Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pracownica firmy ochroniarskiej domaga się pieniędzy za nadgodziny

Łukasz Kłos
Archiwum
16 tys. zł domaga się pani Lucyna od spółki D., świadczącej usługi ochroniarskie. Tyle wynosi, jej zdaniem, niewypłacone dotąd wynagrodzenie za przepracowane nadgodziny.

- Świątek piątek pracowałam w systemie 24-godzinnych dyżurów. Tak się pracuje w ochronie - mówi pani Lucyna. - Tyle że po podliczeniu miesiąca wychodziło, że na posterunku spędziłam od 200 do 300 godzin. A zdarzał się i miesiąc, że pracowałam nawet 340 godzin!

Pani Lucyna, oględnie mówiąc, jest w wieku emerytalnym. Pracowała w firmie D. jako ochroniarka. Pilnowała bramy w jednym z gdańskich szpitali. Miała orzeczoną umiarkowaną niepełnosprawność, ale w firmie zatrudniła się, bo brakowało jej stażu do emerytury - dokładnie trzech lat.

- I tyle w D. przepracowałam. Zawzięłam się. Potrzebowałam pieniędzy. Tak się złożyło, że musiałam utrzymywać własne wnuki - tłumaczy dziś powody, dla których nie rozstała się z nieuczciwym pracodawcą.

Każdy dzień, który spędziła w pracy, ma udokumentowany. To nie tylko odręczne zapiski (te mają nikłą wartość dowodową), ale też firmowe grafiki, notatki służbowe, wpisy do księgi obiektu, kwity płacowe etc.

Czytaj o odszkodowaniach Mieszkańcy Gdyni chcą odszkodowania od miasta

Dokumenty nie przekonywały przełożonych, gdy mówiła, że nie dostaje pełnego wynagrodzenia. Ci mieli tłumaczyć podwładnej, że żadnych nadgodzin nie ma, a jeśli już ma, to na pewno nie tyle. Jak to możliwe?

- Poza umową o pracę, musiałam podpisać także umowę zlecenie - mówi pani Lucyna. - Tak mnie urządzono, że po godzinach "etatowych" pracowałam właśnie na to zlecenie.

Jak tłumaczy, za "zlecone" nadgodziny dostawała po 100-200 zł w miesiącu.

- W żadnym razie kwota nie odpowiadała temu, ile faktycznie pracowałam - mówi emerytowana ochroniarka.

Pani Lucyna zdecydowała się na krok ostateczny - skierowała pozew do sądu pracy o wypłatę zaległego wynagrodzenia.

W ubiegły piątek odbyła się pierwsza rozprawa. Przedstawiciele spółki D. nie pojawili się na niej, choć przysłali pisemną odpowiedź. Nie chcą też komentować sprawy.

- Zaczekamy na orzeczenie sądu - przekazał rzecznik prasowy firmy.

Pełnomocnik pani Lucyny tak komentuje sprawę: - Niestety, przypadek mojej klientki nie jest odosobniony, choć bardzo wyraźny. Dla firmy to czysty zysk. Nie ponosząc żadnego ryzyka, angażując niewielkie środki, a co więcej czerpiąc profity z zatrudniania osób niepełnosprawnych, taka spółka może świadczyć usługi przy niewielkim koszcie.

- Sytuacja jest klarowna, gdy obie umowy zostały podjęte z tym samym pracodawcą. Wówczas pracę wykonaną na zlecenie zaliczamy do wymiaru podstawowej umowy - mówi Jolanta Zedlewska, rzecznik Okręgowej Inspekcji Pracy w Gdańsku. - Komplikacje pojawiają się, gdy umowy zawarte są z dwoma różnymi podmiotami, ale połączonymi na przykład osobą właściciela. Choć ewidentne jest wówczas, że umowy zawarto dla pozoru, to inspekcja ma ograniczone środki zaradcze. Podejmowaliśmy próby kierowania takich przypadków do prokuratury, jednak efekty tego były różne. Pozostaje postępowanie sądowe.

Imię kobiety na jej prośbę zostało zmienione.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki