wcale się nie pojawiała. Samo pokazywanie pocałunku było już ryzykowne. Owszem, w kinie stalinowskim jest miłość, ale jako koleżeński stosunek w oparciu o priorytet pracy. Bohaterowie mieli się koncentrować na dobrej robocie i przekraczać plan. Oczywiście, dzisiaj interpretatorzy znajdują w tamtych filmach jakieś ukryte erotyczne symbole, np. traktory dosiadane przez kobiety, wspomniany spust stali czy kielnie, jako symbole falliczne. Ale o erotyce na ekranie się nie mówiło.

Kiedy się to zmieniło?

Nagość w polskim filmie zaczęła się uwalniać w okresie Października, a potem rozwijać za czasów Gomułki - choć niektórzy uważają, że takim przełomem był już Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów w 1955 roku w Warszawie, podczas którego nawiązano wiele międzynarodowych stosunków, w różnych znaczeniach tego słowa. Przy czym w kinie gomułkowskim nie można było ostentacyjnie pokazać nagiego ciała, nie mówiąc o pokazywaniu miłości fizycznej dwóch ciał (choć trochę to się zmienia pod koniec lat 60., pod wpływem rewolucji obyczajowej na świecie). Ale naga kobieta lub skąpo odziana już się pojawia - jeszcze raczej w odległym planie i zazwyczaj z jakimś fabularnym pretekstem, na przykład na plaży, pod prysznicem, w wannie, na basenie itp. Takie sceny odnaleźć można - wymieniam tylko tytułem przykładu - w „Inspekcji pana Anatola”, „Nożu w wodzie”, „Salcie”, „Późnym popołudniu”, „Małżeństwie z rozsądku”, „Ruchomych piaskach”, „Rzeczpospolitej babskiej” i tak dalej. Ale symptomatycznym dla sposobu pokazywania erotyki w okresie gomułkowskim przypadkiem jest słynny „Nóż w wodzie” Romana Polańskiego. Pamiętamy, że między kobietą a młodym studentem pojawia się napięcie erotyczne, dochodzi do zbliżenia. Pokazano z daleka nagie ciało kobiety, potem grę wstępną. Natomiast finał tej gry symbolizuje... dynamicznie łopoczący na wietrze żagiel. Narrator w ten sposób metaforyzuje to, co się dzieje z dwojgiem bohaterów, ale wprost tego nie pokazuje.

Pamiętamy, że między kobietą a młodym studentem pojawia się napięcie erotyczne, dochodzi do zbliżenia. Pokazano z daleka nagie ciało kobiety, potem grę wstępną. Natomiast finał tej gry symbolizuje... dynamicznie łopoczący na wietrze żagiel.

Erotyka w powiewającym żaglu? Brzmi ciekawie.

To był też, jak pamiętamy, czas Kaliny Jędrusik, która z pewną ostentacją pokazywała swoje ciało, skąpo ubrane czy przykryte pianą w wannie. Była ówczesnym symbolem seksu. Ale budziła też niechęć, np. pruderyjnej Zofii Gomułkowej, która wymusiła zakaz pojawiania się Jędrusik w telewizji przez pewien czas. Ale prawdziwa swoboda obyczajowa, także na ekranie, nadeszła wraz z Edwardem Gierkiem. W Polsce otwierającej się na Zachód musiał zmienić się także stosunek do ekranowej nagości. I w latach 70. w polskim kinie pokazywano normalnie sceny obcowania dwóch ciał. Już na początku dekady pojawiają się takie obyczajowe filmy jak „Anatomia miłości”, „Kardiogram”, „Trzeba zabić tę miłość”, „Seksolatki” czy „Rewizja osobista”. Były też filmy utrzymane w stylu retro, które miały skandalizujące - jak na tamten czas - momenty: „Dzieje grzechu”, „Zazdrość i medycyna” czy „Ziemia Obiecana”.

„Ziemia obiecana” Andrzeja Wajdy ze słynną sceną w pociągu, w której zagrała Kalina Jędrusik, a którą reżyser po latach „wyciął”, cenzurując w ten sposób swój film.

Być może Andrzej Wajda z wiekiem stał się bardziej pruderyjny. Ale jest też inna możliwość: Jędrusik gra w tym filmie Żydówkę, a do tego rozwiązłą. A pamiętamy, że Wajda nie dostał Oscara za ten film - na którego zasługiwał - z powodu jakoby antysemickiej jego wymowy. Być może nie chciał pokazywać Żydówki jako namiętnej femme fatale. Ale dopowiedzmy - o ile w tamtym czasie w polskim kinie nastąpiło rozluźnienie obyczajów, to istniały granice: obowiązywało embargo na skandalizujące, perwersyjne filmy zagraniczne, takie jak „Jestem ciekawa - w kolorze żółtym”, „Ostatnie tango w Paryżu”, nie mówiąc już o „Emmanuelle”.

Prawdziwy wysyp kina erotycznego czy erotyzującego nastąpił w stanie wojennym i później, za czasów Jaruzelskiego. Pękł wówczas komunistyczny pas cnoty.

Kiedy te lody erotyczne naprawdę puściły?

Prawdziwy wysyp kina erotycznego czy erotyzującego nastąpił w stanie wojennym i później, za czasów Jaruzelskiego. Pękł wówczas komunistyczny pas cnoty. Pamiętamy jakie nakłady osiągały książki Wisłockiej „Sztuka kochania” (co ciekawe - oficjalny nakład to było 10 tys., a faktyczny - 100 tys. egzemplarzy) i Lwa Starowicza „Seks partnerski”, jaką sławą cieszyła się powieść Zbigniewa Nienackiego „Raz w roku w Skiroławkach”, nagle mieliśmy wysyp rubryk seksuologicznych w prasie, pogadanek na temat seksu w telewizji i filmową „różową serię” w TVP. Oficjalnie postawiono więc na erotykę. Mam swoją teorię na ten temat: kiedy już nic nie kleiło tego systemu i w stanie wojennym zobaczyliśmy „nagą władzę”, gdy większość Polaków utożsamiało się z opozycją - to trzeba było im zaproponować coś, co odciągnęłoby uwagę od spraw zbiorowych. To paradoksalna ewolucja systemu - w okresie stalinizmu walczono z indywidualizmem, a w okresie „Polski Jaruzelskiej” do niego nakłaniano. Poza tym, jak nie było chleba, to trzeba było igrzysk - wtedy sobie nagle przypomniano, że marksizm jest obyczajowo liberalny. Chciano też zarobić na erotyzujących filmach, a widzowie je cenili. Pewnie także chciano dopiec Kościołowi. Tak czy inaczej - w latach 80. w kinie pojawiło się naprawdę dużo erotyki.

Jakiej?

Po pierwsze nastąpiła, jak to nazywam, „momentalizacja” polskiego kina - w wielu polskich filmach pojawiają się tak zwane momenty. Pamięta pani ten słynny dialog z radiowego kabaretu „60 minut na godzinę”: „Fajny film wczoraj widziałem. A momenty były? Masz...”

I były?

Oczywiście, nawet w poważnych dramatach politycznych jak - dla przykładu - „Bez końca” czy „Kamienne tablice”. Ciekawie skomentował to Ryszard Ryś w „Gazecie Krakowskiej”, autor żartował z tendencji rozbierania w polskim kinie wszystkiego, co stoi. Mam tu ten cytat: „Ponieważ Polacy nie gęsi, nasi twórcy szybko posiedli, sobie właściwy, język filmowej erotyki, polegający, najogólniej mówiąc, na nagminnym rozbieraniu aktorek i statystek zupełnie niezależnie od potrzeb toczącej się akcji - jeśli film traktował o partii szachów, to królówka koniecznie musiała być naga”. Pamiętamy np. sceny z „Seksmisji”, w windzie czy na basenie, realizowane na zasadzie: „niech się napatrzą na gołą kobietę, bo do tej pory nie mogli”. Ale oprócz tej tendencji do rozbierania wszystkich - ale tylko kobiet, bo mężczyzn generalnie nagich nie pokazywano - powstawały też obrazy silnie erotyzujące - jak wspomniana „Seksmisja”, „Thais’”, „Widziadło”, „Och Karol”, „Łuk Erosa”, „Co robią tygrysy” czy „Chce mi się wyć” z Dorotą Pomykałą i Mirosławem Baką. Notabene, był to thriller erotyczno-polityczny. Trudno nie wspomnieć o filmach Ewy i Czesława Petelskich, takich jak „Kamienne tablice”, „Kim jest człowiek” czy „Gorzka miłość”. Można powiedzieć, że Petelscy - którzy debiutowali jeszcze w okresie stalinizmu - zaczęli od obnażania wroga klasowego, a skończyli na obnażaniu kobiet. Jak cały system. Gdybym miał szukać najbardziej rozerotyzowanego okresu w polskim kinie, to byłyby to właśnie lata 80. To wtedy też ukształtowały swoje wizerunki seksbomb takie aktorki jak Katarzyna Figura, Grażyna Szapołowska, Grażyna Trela, Dorota Kwiatkowska czy Maria Probosz. Czy dzisiaj któraś z aktorek dorobiła się takiej legendy?

Filmy w wolnej Polsce mogły pójść na całość?

Mogły, ale nie poszły. Jeszcze na przełomie dwóch ustrojów Marek Koterski kręci film „Porno”, który wchodzi na ekrany na początku 1990 roku. I nie wiem, czy „365 dni” przebiją Koterskiego, bo to film złożony niemal z samych erotycznych scen. Jeśli dobrze pamiętam, pojawia się na ekranie 16 partnerek bohatera. Po 1989 roku ta fala erotyzmu w polskim kinie trochę się cofnęła. Nie było, co prawda, pruderii w scenach łóżkowych - np. w komediach romantycznych - ale seks jako dominanta tematyczna już zasadniczo nie istniał. Była jeszcze „Szamanka” Andrzeja Żuławskiego z Iwoną Petry w głównej roli czy „Nieruchomy poruszyciel” Łukasza Barczyka...

Z niezwykle ofiarną rolą Mariety Żukowskiej, jak napisał jeden z recenzentów, dodając, że rola Iwony Petry w „Szamance” jest akademicka przy tym, co pokazała w filmie Żukowska.

„Nieruchomy poruszyciel”, pokazując relacje damsko-męskie, jest dużo bardziej perwersyjny, niż to, co zapowiada zwiastun „365 dni”. Na razie z opisów tego filmu, reklam i zwiastunów wyłania się cała masa fantazmatów, niekonieczne akceptowalnych, np. przez osoby o feministycznej wrażliwości.

„Nieruchomy poruszyciel”, pokazując relacje damsko-męskie, jest dużo bardziej perwersyjny, niż to, co zapowiada zwiastun „365 dni”. Na razie z opisów tego filmu, reklam i zwiastunów wyłania się cała masa fantazmatów, niekonieczne akceptowalnych, np. przez osoby o feministycznej wrażliwości. Jak ten o porwaniu kobiety przez bogatego mężczyznę, który zdobywa partnerkę siłą. W dodatku Włocha, nie Polaka, bo to południowiec, a z nimi związany jest stereotyp ognistego macho. Być może coś w tym jest, bo - jak powiedział Koterski na okoliczności filmu „Porno” - Polacy kochają się tak trochę „na smutno”, jak bohater jego filmu, który właściwie cierpi, że musi spać z tymi wszystkimi kobietami, a tak naprawdę chciałby być tylko z Elżunią i pisać poezje. Czy to prawdziwy wizerunek Polaka kochanka - niech każdy sobie sam odpowie... A wracając do „365 dni” - tak jak powiedziałem, moim zdaniem ma służyć jako walentynkowy afrodyzjak. I oby zadziałał.

„365 dni” (na zdjęciu), moim zdaniem, ma służyć jako walentynkowy afrodyzjak. I oby zadziałał - mówi prof. Krzysztof Kornacki

Premiera "365 dni". Przypominamy, jakie było polskie kino erotyczne

od 7 lat
Wideo

Zmarł wybitny poeta Ernest Bryll

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki