18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pomorski marszałek pyta o zarobek z badań klinicznych

Dorota Abramowicz
Tomasz Hołod
W 12 pomorskich szpitalach marszałkowskich oraz w Wojewódzkim Centrum Onkologii rozpoczęła się kontrola badań klinicznych, wykonywanych dla firm farmaceutycznych. Koncerny na eksperymenty wydają w Polsce miliardy złotych. Pacjentów, którzy chcą w nich uczestniczyć, nie brakuje.

- Nie mamy szczegółowych informacji, kto i ile na tym zarabia - twierdzi Małgorzata Pisarewicz, rzeczniczka pomorskiego Urzędu Marszałkowskiego. - Trzeba sprawdzić, czy umowy są korzystne dla naszych szpitali.

Pytania o zakres badań klinicznych wysłano m.in. do szpitali na Zaspie, dziecięcego na ul. Polanki, psychiatrycznego na Srebrzysku oraz do Miejskiego i Morskiego w Gdyni, a także do Wejherowa i Kościerzyny.

- Badania kliniczne przeprowadzane są na całym świecie, a nasze placówki wykonują je zgodnie z procedurami - mówi Krystyna Grzenia, dyrektor szpitala na Zaspie. - U nas obecnie prowadzi się po jednym projekcie na oddziałach kardiologii, onkologii, neurologii i w podstawowej opiece zdrowotnej. Pieniądze od sponsora dzielone są między szpital (30 proc.) a zespół badawczy (70 proc).

Podobnie jest w Szpitalu Morskim w Gdyni, gdzie badania kliniczne wykonuje się głównie na onkologii, a także na kardiologii. Dyrektorzy szpitali nie chcą mówić o konkretnych kwotach, zasłaniając się tajemnicą handlową. Tymczasem według różnych źródeł koncerny farmaceutyczne wydają w Polsce na badania kliniczne od jednego do trzech miliardów złotych.

Pełnych danych na temat skali badań klinicznych leków na Pomorzu oraz liczby uczestniczących w nich pacjentów nie ma także Urząd Wojewódzki. Centralna Ewidencja Badań Klinicznych w ciągu roku rejestruje 450-470 badań. Może w nich brać udział nawet 40 tys. osób. Pacjenci przeważnie chętnie uczestniczą w badaniach nowych leków, widząc w nich więcej szans na wyzdrowienie niż zagrożeń.
Koniec lat 80., niewielki szpital w Trójmieście. Na biur-ko dyrektora trafia przez przypadek rachunek, wystawiony na nazwisko doktora X. Za "pierwszy etap badań klinicznych", przeprowadzonych na pacjentach szpitala, firma farmaceutyczna zapłaciła prawie 5 tys. marek, czyli dwie - ówczesne - roczne pensje owego lekarza.

- Problem w tym, że ja nic o tym eksperymencie nie wiedziałem! - mówi były dyrektor (dziś nadal "w branży", podobnie jak doktor X., więc prosi o niepodawanie nazwisk). - Wysłałem pytanie do firmy farmaceutycznej, nie dostałem odpowiedzi. No to złożyłem zawiadomienie do prokuratury. Potem zrobiło się dziwnie. Po trzech miesiącach z prokuratury przyszła wiadomość, że... zaginęła im cała dokumentacja dotycząca tej sprawy i nic nie mogą zrobić. Jednak miałem kopie dokumentów, więc jeszcze raz przekazałem je prokuratorowi. Kolejne miesiące i informacja, że sprawę umorzono ze względu na niską szkodliwość społeczną.

Dziś w dziedzinie badań klinicznych panuje większa przejrzystość. Każde badanie musi być zatwierdzone przez Komisję Bioetyczną i Ministerstwo Zdrowia. Centralna Ewidencja Badań Klinicznych rocznie rejestruje około 450-470 programów badawczych, w których bierze udział 30-40 tys. osób. Na części pieniędzy od firm kładą rękę dyrektorzy szpitali. Jednak nadal wokół testowania leków utrzymuje się atmosfera podejrzliwości, niedomówień, a nawet strachu.

Cień szczepionki
Wpływ na to miały przede wszystkim dwie nagłośnione sprawy. Przed kilkoma laty wybuchła w Grudziądzu afera z bezdomnymi, którzy nie wiedzieli, że uczestniczą w badaniu klinicznym szczepionki przeciw świńskiej grypie. Za skandaliczne uznano również przeprowadzane w szpitalu psychiatrycznym w Choroszczy na Podlasiu badania leku na schizofrenię, który podawano równocześnie z innymi, wykluczającymi się lekami. Lekarze z Choroszczy i Grudziądza stanęli przed sądem, potępiło też ich zgodnie środowisko medyczne.
Na niektórych badaniach pacjent może zarobić. W tzw. badaniach pierwszej fazy leku biorą udział zdrowi ochotnicy. Nie można zamieszczać rekrutacyjnych ogłoszeń w prasie, więc rekrutacja bywa przeważnie "szeptana". Wśród ochotników najwięcej jest studentów, w tym wielu studiujących medycynę.
Za granicą, np. w Holandii, za udział w testach zarabia się około 3 tys. euro. U nas 2-3 tys. złotych. Na forach internetowych dla "królików doświadczalnych" można znaleźć wpisy rodaków. Część sobie chwali, choć zdarzają się także relacje osób, które miały kłopoty. Niejaki "Lee" wspomina udział w badaniu leku na niedoczynność tarczycy, który spowodował u niego zaburzenia hormonalne i ginekomastię (powiększenie sutków). Skończyło się na operacji plastycznej. Wrogowie badań przypominają również testowany w Wielkiej Brytanii preparat TGN 1412 na białaczkę, reumatoidalne zapalenie stawów i stwardnienie rozsiane. U sześciu ochotników doszło do dramatycznego pogorszenia zdrowia i amputacji palców.

Jednak w Polsce odpłatne badania to zaledwie promil wszystkich prac badawczych. Przeważnie w testach uczestniczą nieodpłatnie chorzy, dla których dostęp do nowych specyfików oznacza szansę na zdrowie, a nierzadko życie. Chory musi najpierw podpisać zgodę i skonsultować swoją decyzję z rodziną. Każdy pacjent ma zagwarantowaną opiekę medyczną, darmowe badania oraz dostęp do najnowszego leku.

Proszę mnie przetestować
Gdyński taksówkarz, Krzysztof Szałęga, przez półtora roku uczestniczył w badaniu klinicznym leku rozrzedzającego krew, podawanego chorym z migotaniem przedsionków.

- Zawał miałem 16 lat temu - wspomina 71-letni pan Krzysztof. - Doszło, bardzo uciążliwe, migotanie przedsionków. Od tego czasu pół życia spędziłem w szpitalu. Gdy zaproponowano udział w testach, musiałem się poważnie zastanowić. Znajomi różnie to komentowali. Jednak córka uważała, że powinienem się zgodzić. Ona ufa lekarzom. Powiedziałem - tak.

Dr Michał Szpajer, ordynator kardiologii w Szpitalu Morskim PCK, mówi, że jego oddział prowadzi obecnie cztery programy badawcze.

- Badania nowych leków to fundament postępu w kardiologii - twierdzi dr Szpajer. - Przeprowadzane są równocześnie według ściśle określonych reguł. Na całym świecie (w tym w wybranych kilkudziesięciu ośrodkach w Polsce) w testach trwających nawet kilka lat uczestniczy od sześciu do nawet 30 tysięcy pacjentów. Jeśli wynik jest spektakularnie korzystny, lek zostaje szybko zarejestrowany.
Jeszcze 10 lat temu w polskich badaniach brały udział prawie wyłącznie szpitale kliniczne. Ostatnio dołączają do nich również inne placówki publiczne i coraz więcej niepublicznych zakładów opieki zdrowotnej.

Firma zlecająca badania płaci "za pacjenta" tyle samo, niezależnie od tego czy lek testowany jest w Polsce, USA, Niemczech, czy na Węgrzech. W gdyńskim szpitalu podpisywana jest umowa trójstronna, gwarantująca szpitalowi 30 proc. kwoty przeznaczonej na badania.

- Większość badań klinicznych wykonywana jest na onkologii, o wiele mniej na kardiologii - mówi dr Irena Erecińska, dyrektor szpitala. - Ze względu na tajemnicę handlową nie mogę powiedzieć, ile szpital na tym zarabia, ale jest to znacząca dla nas kwota.

Lekarze mówią, że uczestnictwo w badaniach to nie tylko szansa na dodatkowe pieniądze, ale także prestiż dla szpitala. Placówka jest regularnie kontrolowana, musi spełniać międzynarodowe warunki jakości.

Krzysztof Szałęga od kilku dni nie uczestniczy już w programie badawczym.
- Przyjmowałem regularnie lek, raz w miesiącu poddawałem się podstawowym badaniom, co trzy miesiące badania były poważniejsze. Nie mam już migotania - twierdzi gdyński taksówkarz.
Ubiegłoroczny raport firmy On Board PR, opracowany z PBS DGA, podaje, że dla prawie 35 proc. rodaków badania kliniczne oznaczają postęp w medycynie, a dla 26 proc. są szansą na poprawę stanu zdrowia pacjentów.

Dla wielu nie do przecenienia jest regularny, częsty dostęp do lekarza, bez kolejek, z monitorowaniem stanu zdrowia.

Proste pytanie o miliard, góra trzy
Nadal jednak proste pytanie - ilu pacjentów uczestniczy w badaniach klinicznych na Pomorzu i jakie pieniądze z tego tytułu trafiają do badaczy, personelu medycznego oraz szpitali naszego województwa - pozostaje bez odpowiedzi.

- Nie mamy szczegółowych informacji - twierdzi Małgorzata Pisarewicz, rzeczniczka pomorskiego Urzędu Marszałkowskiego. - Stąd między innymi decyzja marszałka Mieczysława Struka o rozpoczęciu w 12 podległych nam szpitalach i w Wojewódzkim Centrum Onkologii kontroli badań klinicznych. Chcemy między innymi wiedzieć, czy warunki umów są korzystne dla naszych placówek. A dane dotyczące całego Pomorza być może ma Urząd Wojewódzki.
- Urząd Wojewódzki tym się nie zajmuje - odpowiada dr Jerzy Karpiński, pomorski lekarz wojewódzki, który przyznaje, że taka wiedza byłaby bardzo przydatna. I to nie ze względu na troskę o dobro pacjenta ("nie dopatruję się w tej dziedzinie zagrożenia dla chorych"), ale z powodów finansowych.
Nawet Anna Renard, kierująca Centralną Ewidencją Badań Klinicznych, rozkłada ręce.
- Nie możemy w tej chwili rozbić naszych danych na województwa, mamy odrębne informacje o każdym z ośrodków - przyznaje. - To wymaga opracowania.

W Unii Europejskiej producenci leków i fundacje przeznaczają na badanie leków 36 mld euro. Według różnych źródeł, koncerny farmaceutyczne wydają w Polsce na badania kliniczne od jednego do trzech mld zł. Dla walczących z NFZ o każdy grosz szpitali nawet część tej kwoty jest nie do pogardzenia.

Naczelna Izba Kontroli już drugi raz przeprowadziła kontrolę badań klinicznych w Polsce. W pierwszym raporcie ujawniła, że na badaniach część szpitali zamiast zyskać - traciła. Pieniądze trafiały do prywatnych kieszeni, a szpital finansował koszty pobytu i części badań pacjentów. Na jaw wyszło, że w latach 2006-2008 NFZ dopłacił do badań zlecanych przez prywatne firmy około 3,7 mln zł. Ostatnia kontrola, której wyniki opublikowano na początku tego tygodnia, dotyczyła nadzoru nad badaniami klinicznymi. Też nie wyszła najlepiej, a Urzędowi Rejestracji Produktów Leczniczych zarzucono niedostateczny nadzór nad eksperymentami.

- Mogło to mieć wpływ na bezpieczeństwo osób nimi objętych - stwierdziła w raporcie NIK.
Na tle innych miast Gdańsk jawi się jako oaza normalności. Szpitale Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego jako jedyne w kraju otrzymały ocenę pozytywną.

Kiedy komisja mówi "nie"
Sitem, przez które musi przejść każdy wniosek o badanie kliniczne w UCK, jest Komisja Bioetyczna, kierowana przez prof. Stefana Raszeję. Zasiadają w niej profesorowie medycyny o znanych nazwiskach i z długim stażem pracy (członek komisji, który występuje o zgodę na eksperyment, nie ma głosu podczas posiedzenia komisji poświęconego jego sprawie), przedstawiciele izb lekarskiej, aptekarskiej i pielęgniarskiej oraz ks. prof. dr hab. Janusz Balicki, reprezentujący Kurię Biskupią w Gdańsku.
- Wydajemy zgodę na około 400 badań rocznie - mówi sekretarz komisji Irena Mężykowska. - Niektóre polegają jedynie na pobraniu krwi do badań biochemicznych czy genetycznych, potrzebnych do pracy doktorskiej, inne to wieloletnie projekty. Uczestniczą w nich zarówno pojedyncze osoby, jak i grupy 20, 100, a nawet 150 pacjentów.

Najwięcej badań nowych leków wykonuje się na onkologii, hematologii, kardiologii i neurologii.
Komisja nie zawsze mówi "tak". Przykład? Propozycja testowania pewnego leku na psychiatrii. Część pacjentów miała otrzymywać ten lek, część placebo. Komisja uznała, że nie można pozbawić chorych całkowicie dostępu do leku, bo mogłoby to zagrozić ich bezpieczeństwu.
A co z pacjentami, którzy po zakończeniu programu badawczego zostają pozbawieni leku?
- Stawiam warunek - słyszę od lekarki prowadzącej badania na jednym z oddziałów. - W umowie ze sponsorem musi być gwarancja: jeśli nowy lek pomaga, to pacjent dostaje lek tak długo, jak go potrzebuje.

Kardiolog prof. Grzegorz Raczak w rozmowie o badaniach często używa słowa "odpowiedzialność".
- Lekarz, który proponuje pacjentowi nowy lek, powinien odpowiedzieć na pytanie, czy podałby go własnej matce - mówi profesor.

Oprócz Komisji Bioetycznej w UCK, na Pomorzu opinię w kwestii testowania nowych leków wydaje także Komisja Bioetyczna przy Okręgowej Izbie Lekarskiej. Są jednak badania prowadzone równolegle przez kilkadziesiąt ośrodków w Polsce, na które zgodę wydają komisje spoza Pomorza. Tak więc nawet proste sumowanie decyzji pozytywnych nie pokazuje skali prowadzonych badań.
W UCK także zawierane są umowy trójstronne między sponsorem, personelem uczestniczącym w badaniach a szpitalem. Szpital, w zależności od poniesionych przez siebie kosztów, zabiera swoją część zysków.

- Bywa, że jest to nawet 45 procent całej kwoty - mi jeden z lekarzy UCK. - Uważam, że stawki są złodziejskie, ale nic nie można z tym zrobić. Bada się dalej.
Równanie z niewiadomymi
Największe zainteresowanie budzą oczywiście zarobki lekarzy. Przed rokiem "Rzeczpospolita" podała, że rekordowe honoraria polskich profesorów otrzymywane od koncernów wynoszą ponad milion zł rocznie. Zaczęły więc i w Gdańsku krążyć legendy o ogromnych zyskach z badań.

Najwięcej badań w UCK, około 20 rocznie, prowadzi się na onkologii. Prof. Jacek Jassem, kierownik Kliniki Onkologii i Radioterapii, zna opowieści o "niebywałych zyskach i szemranych interesach".
- Bzdura i absurd totalny - kwituje krótko. - Słyszałem plotki o gigantycznych zarobkach, zastanawiałem się nawet, czy na nie zareagować. Uznałem ostatecznie, że nie musimy się tłumaczyć, bo służymy chorym. Przeprowadzamy także wiele niekomercyjnych badań, na które pieniądze dostajemy z grantów, a badacze nie otrzymują żadnego wynagrodzenia.

Sprawą finansowych rozliczeń badań w Klinice Onkologii zajmuje się pięcioosobowy zespół Centrum Badań Klinicznych. Powstał, by odciążyć lekarzy od papierkowej roboty. Wynagrodzenie za badania kliniczne dostaje nie tylko szef, ale cały uczestniczący w nich personel. Wszystko jest transparentne, w zależności od wkładu pracy i wiedzy.

Badania kliniczne muszą być objęte ubezpieczeniem, bo testowanie leków, jak każdy eksperyment, objęte jest ryzykiem.

- Ubezpieczenie nie zwalnia od odpowiedzialności za błędy - podkreśla prof. Jassem.
To w końcu ile można na tym zarobić ?

- Zależy od liczby pacjentów oraz wkładu pracy, rodzaju i czasu badania - mówi jeden z moich rozmówców. - Sponsor przeznacza na jednego pacjenta na przykład 10-20 tysięcy złotych. Przyjmijmy, że dwa lata trwa rekrutacja, samo badanie - cztery lata, więc trzeba to podzielić. Szpital zabiera 30 lub więcej procent. Kierownik badania bierze różnie: niektórzy 7,5 procent, inni - 20 procent pozostałej kwoty, na pielęgniarki przypada 8-10 procent, na kilku lekarzy reszta. A trzeba pamiętać, że wszyscy muszą poświęcić dodatkowy czas, poza normalną pracą na wypełnienie obowiązków związanych z badaniami.

Mamy więc równanie z kilkoma niewiadomymi. Ostatecznie ustalam, że kierownik badania może zarobić dodatkowo nie milion, ale kilkadziesiąt tysięcy złotych rocznie. Inni proporcjonalnie mniej.
Dużo? Mało? W sam raz?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki