Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polityka jest dobra albo zła, nie ma płci

Anna Gwozdowska
Z prof. Mirosławą Grabowską, szefową CBOS, rozmawia Anna Gwozdowska.

Czy gwarantowane miejsca na listach wyborczych przyciągną polskie kobiety do polityki, tak jak chcą przedstawicielki Kongresu Kobiet Polskich?
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Trzeba się zastanowić, czy przyczyną niewielkiej reprezentacji kobiet w polityce jest to, że są blokowane przez mężczyzn, czy raczej to, że niespecjalnie interesują się polityką. Jeśli z tego powodu są mniej liczne w partiach politycznych, to automatycznie musi ich być mniej na listach wyborczych. Można mieć więc wątpliwości, czy wprowadzenie parytetów wystarczy, żeby zmotywować kobiety do liczniejszego udziału w życiu politycznym.

Dlaczego właściwie kobiety miałyby być bardziej aktywne w polityce?
Za postulatem zwiększenia liczby kobiet w polityce stoi koncepcja demokracji opartej na możliwie wiernej reprezentacji społeczeństwa. Myślę, że jest ona nietrafna, bo oznacza, że tylko podobni mogą reprezentować podobnych, np. kobiety powinny być przedstawicielkami kobiet, a młodzi reprezentować młodych. Chociaż z drugiej strony, rozdzielanie miejsc na listach nie było do tej pory sprawiedliwe wobec kobiet. Rzadko kiedy miały zagwarantowane wejście do parlamentu.

Czyli jednak jakiś problem dyskryminacji kobiet w polityce istnieje?
Nie nazwałabym tego dyskryminacją. W wyborach samorządowych startują dziesiątki tysięcy kandydatów. Partia musi te miejsca jakoś wypełnić. Kim je wypełnia? Powiedziałabym, że właśnie młodymi kobietami. Będąc na dalszych miejscach, wiedzą, że są w kiepskiej sytuacji, ale zdają sobie sprawę z tego, że służą równocześnie partii i to jest być może początek ich dalszej drogi. Problem polega więc jedynie na tym, że kobiety na tej drodze bardzo powoli przesuwają się do góry list i do góry hierarchii politycznej.

Czy ta zbyt wolna droga do sukcesu w polityce jest skutkiem blokowania przez mężczyzn, czy raczej wynika ze szczególnych predyspozycji kobiet?
Nie sądzę, żeby męski szowinizm w Polsce był aż tak jadowity. Większość kobiet w wieku największej aktywności zawodowej i publicznej nie czuje się w Polsce dyskryminowana. W życiu zawodowym odczuwają wprawdzie istnienie tzw. szklanego sufitu, ale ma to miejsce tylko w niektórych dziedzinach. Na przykład nasza nauka funkcjonuje dość demokratycznie, nie zważając na płeć. Zresztą przez długie lata badałam partyjne zjazdy. W tych gremiach kobiety stanowiły 20-25 procent delegatów. Czasem troszkę mniej, czasem więcej. Nigdy ta proporcja nie sięgnęła 1/3. Jeśli więc na jedną kobietę wypada trzech czy czterech mężczyzn, to istnieje statystycznie rzecz biorąc duża szansa, że jeden z nich będzie równie dobry lub nawet lepszy niż ona. Pewną rolę odgrywają także cechy psychiczne kobiet. Można powiedzieć, że przeciętnie kobiety się mniej pchają, mniej się samoprezentują, są zdecydowanie bardziej kooperatywne.

Czy są też mniej nastawione na przywództwo? 
Nie robiłabym z kobiet tak łagodnych owieczek. Były i są w naszej historii niewiasty o silnych cechach przywódczych. O mniejszym zainteresowaniu polityką może raczej decydować to, że są nastawione na pracę w zespole, a nie na sukces indywidualny. Zresztą to są cechy, które oceniam jako pozytywne w działalności zbiorowej. Teoretycznie powinny wynosić kobiety do góry. Takie postaci naszego życia zbiorowego jak Hanna Suchocka, Hanna Gronkiewicz-Waltz, Zyta Gilowska czy prof. Jadwiga Staniszkis i liczne dobre panie minister pokazują, że w Polsce kariera w polityce kobiet jest możliwa. Dlatego obawiam się, że takie proste i radykalne rozwiązania jak kwoty mogą nie przynieść oczekiwanego rezultatu i spowodują więcej szkód niż korzyści.

Jakie szkody może przynieść wprowadzenie parytetów?
Jeśli w partiach jest obecnie cztery, trzy razy mniej kobiet niż mężczyzn, to trzeba będzie gwałtownie poszukiwać nowych kandydatek, żeby te kwoty wypełnić. Poza tym te osoby, które znajdą się na miejscach gwarantujących wejście do Sejmu, muszą być zmotywowane, nie mogą pochodzić z łapanki. Paniom z Kongresu Kobiet Polskich wydaje się, że takich kandydatek jest milion. A tak przecież nie jest. W praktyce ten program kwotowy da się też łatwo sprowadzić do absurdu. Jeśli zaczniemy się wszędzie domagać kwot, to np. z CBOS będę musiała zacząć zwalniać kobiety, bo jest ich tam więcej niż mężczyzn. Czy na pewne kierunki studiów na siłę przyjmować słabe w danej dziedzinie kobiety, a np. na pedagogikę przyjmować mężczyzn, którzy w ogóle nie są zainteresowani takim zawodem? Gdzieś leży granica takich absurdów. Oczywiście to nie oznacza, że nie dostrzegam problemu małej aktywności kobiet w polityce. Proponowałabym jednak rozwiązywać go na zupełnie innym etapie.

Jak więc wprowadzić więcej kobiet do Sejmu?
Trzeba zacząć od szkoły podstawowej, promując dziewczynki, a później już dziewczyny w liceum. Takie, które są najbardziej aktywne w klasie. Można je wyławiać i wzmacniać szkoleniami cechy, które przydają się w działalności publicznej. Trzeba też wspierać organizacje, które będą dokształcać dziewczyny obdarzone takimi predyspozycjami. To spowodowałoby w dłuższym okresie stopniowe powiększenie się puli kobiet w polityce, ale takich, które będą zarówno zmotywowane jak i dobrze przygotowane do pełnienia funkcji radnej czy posłanki.

Skazuje Pani kobiety na długie czekanie. Panie z Kongresu Kobiet Polskich chcą o wiele szybszych zmian.
Rzeczywiście, to długa droga, która w dodatku nie nadaje się na hasło wyborcze, ale moim zdaniem to droga bardziej skuteczna. Natomiast to nie wyklucza wewnętrznych ustaleń w partiach politycznych, które już od najbliższych wyborów mogą umieszczać kobiety na wyższych miejscach na listach. Tak rozwiązuje ten problem niemiecka chadecja, która zdecydowała, że na jej listach kobiety zajmują 1/3 miejsc i zajmują tam pozycje, które dają im szanse na wejście do parlamentu. Łatwo jest przecież umieścić dużo kobiet na listach, ale na takich miejscach, że w wyborach ich kandydatura przepada.

W Skandynawii terapia szokowa w postaci wprowadzenia kwot jednak się sprawdziła.
Na mnie międzynarodowe porównania robią niewielkie wrażenie. Nie musimy się wzorować ani na Skandynawii, ani na Francji, gdzie notabene kwoty się nie sprawdzają, tylko rozeznawać, co u nas jest możliwe i pożądane. Sądzę, że byłoby dobrze, gdyby w polityce na szczeblu krajowym i samorządowym pojawiło się więcej kobiet. Przeciwko tak sformułowanemu celowi nikt by nie protestował. Problemem jest jak go osiągnąć. Terapia szokowa według mnie jest ryzykowna. Bo co zrobimy, jeśli skutkiem jej wprowadzenia będzie sytuacja taka jak we Francji, gdzie w polityce jest nawet mniej kobiet niż w Polsce. W następnych wyborach wprowadzimy 60 procent miejsc dla kobiet?

Prof. Magdalena Środa jest pewna, że kobiety poprawią wizerunek Sejmu. Może więc warto zaryzykować?
Słyszałam również, że kobiety będą lepiej reprezentować interesy innych kobiet. Według mnie to pogląd fałszywy, bo polityka jest albo dobra, albo zła, nie ma natomiast płci. Nie widzę też kobiecych sfer w polityce. Nie ma znaczenia, kto jest ministrem pracy czy zdrowia: kobieta czy mężczyzna. Te kwestie nie mają płci. Liczy się efekt pracy ministrów.

Polityka z kobietami nie stanie się lepsza?
Większa reprezentacja kobiet w Sejmie złagodzi obyczaje polityczne. Utrze trochę ostre kanty. Choć nawet tego nie jestem do końca pewna. Panie też potrafią mieć cięty język. Może rzeczywiście będzie mniej agresji i chamstwa. Ale nie sądzę, żeby w kwestiach zasadniczych coś się zmieniło. Dlatego powtarzam, że widzę problem zbyt małej liczby kobiet w polskiej polityce, ale obawiam się rozwiązania, które proponują panie z Kongresu Kobiet Polskich.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki