Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pomorze: Niezdrowa konkurencja w kardiologii

Dorota Abramowicz
Profesor Grzegorz Raczak
Profesor Grzegorz Raczak Grzegorz Mehring
Prof. Raczak: Szpitale marszałkowskie powinny być finansowane w pierwszej kolejności

Rozmowa z prof. dr. hab. med. Grzegorzem Raczakiem, konsultantem wojewódzkim w dziedzinie kardiologii

Czy jest Pan udziałowcem spółki Pomorskie Centra Kardiologiczne, która dostała bardzo dobry kontrakt z NFZ, przez co zabrakło pieniędzy na oddziały kardiologiczne w Trójmieście?
Nie mam i nigdy nie miałem w tej spółce udziałów. Proponowano mi wprawdzie na początku działalności spółki pięcioprocentowy udział, ale z różnych względów - w tym także moralno-etycznych - odmówiłem.

Pana nazwisko znajduje się jednak, obok nazwiska drugiego szefa kliniki kardiologicznej GUMed, profesora Andrzeja Rynkiewicza, na liście członków rady nadzorczej spółki. Stąd pojawiające się, także na forach internetowych sugestie, że walcząc o uratowanie trzech oddziałów kardiologii, siedzi Pan okrakiem na barykadzie...
Byłem członkiem rady nadzorczej do momentu, gdy zorientowałem się, że wysoki kontrakt dla Pomorskich Centrów Kardiologicznych może zagrażać oddziałom kardiologicznym w szpitalach marszałkowskich. Tego samego dnia wysłałem list, w którym poprosiłem o wykreślenie mnie z listy członków rady nadzorczej. Przed dwoma laty, gdy zaproponowano mi wejście do rady, nie miałem żadnych podejrzeń. Prywatne szpitale nie są niczym złym, spółka działa legalnie, a oddziały zajmujące się leczeniem zabiegowym są potrzebne. Poprawiają one opiekę kardiologiczną w województwie, dzięki nim możemy spełnić założenia, według których jedna pracownia hemodynamiczna przypada na 250 tys. mieszkańców.

To gdzie jest źródło problemu?
W zachwianiu dotychczasowej równowagi między leczeniem zabiegowym a niezabiegowym oraz w systemie finansowania kardiologii przez NFZ. Nie wszyscy pacjenci kardiologiczni korzystają z pracowni hemodynamicznych, a my nie możemy przecież zostawić 5 tysięcy chorych bez opieki. Pracownie hemodynamiczne są dobrze opłacane, w przeciwieństwie do oddziałów kardiologicznych, zajmujących się m.in. pacjentami z niewydolnością serca, zaburzeniami rytmu, wadami serca, ostrymi zespołami wieńcowymi, infekcyjnym zapaleniem wsierdzia, schorzeniami z pogranicza kardiologiczno-internistycznego. W takim Szpitalu Miejskim w Gdyni pracownia hemodynamiczna, lecząca zawały serca, utrzymuje niżej płatną, ale także ratującą dziesiątki ludzkich istnień nieinwazyjną kardiologię, internę, SOR. Prywatny oddział tymczasem zarabia pieniądze tylko dla swoich udziałowców i w żadnym przypadku nie może odbierać pieniędzy tym, którzy od lat ciężko pracują dla chorych, świadczą usługi szerokoprofilowe, niezależnie od rentowności tych procedur. Tak nawiasem mówiąc, zarzuty o "siedzeniu okrakiem na barykadzie" są w tym kontekście absolutnie nietrafione. Teraz, gdy spółka otrzymała kilkunastomilionowy kontrakt, jako udziałowiec miałbym szansę na zyski jako członek zarządu na premie. Wolałem jednak zrezygnować.

Dotykamy w tym momencie delikatnej kwestii prywatno-publicznych powiązań w służbie zdrowia. Nie ucichł jeszcze szum wokół prywatnej operacji plastycznej Szwedki w publicznym Pomorskim Centrum Traumatologii, a już pojawiają się głosy, że wynajęcie pomieszczeń Pomorskim Centrom Kardiologicznym w wejherowskim szpitalu było błędem. W gdańskim szpitalu nie było zgody marszałka i wojewody na "komercję", ale w Wejherowie już legalnie szpital marszałkowski wpuścił na swój teren konkurencję dla innych, również marszałkowskich, placówek.
Szpital w Wejherowie, jak każdy zresztą, chciał zarabiać na podnajęciu pomieszczeń prywatnej spółce. To symptomatyczne, że na spotkaniu ordynatorów oddziałów kardiologicznych w sprawie kontraktów dla szpitali nie było przedstawicieli z Wejherowa i Starogardu, gdzie również działa pracownia spółki PCK.

Z tą opłacalnością różnie bywa. Ostatnio wyszło na jaw, że tak naprawdę z prywatnych zabiegów w Pomorskim Centrum Traumatologii szpital otrzymywał niezbyt duże pieniądze...
Takie rzeczy, niestety, się zdarzają. Można przypomnieć chociażby ujawnioną latem tego roku przez NIK sprawę badań klinicznych w publicznych szpitalach. Sponsor, zawierając umowę powiedzmy na tysiąc euro ze szpitalem i zatrudnionym w nim lekarzem, płacił lekarzowi 900 euro, a szpitalowi - 100 euro. Potem okazywało się, że szpital ponosił koszty badań w wysokości 300 euro. Zamiast zarabiać, tracił pieniądze. To była jedna z poważniejszych patologii, którą zresztą bada teraz ABW.

Niektórzy twierdzą, że wpuszczenie na rynek usług medycznych prywatnych podmiotów wymusi poprawę jakości usług w szpitalach publicznych. Może więc warto zaryzykować?
Nie mam nic przeciwko prywatnym podmiotom, ale musi być to zdrowa konkurencja z uwzględnieniem potrzeb społecznych. Szpitale marszałkowskie, które mają obowiązek przyjmowania wszystkich pacjentów, a nie tylko tych dobrze opłacanych, powinny być zgodnie z polityką zapewnienia bezpieczeństwa zdrowotnego finansowane w pierwszej kolejności. Ich wyposażenie zostało opłacone z publicznych środków, za ciężkie pieniądze kupiono do nich sprzęt i nie można ich teraz wyeliminować z rynku tylko dlatego, że prywatny podmiot sięga po najlepiej płatne kontrakty. Jakiś czas temu, wobec możliwości wejścia na rynek pewnej prywatnej spółki, NFZ poprosił mnie o opinię w sprawie potrzeb w dziedzinie elektroterapii. Odparłem zgodnie z prawdą, że jest taka potrzeba. Jednak uczciwie dodałem, że na obecnym poziomie finansowania tego typu usług przez NFZ istniejące pracownie wykorzystują swój potencjał w 60-70 procentach, więc jeśli nie będzie dodatkowych pieniędzy, nie ma sensu szarpać tej przykrótkiej kołdry.

Ostatnie dni pokazały, że - chociaż stale wypomina się Panu zakończony już związek z prywatną spółką - jest Pan wyjątkowo zdeterminowany w walce o uratowanie kardiologii w trzech trójmiejskich szpitalach. Warto kłaść na szali cały swój autorytet?
Muszę to zrobić, bo zaniechanie może oznaczać zgodę na śmierć. I to nie jednego, ale wielu chorych, którzy na czas nie otrzymają odpowiedniej pomocy. Jestem osobą wierzącą, staram się żyć zgodnie z nauką Kościoła. Wierzę więc, że jeśli człowiekowi dużo dano, to będzie z wykorzystania owego daru rozliczony. Kwestie ambicjonalne, ekonomiczne stają się mniej ważne, kiedy pomyślę o skutkach decyzji, które przyczynią się do wzrostu śmiertelności na Pomorzu. W takiej perspektywie nic innego nie jest istotne. Zagrożenia dla systemu opieki kardiologicznej w województwie pomorskim wynikające z likwidacji trzech ważnych oddziałów kardiologicznych są naprawdę duże, potencjalnie dotyczą też ponad dwóch milionów mieszkańców naszego województwa! Nie można wobec tego roztrząsać kwestii w kategoriach warto - nie warto, po prostu trzeba to zrobić. Cieszę się, że nie jestem osamotniony w tym poglądzie, bo marszałek Struk i prezydent Szczurek, a mam nadzieję, że i inni politycy, myślą podobnie.

To problem sumienia?
Można to i tak nazwać. Jestem człowiekiem wierzącym, to w trudnych sytuacjach pomaga wybrać właściwą drogę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki