Prawie niedostępne są potrzebne do tej terapii antybiotyki, przede wszystkim streptomycyna. Pomorskim szpitalom kończą się zapasy leków przeciwgruźliczych. Już zabrakło ich w ACK, kłopoty zgłaszają też m.in. szpitale w Wejherowie i Prabutach. Zdaniem Tadeusza Jędrzejczyka, zastępcy dyrektora pomorskiego NFZ, resort zdrowia zapewne upora się z tym problemem, ale nie wcześniej niż na początku lipca.
Na razie jedynym sposobem zdobycia leku na gruźlicę jest tzw. import docelowy. Procedura ta jest dla chorych na gruźlicę - często ubogich i bezdomnych - zbyt skomplikowana. Najczęściej więc w ogóle z leczenia rezygnują lub je przerywają. A to grozi, że prątki staną się lekooporne. I chorzy zaczną zarażać coraz więcej osób...
Lek, którego brak może wywołać tak groźne skutki, to isoniazid - chemioterapeutyk, od którego zaczyna się leczenie gruźlicy. Na początku tego roku Jelfa, jedyny wytwórca tego leku w Polsce, zaprzestał jego produkcji. Zdaniem prof. Marka Słonimskiego, wojewódzkiego konsultanta w dziedzinie chorób płuc na Pomorzu - o tym, że tak się stanie, wiadomo było od dawna. Jelfa nie złożyła bowiem dokumentów do tzw. harmonizacji, czyli ponownej rejestracji leku, zgodnie z wymogami Unii Europejskiej.
Lekarzom na myśl jednak nie przyszło, że Ministerstwo Zdrowia może nie przypilnować, by w miejsce isoniazidu zarejestrować jakiś zamiennik. Tym bardziej że leczenie gruźlicy jest w Polsce obowiązkowe, a ustawa gwarantuje chorym leki za darmo. - Interweniowaliśmy już w tej sprawie wielokrotnie, między innymi u lekarza wojewódzkiego, doktora Jerzego Karpińkiego - twierdzi dr Andrzej Pustkowski, ordynator oddziału chorób płuc i gruźlicy w Szpitalu Dziecięcym na gdańskich Polankach.
W odpowiedzi na dramatyczne sygnały napływające już nie tylko z Pomorza, Ministerstwo Zdrowia sprowadziło interwencyjnie z Czech odpowiednik isoniazidu - nidrazid. - Ze względu na to, że czeski lek ma inną dawkę (100 mg, podczas gdy polski - 50 mg), nie jest w Polsce zarejestrowany i jako taki nie może być refundowany - tłumaczy dr Weronika Żebrowska, wojewódzki inspektor farmaceutyczny na Pomorzu. A to oznacza, że chory musi za lek zapłacić z własnej kieszeni. Byłoby to jednak sprzeczne z prawem. Dlatego resort w uzgodnieniu z NFZ otworzył jeszcze inną furtkę - tzw. import docelowy.
- Centrala NFZ scedowała na nas uprawnienia do wydawania zgód na taki import - wyjaśnia dr Jędrzejczyk. Wpierw lekarz wystawia wniosek na taki lek, następnie pacjent zanosi go do oddziału NFZ. Po uzyskaniu zgody zgłasza się do apteki, która go dla niego sprowadza. - Ta droga jest jednak dla wielu pacjentów zbyt skomplikowana - przyznaje dr Żebrowska. - Pacjenci z gruźlicą to specyficzna grupa chorych. Często trzeba ich namawiać na leczenie. Szukają tylko pretekstu, by je przerwać.
- Nawet gdyby chcieli wykupić sobie lek, to w większości przypadków nie byłoby ich na to stać - dodaje dr Pustkowski. Opakowanie nidrazidu kosztuje ok. 50 zł i starcza dla dorosłego chorego na 20 dni. Dla dziecka na miesiąc lub dwa, w zależności od wagi. I nie chodzi tylko o dzieci chore na gruźlicę, których rocznie trafia do szpitala na Polankach 15-20, ale i o małych pacjentów z tzw. kontaktu. W przypadku rozpoznania gruźlicy w rodzinie, nawet jej zdrowi członkowie, w tym dzieci, muszą być przeleczeni profilaktycznie, co trwa od 3 do 6 miesięcy. Mało kogo na to stać.
Tadeusz Jędrzejczyk ma nadzieję, że czeski lek na gruźlicę znajdzie się na najnowszej liście leków refundowanych, którą Ministerstwo Zdrowia ma ogłosić najpóźniej w lipcu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?