Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polityczna atrakcja kurortu

Ryszarda Wojciechowska
Wczoraj konferencje prasowe zorganizowali i działacze Prawa i Sprawiedliwości, i prezydent miasta Jacek Karnowski (na zdjęciu)
Wczoraj konferencje prasowe zorganizowali i działacze Prawa i Sprawiedliwości, i prezydent miasta Jacek Karnowski (na zdjęciu) Grzegorz Mehring
Sopockiej aferze przybywa wątków i nowych twarzy. PiS dwoi się i troi, jak nie pod ratuszem, to na... plaży, urządzając ciekawe dla turystów briefingi. I tylko jedno w tym wszystkim jest na razie pewne... niby to sopocki film, a zupełnie jak czeski - mówią żartobliwie mieszkańcy.

Sopocianom jednak nie do śmiechu. Zwłaszcza tym którzy coś w polityce albo biznesie znaczą.

- Miałem sen. Śniło mi się, że mnie Julke nagrywa. Zerwałem się z tego koszmaru. Zlany potem. A po chwili ulgi pomyślałem sobie, jak niewiele trzeba, żeby dobre imię, na które człowiek pracuje od lat, pękło nagle niczym bańka mydlana - mówi jeden z sopockich samorządowców. Prosi jednak o niepodawanie nazwiska. Ze wstydu. - Bo jakby to wyglądało: - Uspokajam ludzi, żeby nie podchodzili do tej sprawy tak emocjonalnie, a tu sam wariuję we śnie.

Jeden z szefów sopockiej firmy, nim zaczniemy rozmowę w jego gabinecie, chowa do szuflady telefon komórkowy i odłącza laptopa z sieci. Na pytanie - co się dzieje - odpowiada pół żartem, pół serio, że strzeżonego Pan Bóg strzeże.
- Nigdy nie wiadomo, kto i kogo nagrywa. A teraz mają taki sprzęt... - zawiesza głos. Widząc moje ogromne zdumienie, dodaje, że nie on jeden teraz tak się zachowuje. - Ta mania nagrywania działa na wyobraźnię - wyjaśnia.

Lokalni działacze PiS bagatelizują tę lekką histerię, mówiąc, że u nich paranoi antypodsłuchowej nie ma. Chociaż sądzą, że rozmowy mogą być nagrywane.
- Ale my mamy czyste intencje. Jeśli ryzykujemy, to tylko tym że ktoś nagra jakieś brzydkie słowo - mówi jeden z nich.

Po trzech tygodniach od wybuchu afery z prezydentem Jackiem Karnowskim i biznesmenem Sławomirem Julke pojawił się nowy wątek i kolejny "bohater" - Fivos Fengaras - grecki konsul honorowy w Polsce. To jego zemsta na Jacku Karnowskim miałaby być podłożem sopockiej afery.

Ale ta historia, zamiast cokolwiek rozjaśnić, jeszcze bardziej zaciemniła obraz tej sprawy.
Jerzy Hall, radny z Samorządności sopockiej, próbuje studzić emocje. On ekscytacji tą aferą w mieście już nie widzi. Owszem, w pierwszych dniach, gdy przetaczał się walec medialny, dużo się o tym mówiło. Ale teraz pozostało tylko snucie hipotez - o co w tym wszystkim chodzi?

Hall mówi, że nigdy nie miał wątpliwości co do uczciwości Karnowskiego. Owszem, bardzo go denerwowała arogancja prezydenta. Ale to prosty inżynier, choć z doktoratem z ekonomii - żartuje. - Mam więc cały czas nadzieję, że sprawa znajdzie szczęśliwy finał dla niego i miasta - tłumaczy.

Sam na swój użytek próbuje snuć w tej historii nawet najbardziej fantastyczne scenariusze. Łącznie z tym, że Julke dogadał się z Kurskim w stylu: - Przyniosę wam głowę Karnowskiego albo nawet Tuska. Na pytanie - po co Julke miałby to robić, Hall odpowiada jednak: - Nie wiem. Nie wyklucza też działania Julkego w samoobronie. Może, broniąc się przed własnymi kłopotami, musiał kogoś innego "wystawić"?

Ale po chwili przyznaje, że chyba nie jest mocny w snuciu tych fantastycznych teorii. - Kiedy patrzę na tych wściekłych młodych PiS-owców, to nawet mnie się bębenek emocji podkręca. Znam sopockie realia i widzę, kto w PiS przy tej sprawie najbardziej gardłuje. Nie ci z piękną kartą. Ale ci, którzy próbują coś przy tym ugrać - tłumaczy.

Jego zdaniem, na tym nawozie sopockiej afery wyrasta szybko Michał Rachoń - rzecznik sopockiego PiS. To teraz pierwsza twarz z tamtej strony.

- Ten młody człowiek kiedyś blisko współpracował z Sopockim Klubem Tenisowym, czyli dawną nomenklaturą. To było specyficzne środowisko, z którym się nie należało kolegować. I wtedy on nie miał oporów. Potem był rzecznikiem prasowym w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych za Janusza Kaczmarka. A następnie, jak trzeba było, stanął przeciwko Kaczmarkowi. To człowiek, któremu z każdym po drodze. I właśnie on i Jakub Świderski, były członek PO, wyrzucony z partii, grają teraz pierwsze skrzypce - mówi Jerzy Hall.

Michał Rachoń, słysząc, że robi polityczną karierę na sopockiej aferze, odparowuje: - Ależ ja jestem tylko małą myszką. Skromnym człowiekiem PR-u. A że jego teraz głównie w mediach widać?
- Nie, to chyba przez fryzurę. Jacek Kurski już kilkakrotnie zwracał mi uwagę, żebym ją zmienił. A inni koledzy mówią, żebym jednak włosów nie ścinał. Mam nadzieję, że z powodu fryzury poseł Kurski nie będzie wnioskował o wyrzucenie mnie z partii - śmieje się Rachoń.

Gdy przypominam, że kiedyś Karnowski też miał kłopoty... z fryzurą [media sugerowały, by przyciął włosy - dop. aut.], młody rzecznik PiS odpowiada, że pamięta tę historię. Wtedy nazwali Karnowskiego za Tyrmandem "Kudłatym". Teraz, jak przyznaje, za ich sprawą, furorę robi inny prezydencki przydomek - "Don Karnolio". - Prawda, że ładnie? - pyta zachwycony.

Rachoń na pytanie - czy rozumie, o co w tej sopockiej aferze tak naprawdę chodzi, odpowiada, że nie wierzy w przyjaźń między tymi dwoma panami. Uważa, że to były interesy od początku do końca. I próba opierania tego o przyjaźń jest PR-owskim zagraniem.

- Mój przyjaciel, który nie jest związany z polityką, na początku tej afery wysłał mi tekst, że jeżeli ktoś nagrywa prezydenta miasta i premiera, to nie ma noża na szyi, tylko... piłę łańcuchową. Myślę, że Julke grał o interes swojego życia i wiedział, że jak nie zagra do końca, to przegra - dodaje.

Krzysztof Pusz z Partii Demokratycznej, obserwator trójmiejskiego życia politycznego powiada, że on w tej sprawie jest bezradny. Nic z tego nie rozumie. Może to wewnętrzna rozgrywka między liberałami a konserwatystami w PO? Przecież Karnowski był hardy i pyskaty w stosunku do liberałów.
Jego zdaniem, po tej aferze pozostanie tylko niesmak. Jakiekolwiek będzie miała zakończenie. - Sam nie wiem, jakbym się zachował na miejscu prezydenta - mówi. - Wrócić do pracy - źle. Bo bezczelny, powiedzą. Nie wrócić - też źle. Bo stwierdzą, że się boi.

Marszałek Jan Kozłowski na razie sedna sprawy nie zna ani się nie domyśla. Ale wie jedno - że z tego na pewno nic dobrego nie wyjdzie. Prezydent, nawet jeśli się oczyści, to i tak smuga cienia po tej aferze na nim zostanie. To jedna z tych spraw, które nie mają całkowicie szczęśliwego zakończenia - dodaje.

- Od sedna sprawy jest prokuratura - komentuje poseł PO Arkadiusz Rybicki.
Jego zdaniem, ożywili się przeciwnicy Karnowskiego. Zgłaszanie do prokuratury czegokolwiek nic nie kosztuje. Ale jakby były żelazne dowody, to Karnowski już by miał postawione zarzuty i być może nawet siedziałby w areszcie. Dla niego smutna konstatacja z tej całej sprawy jest taka, że prezydent miasta, podobnie jak premier i ministrowie nawet w życiu prywatnym nie powinien sobie pozwalać na luz i brak czujności.

Najmniej w tej sprawie mówią sami urzędnicy z sopockiego magistratu. I tylko niektórzy zastanawiają się po cichu - czy jeśli prezydent Karnowski wyjdzie obronną ręką z tej historii, to stanie się bardziej hardy, jakby chciał powiedzieć - patrzcie, jestem wielki, bo wygrałem. Czy może pójdzie drogą pokory?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki