Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pomaska i Borusewicz, czyli dwie szkoły układania list wyborczych

Barbara Szczepuła, publicystka
Barbara Szczepuła
Barbara Szczepuła
Nieważne, kto jak głosuje, ważne, kto liczy głosy - mawiał Józef Stalin. W poniedziałek okazało się, że wisi nad nami - a w każdym razie wisi nad Państwową Komisją Wyborczą - klątwa Józefa Wissarionowicza. "Awaria systemu", to nie brzmi przekonująco.

Nie dadzą się na to nabrać ludzie tacy jak prezes PiS i lider SLD, którzy informatykę mają w małym palcu. Jasne, że oszustwo, serwery w Moskwie albo jeszcze gorzej! Efekt w każdym razie jest taki, że mało kogo ciekawi wynik wyborów.

Przeczytaj koniecznie wywiad z dr. Markiem Sucharem, psychologiem społecznym w Rejsach

Emocjonujemy się za to problemem, czy system będzie działać, czy też konieczne okażą się liczydła. Kto odpowiada za ten system liczenia głosów? - dociekają pryncypialnie dziennikarze, bo to im w gruncie rzeczy komisja zrobiła najdotkliwsze kuku. Przez kilka dni muszą komentować w oparciu o sondaże. Prezydent uspokaja, ale kto by go słuchał, głowy muszą lecieć już, zaraz, natychmiast.

Komisje liczą, ale co nieco już wiemy. Znamy na przykład nowy skład Rady Miasta Gdańska. Wielokrotnie pisałam, że wybierając z sensem, nie powinniśmy bez zastanowienia stawiać krzyżyka przy jedynce, bo to pewnie partyjny nominat. Szczególnie dotyczy to wyborów samorządowych. Sami przecież powinniśmy dobrze wiedzieć, kto w samorządzie pracuje, a kto "piastuje mandat radnego". No i stało się. Gdańszczanie zdali egzamin z demokracji i odrzucili kilka jedynek. Nie wiem, czy Maciej Krupa, mąż posłanki Pomaskiej, która jako szefowa PO w Gdańsku miała decydujący głos w układaniu listy, zrobił coś dobrego dla naszego miasta. Po prostu nic o tym nie słyszałam, choć nie po raz pierwszy zasiadał w Radzie Miasta.

Agnieszka Pomaska tłumaczyła dziennikarzom, że mąż dostał jedynkę na liście, bo nie można go karać za to, że się z nią ożenił. Święte słowa. Przypominam sobie jednak, że można mieć zupełnie inne podejście do sprawy. W roku 1989 Bogdan Borusewicz, typując ludzi na pomorską listę kandydatów Komitetu Obywatelskiego Solidarność do tak zwanego Sejmu kontraktowego, odrzucił kandydaturę Aliny Pienkowskiej. Dlatego że była jego żoną. Tak to właśnie uzasadniał, budząc zdumienie przyjaciół, którzy dobrze wiedzieli przecież, że Alina, zaczynając działać w Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża, nie planowała małżeństwa z Borusewiczem. I że jest w pełni samodzielnym bytem politycznym. Sam Borusewicz siebie też oczywiście na listę nie wpisał. I przypomniałam sobie jeszcze coś. W roku 1998 Alina Pienkowska kandydowała do Rady Miasta Gdańska.

Kandydował też zaczynający właśnie polityczną karierę lider Młodych Demokratów Sławomir Nowak. Na ulicach miasta ktoś nocami zrywał wyborcze plakaty Pienkowskiej i umieszczał zamiast nich plakaty Nowaka. Środowisko Młodych Demokratów ma w Gdańsku nieszczególną opinię. Myślę, że teraz, gdy nie ma już w polityce ich patrona, muszą dokonać wyboru: albo zmienią sposób swej obecności w życiu publicznym i zaczną dbać przede wszystkim o dobro mieszkańców Gdańska, albo gdańszczanie pokażą im przy najbliższej okazji piłkarską czerwoną kartkę. Mówi się, że Bogdan Borusewicz może zostać liderem pomorskiej Platformy. To bardzo dobry pomysł.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki