Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Potyczka Władysława Kozakiewicza o mieszkanie. Władze Gdyni bez gestu

Szymon Szadurski
Szymon Szadurski
Tomasz Bołt
Szacunek mu się należy ale mieszkanie nie. Potyczka Władysława Kozakiewicza z władzami Gdyni.

Było słoneczne popołudnie 30 lipca 1980 roku, kiedy Władysław Kozakiewicz, zawodnik Bałtyku Gdynia, szykował się do decydującego skoku w olimpijskim konkursie w Moskwie. Poprzeczkę zawieszono na wysokości 5,78 m, co oznaczało, iż polski mistrz atakuje rekord świata. Dla wszystkich było jasne, iż Kozakiewicz - o ile tylko jego próba się powiedzie - odbierze złoty medal wielkiemu faworytowi gospodarzy, Konstantinowi Wołkowowi, lekkoatlecie mającemu w komunistycznym Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich status idola. 26-letni wówczas Kozakiewicz wykonał nabieg, pofrunął w górę, a po chwili polscy kibice oszaleli z radości. Tyczkarz z Gdyni pogrążył szowinistyczną publiczność na stadionie Łużniki, która lżyła go przez cały olimpijski konkurs, nie tylko fenomenalnym skokiem, ale wykonał też pamiętny gest, pokazując widzom "wała". Dla polskiego społeczeństwa, będącego wówczas już od 35 lat w uścisku "wielkiego brata" z ZSRR, z miejsca stał się bohaterem. Jego wyczyn pamiętany jest do dziś.

- Zawsze, gdy jestem w Polsce, zaczepiają mnie ludzie na ulicy, proszą o autografy, robią sobie ze mną zdjęcia - mówi Władysław Kozakiewicz. - Myślałem dawniej, że minie kilka, kilkanaście lat, a rodacy zapomną o tej Moskwie, ale tak nie jest. Choć mieszkam obecnie w Niemczech, w kraju nadal jestem rozpoznawalny.

Okazuje się jednak, że Kozakiewicz, wracając w rodzinne strony, do Gdyni, o nocleg prosić musi siostrę. 150-metrowe mieszkanie na reprezentacyjnej ul. Świętojańskiej, które należało dawniej do mistrza tyczki, zostało gdyńskiemu bohaterowi odebrane siłą w 1985 roku, po jego wyjeździe do Niemiec. Jak mówi dziś Kozakiewicz, była to zemsta komunistycznej władzy za nieprzychylny gest z Moskwy pod adresem ZSSR.

- Na ul. Świętojańską przyszła milicja, zakuła ojca w kajdanki i wyrzuciła go z kamienicy, której części byłem właścicielem - opowiada Władysław Kozakiewicz. - Stało się to natychmiast po moim wyjeździe na zawody do Niemiec. Na dodatek próbowano mnie ośmieszyć, rozpowiadano potem propagandowe historie, że nie chcę już w Gdyni dalej mieszkać, że uciekłem, zdradziłem ojczyznę. Ja tymczasem nie miałem już gdzie wracać. W urzędzie wykreślono mnie flamastrem z listy lokatorów. Widziałem ten dokument na własne oczy, kiedy wróciłem do Gdyni i po 1998 roku byłem radnym miasta.

Ta sprawa do dziś tkwi w sercu legendarnego tyczkarza, niczym zadra, a znakomity dawniej lekkoatleta do czasów, kiedy mieszkał w Gdyni, podchodzi niezwykle emocjonalnie. Opowiadając niedawno o tym okresie życia w audycji radiowej, popłakał się na antenie. Kozakiewicz twierdzi, iż temat zwrotu mieszkania, zabranego przez komunistyczną władzę, poruszał po odzyskaniu przez Polskę suwerenności wielokrotnie. Bez spodziewanego efektu. Wielki sportowiec czuje się pokrzywdzony.

- Zrobiłem tyle dobrego dla Gdyni, tymczasem spotkała mnie taka przykrość - mówi Kozakiewicz. - Przyjeżdżając z wizytami nad morze, co zdarza mi się dość często, zmuszony jestem mieszkać kątem u siostry. Ludzie, czy to jest normalne? Wystąpiłem dwa lata temu do sądu w sprawie zabranego lokalu i przyznano mi rację. Ale co z tego? W Urzędzie Miasta Gdyni usłyszałem, że mogę wrócić na ul. Świętojańską pod warunkiem, że wyrzucę mieszkającą tam, ośmioosobową rodzinę. Nie chcę tego robić, nie ja te osoby tam meldowałem i wprowadzałem. Sprawą powinni zająć się urzędnicy. Tymczasem gdyński samorząd nie dosyć, że nie płaci mi żadnego odszkodowania z tytułu korzystania z mojej własności przez inne osoby, to jeszcze nie zgodzono się na przydzielenie mi mniejszego lokalu, dwupokojowego, o co wnioskowałem.

Tyczkarz twierdzi, iż z tego powodu nie dokończył po 1998 roku kadencji w Radzie Miasta Gdyni. W urzędowych ławach zasiadał wówczas m.in. obok Wojciecha Szczurka, dziś prezydenta Gdyni oraz Stanisława Szwabskiego, przewodniczącego gdyńskiej rady.
- Byłem najbardziej popularnym radnym, wysyłano mnie jako twarz samorządu na wszystkie oficjalne uroczystości - mówi Władysław Kozakiewicz. - Wielokrotnie towarzyszyłem przy takich okazjach prezydentowi Wojciechowi Szczurkowi, a prawdę mówiąc, to właściwie on mnie. Bo to ze mną ludzie się fotografowali. Nie byłem jednak tylko od pstrykania okolicznościowych fotek, bowiem to ja wymyśliłem, aby wybudować w Gdyni nową halę. Sprawy zwrotu mieszkania nie udało się jednak w żaden sposób załatwić, choć wszyscy przyznawali, że racja jest po mojej stronie. W pewnym momencie uznałem więc, że nie będę maszynką do głosowania i rezygnuję.

Co więcej, Kozakiewicz, choć jest niewątpliwie jednym z najbardziej znanych gdynian, twierdzi, iż nie jest dziś nawet zapraszany na oficjalne uroczystości miejskie, jak urodziny miasta.
- To przykre - kwituje legendarny tyczkarz.

Zabiegi lekkoatlety o zwrot mieszkania bądź przydzielenie mu innego lokalu z czasów gdy był on radnym, pamięta Joanna Grajter, rzecznik Urzędu Miasta Gdyni.

- Rozmawiał o tym z wieloma osobami, także ze mną, kiedy mnie odwiedzał - mówi Joanna Grajter. - Problem jednak w tym, iż nie złożył żadnego, formalnego wniosku w tej sprawie. A kwestia jest skomplikowana.
Rzecznik gdyńskiego ratusza dodaje, że konsultowała temat z Jolantą Steppą, naczelnik Wydziału Spraw Społecznych Urzędu Miasta Gdyni.

- Okazało się, że z tak zamierzchłych czasów nie zachowały się nawet dokumenty dotyczące tego mieszkania przy ul. Świętojańskiej - mówi Joanna Grajter. - Nie mieliśmy obowiązku ich archiwizować. Nie ma też prawnej możliwości, abyśmy Władysławowi Kozakiewiczowi po prostu sprezentowali inne mieszkanie.

Roman Nowosielski, znany trójmiejski adwokat, twierdzi, iż mistrz tyczki powinien po prostu wystąpić do sądu z pozwem o wydanie mu lokalu.

- Jeśli jest wpisany w księdze wieczystej jako właściciel, sprawa jest dość klarowna - mówi Nowosielski. - Miastu nie należy się też taki lokal poprzez tzw. zasiedzenie w złej wierze. Orzec je można bowiem dopiero po 30 latach, czyli w 2015 r.
Ze strony gdyńskich samorządowców Władysław Kozakiewicz może jednak liczyć, na razie, tylko na zaproszenia na miejskie uroczystości.

- Jeśli twierdzi, że dotychczas ich nie dostawał, jest mi z tego powodu przykro i będę interweniował - zapowiada Stanisław Szwabski. - On był radnym, jest naszym kolegą, należy mu się szacunek. Na urodziny miasta będzie zapraszany.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND
od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki