Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prawo stanu wojennego: Rzecznik prasowy nakazuje, dziennikarz musi wykonać

Tomasz Słomczyński
Krzysztof Wyszkowski ma przeprosić Lecha Wałęsę w Faktach TVN. Ale jak?
Krzysztof Wyszkowski ma przeprosić Lecha Wałęsę w Faktach TVN. Ale jak? Adam Warżawa/Archiwum
Sąd nakazał Krzysztofowi Wyszkowskiemu opublikować przeprosiny Lecha Wałęsy. Wydawałoby się, że to wyrok, jakich wiele zapadło w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci. Jest jednak pewien szkopuł. Zgodnie z postanowieniem sądu Krzysztof Wyszkowski ma to zrobić m.in. w głównym wydaniu programu Fakty TVN.

Sąd nie precyzuje, jak miałoby to wyglądać: Może Wyszkowski miałby się osobiście pojawić w studiu? Czy też dziennikarze mieliby "skręcić" dawnego opozycjonistę w jego mieszkaniu? I najważniejsza kwestia: Czy autorski serwis informacyjny, jakim są Fakty, może odmówić emisji takich przeprosin?

Jeśli to zrobi, sprawa może trafić do prokuratora, a szef redakcji - do więzienia. Takie mamy prawo.

Trzy lata za niezbywalne prawo

- Nie umiem sobie wyobrazić wyroku, który nakazywałby autorom programu informacyjnego umieszczenie w nim określonych treści. Niezbywalnym prawem twórców autorskich programów informacyjnych, a takim są Fakty, jest samodzielne kształtowanie treści. Pan Wyszkowski mógłby oczywiście zorganizować konferencję prasową i wygłosić stosowne oświadczenie. Ale nie ma żadnej gwarancji, że znajdzie się ono na antenie. Bo program informacyjny ze swojej natury i charakteru jest redagowany do ostatniej chwili. I zawsze może się w nim znaleźć informacja o innym, ważniejszym zdaniem autorów, wydarzeniu - stwierdził Kamil Durczok, redaktor naczelny Faktów TVN.

Słowa znanego dziennikarza brzmią rozsądnie. A jednak... okazuje się, że redaktor naczelny, odmawiając emisji przeprosin, może narazić się na sankcje karne. Wszak, jak wskazuje kodeks karny - kto "nie wykonuje zarządzenia sądu o ogłoszeniu orzeczenia w sposób w nim przewidziany, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech".

Czy więc znanemu dziennikarzowi groziłyby trzy lata więzienia?
- Można rozważyć, czy zachowanie polegające na odmowie publikacji nie narusza tego przepisu - stwierdza dr Piotr Piesiewicz, prawnik wykładający w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej.

Rzecznik rządu nakazuje

Sprawa nie dotyczy tylko sądowych wyroków. Obowiązujące przepisy nakazują publikację np. komunikatu rzecznika prasowego rządu, dokładniej: "komunikatu urzędowego pochodzącego od naczelnych i centralnych organów państwowych, administracji państwowej". Mało tego - należy go opublikować "bez dokonywania zmian, zamieszczania uwag i zaprzeczeń".
Wyobraźmy więc sobie sytuację, że rzecznik prasowy rządu wysyła do wszystkich mediów komunikat stwierdzający, że afery Amber Gold nie ma i nigdy nie było. Że nazywa taki komunikat "urzędowym" i opatruje go klauzulą: "publikacja obowiązkowa". Wówczas dzienniki, czasopisma, rozgłośnie radiowe, portale internetowe i telewizje muszą ten komunikat w całości opublikować, nie mogą go nawet skomentować.

- Nakaz umieszczenia w programie czegokolwiek poza materiałami dziennikarskimi, według mnie w ogóle trudny do wyegzekwowania, jest sprzeczny ze światowymi standardami. Co gorsze, także ze zdrowym rozsądkiem. Byłby to ewidentny zamach na wolność słowa - komentuje Kamil Durczok.
A jednak - takie mamy prawo, w tym przypadku: prawo prasowe. Oczywiście, że redaktor naczelny mógłby we wspomnianym przypadku podawać w wątpliwość "urzędowość" takiego komunikatu.

- "Komunikaty urzędowe" to takie, które są związane z funkcjonowaniem "naczelnych i centralnych władz państwowych". Interpretowałbym ten przepis w ten sposób, że umożliwia on dotarcie z ważnymi komunikatami o charakterze urzędowym do obywateli, których ten komunikat dotyczy - tłumaczy dr Piotr Piesiewicz.

Ustawa nie definiuje tego, czym w istocie jest taki komunikat, więc decyzja leży po stronie rzecznika prasowego rządu. A redaktor naczelny, gdyby przegrał w sądzie, mógłby za odmowę jego publikacji zostać ukarany karą grzywny lub ograniczenia wolności.

Narzędzie w rękach Urbana

- Przepis nakazujący redaktorom naczelnym publikację wysyłanych przez rzecznika prasowego komunikatów urzędowych to ewidentny relikt czasów, w których partia bezpośrednio sterowała środkami masowego przekazu - stwierdza dr Daniel Wicenty z Instytutu Pamięci Narodowej, autor książki "Załamanie na froncie ideologicznym", w której opisuje relacje władza - dziennikarze w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych.

Obowiązująca Ustawa prawo prasowe pochodzi z 1984 roku.
- Po wprowadzeniu stanu wojennego dziennikarze, którzy byli aktywni w okresie solidarnościowego karnawału, wypadli poza nawias. Podejmowali pracę w czasopismach niszowych, niektórzy musieli odnaleźć się poza mediami, inni angażowali się w pracę dla czasopism wydawanych w drugim obiegu. W ten sposób pojawiło się "wiele nowych miejsc pracy". Do zawodu przychodzili dziennikarze młodzi, żądni sukcesu i kariery, dyspozycyjni wobec władzy, która wciąż "zgłaszała zapotrzebowanie" na propagandę. Byli jeszcze "starzy wyjadacze", którzy już wcześniej się skompromitowali, okazując swoją uległość wobec władzy - mówi dr Daniel Wicenty.

W takich warunkach powstawała obowiązująca do dziś ustawa. Nietrudno sobie wyobrazić, jak wyglądały realizowane w środowisku zawodowym konsultacje wprowadzanych zmian prawnych. Nie bez znaczenia jest fakt, że rzecznikiem prasowym rządu był wówczas Jerzy Urban.

- Zręczny inteligentny gracz, tak możemy dziś o nim powiedzieć, jeśli zdjąć z tej oceny kontekst moralny - tak określa go historyk z IPN.

Przepis pozwalający na ukaranie za odmowę publikacji "komunikatu urzędowego" był w rękach tego gracza bardzo przydatnym narzędziem.

Politycy się boją, dziennikarze nie potrafią

Jarosław Sellin w latach dziewięćdziesiątych był dziennikarzem, później członkiem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, wiceministrem kultury. Od maja 1998 do marca 1999 roku pracował jako rzecznik rządu Jerzego Buzka. Jest uznawany za jednego z tych polityków, którym sprawa mediów, wolności słowa jest szczególnie bliska. O tym, że wciąż funkcjonuje przepis nadający rzecznikowi rządu prawo do nakazywania niezależnym mediom publikacji komunikatów, Jarosław Sellin dowiaduje się od nas.

- Nie miałem pojęcia o takim przepisie. Zresztą nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby go stosować - stwierdził polityk Prawa i Sprawiedliwości.

To jednak nie zmienia faktu, że przepis istnieje i nadal obowiązuje.
- Dyskusja na temat zmiany prawa prasowego trwa od 1989 roku. I ciągle sprawa kończy się na dyskusji. Nikt nie ma odwagi i woli politycznej, żeby to zmienić. Politycy boją się ruszać tę sprawę.

Nieco inaczej sprawę postrzega dr Daniel Wicenty:
- Mamy tu do czynienia z kwestią słabości samego środowiska dziennikarskiego, które nie stanowi zwartej grupy zawodowej. Proszę wziąć za przykład górników, którzy potrafią się zorganizować i walczyć o swoje prawa. Dziennikarze są wzajemnie podzieleni, nie potrafią wypracować jednolitego stanowiska w sprawie prawa prasowego. Są jednak czwartą władzą, więc ich słabość to słabość demokratycznego państwa.

Słabe państwo

W efekcie mamy wyrok gdańskiego sądu równie absurdalny jak same przepisy, które powodują, że sprawa staje się groteskowa i - ostatecznie - smutna.

Jarosław Sellin:
- Anachroniczne prawo to jeden z wielu przykładów na to, że mamy słabe państwo. W ciągu ostatnich 23 lat niepodległości Polski, mimo wielu mankamentów, nieźle wykorzystaliśmy szansę gospodarczą, nieźle rozwija się społeczeństwo obywatelskie. Jednak nie udało się zbudować sprawnego, silnego, życzliwego obywatelowi i sprawnego państwa. I to jest zadanie elit politycznych na najbliższe lata.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki