Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polarna wyprawa w rejon rosyjskiej Karelii, czyli na nartach po Morzu Białym

Irena Łaszyn
Przedzierali się przez zmrożony pofałdowany śnieg i różne lodowe kompozycje
Przedzierali się przez zmrożony pofałdowany śnieg i różne lodowe kompozycje Archiwum prywatne
Jedni szukają ciepła i wiosny, oni wolą śnieg i lód. Właśnie wrócili z kolejnej polarnej wyprawy. Szli po… Morzu Białym, tylko częściowo zamarzniętym. Przeczytajcie o nietypowym trio z Trójmiasta, rosyjskiej Karelii i zajęciach dla panów po siedemdziesiątce.

Podobno w przyjaźni i na wyprawach wiek nie ma znaczenia. Wystarczy, że jeden dla drugiego nie będzie wredny. I nie zacznie się pastwić, gdy ten słabszy zwolni.
- A ja przecież z każdym rokiem jestem starszy - zauważa Krzysztof Paul, lat 79.
- To zupełnie, jak ja - dodaje Jan Faściszewski, lat 25.

Ten trzeci, Krzysztof Dowgiałło, lat 76, głosu nie zabiera, bo woli być w cieniu. To Paul - podczas ubiegłorocznych Ogólnopolskich Spotkań Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów Kolosy - zapoznał zebranych z "Zimowymi zajęciami dla panów po siedemdziesiątce", czyli m.in. wyprawą na zamarzniętą Zatokę Botnicką, na którą wyruszyli wspólnie z Faściszewskim, zaniżającym średnią.
- Dostaliśmy wyróżnienie w kategorii wyczyn roku - przypomina Krzysztof Paul.
Bo to był wyczyn. W ciągu dziewięciu dni pokonali 190 kilometrów. Ponieważ lód na środku zatoki był mocno popękany i przemieszczał się po morzu, szli łukiem, kierując się na północ. Pokonywali torosy, czyli nagromadzoną krę lodową, spiętrzoną przez wiatr i prądy morskie, przeskakiwali - niekiedy półmetrowe - pęknięcia w lodzie, wypatrywali rozrytych przez lodołamacze torów wodnych, które były na trasie marszu.

Pogoda im nie sprzyjała. Najpierw padał deszcz ze śniegiem, termometr wskazywał 1 stopień powyżej zera, śnieg kleił się do nart i sanek, silny wiatr wiał prosto w twarz, nie pozwalał zrobić kroku. Potem temperatura spadła do minus 20 stopni C, pokrywa śnieżna stwardniała. Przedzierali się przez zmrożony pofałdowany śnieg i różne lodowe kompozycje. A przed wieczorem szukali miejsca na rozbicie namiotu.

Następnego roku wybrali się, w nieco innym składzie, bo bez Dowgiałły, ale z Lechem Wedlejtem, do zimowej Laponii. Szli na nartach przez święte dla Saamów jezioro Inari w Finlandii do norweskiego Finnmarku i nad Morze Barentsa. Razem - 300 kilometrów, po lodzie i śniegu.

W tym roku tych kilometrów, w równie ekstremalnych warunkach, zrobili jeszcze więcej, bo ponad 310. Trochę nieoczekiwanie, gdyż planowali tylko 240 i wcale nie zamierzali nadkładać drogi. Nie przewidzieli jednak, że Morze Białe, przy minus 20 st. C., w wielu miejscach może nie być zamarznięte i trzeba będzie niekiedy kluczyć między zatokami oraz spiętrzonym lodem.
- To morze pływowe - wyjaśnia Janek, student geografii. - Występują tam bardzo skomplikowane stosunki wodne, zjawiska lodowe i bardzo bogate życie biologiczne.

Po niepewnym lodzie

Plan był taki: najpierw samochodem do Suwałk, potem autobusem do Rygi, kolejnym do Petersburga i wreszcie 20 godzin pociągiem w kierunku Murmańska. Wysiądą na stacji Kniażaja i przejdą na nartach, z pulkami wyładowanymi sprzętem, zachodnim, czyli karelskim, brzegiem Morza Białego, z północy na południe, od Zatoki Kandałaksza, aż do Kemu.
- Już na początku się okazało, że punkt startu trzeba przesunąć, bo w pobliżu miejscowości Zielienoborskij, w której nocowaliśmy, woda nie zamarzła - opowiada Krzysztof Paul. - Taksówką bagażową przewieźliśmy cały sprzęt dwadzieścia kilometry dalej, do miejscowości Liesozawodskij. Tam rozpoczęliśmy marsz.

Krzysztof Paul nie ukrywa, że to była najtrudniejsza z jego polarnych wypraw. Bardzo forsowna, z uwagi na to kluczenie, przedzieranie i wspinanie się na nartach, z sankami, przez spiętrzony lód.

Najtrudniej było czwartego i piątego dnia marszu. Poruszali się wtedy z prędkością jednego kilometra na godzinę. Byli bardzo zmęczeni. - Przez pewien lądowy odcinek, który miał półtora kilometra, przedzieraliśmy się trzy godziny, omijając wodę - wspominają. - Mieliśmy do wyboru: albo wdrapywać się na wzniesienia, albo je ominąć i nadłożyć 20 kilometrów przez niepewny lód. Postanowiliśmy spróbować trudniejszej, ale bezpieczniejszej drogi.
Ale były też dni, gdy pokonywali i ponad 20 kilometrów.

Temperatury się zmieniały. Nieraz minus 12, nieraz nawet powyżej zera. Dlatego ten lód był tak niepewny. Wszystko rozmarzało i znowu zamarzało. Mijali growlery, takie kawałki płyt lodowych, sterczących niemal pionowo. Wiał przeraźliwy wiatr, chyba ze wszystkich stron. Natychmiast zasypywał ich ślady.

W rybackich chatach

Najpierw sądzili, że będą spać w namiocie. Ale mieli tylko dwuosobowy i w trójkę było im niewygodnie.
- Drugi namiot, podobnie jak jego właściciel, który miał być czwartym uczestnikiem wyprawy, do nas nie dołączył - mówi Janek Faściszewski. - Musieliśmy sobie jakoś radzić.

W tej sytuacji wypatrywali letnich rybackich chatek, w których - w spartańskich warunkach - można spędzić noc. Na drewnianych pryczach było równie niewygodnie, ale dzięki tym chatkom, oszczędzali przynajmniej godzinę dziennie, bo nie musieli rozstawiać i zwijać namiotu. Mogli też wysuszyć przemoczone rzeczy, bo chatki niekiedy miały piec. Oczywiście, należało najpierw zorganizować opał, żeby w nim napalić.

Chatki były tak stare, że stanowiły już nieomal element karelskiego krajobrazu. Do kogo należały? Trudno zgadnąć. Dawno temu ktoś je postawił, a teraz nieliczny turysta korzysta. Te "ryb-izby" są nawet zaznaczone na mapach. Wszystkie są otwarte i czekają na niespodziewanych gości.
- Niektórzy myśleli, że my też przyjechaliśmy na ryby - mówi Janek. - Dziwili się tylko, że o tej porze, a nie latem.
- Raz trafiliśmy do chatki prywatnej, w zdecydowanie lepszym stanie - wspomina Krzysztof Paul. - Tam był nawet święty kącik, we wschodnim narożniku izby, wyklejony obrazkami z wizerunkiem Chrystusa Pankratora. W podziękowaniu za gościnę, zostawiliśmy gospodarzom butelkę polskiej wódki i list.

Wyprawa trwała dwa tygodnie. Przemierzyli ponad 300 kilometrów, a przez całą drogę nie spotkali nawet jednego człowieka.
- Były tylko foki, wylegujące się na lodzie - uśmiecha się Janek.
Oprócz fok, czasami podziwiali ptaki. Innych żywych istot nie dostrzegli. Widzieli natomiast ślady wilków, o dziwo, prowadzące z lądu w stronę morza.

Gdy ktoś pyta, po co im takie ryzyko, ziąb i niewygody, zgodnie twierdzą, że wolą takie klimaty od śródziemnomorskich.
- Na północy wszystko jest piękne, dziewicze, nienaruszone ludzką ręką - usiłuje tłumaczyć Janek.

Mistyka i adrenalina

Do samego Kemu nie dotarli, zabrakło ok. 40 kilometrów. Musieli jednak zdążyć na pociąg, który dowiezie ich w terminie do Petersburga. Po 13 dniach marszu, w miejscowości Kuzema, wyszli na brzeg. I po dosyć męczącej podróży - wrócili do Gdańska.

Ale już w drodze planowali kolejną wyprawę.
- Jankowi się marzy Bajkał zimą, ale ja się na to nie piszę - mówi Krzysztof Paul. - Przecież ja w przyszłym kończę 80 lat! Muszę być rozsądny. A tam trzeba, przez miesiąc, iść po lodzie i jeszcze na tym lodzie rozbijać namiot, używając śrub lodowych.

Dlatego Krzysztof Paul rozważa inny wyjazd.
- Może by tak przejść jeziora u nasady półwyspu Kola i uzupełnić tegoroczną trasę? - pyta. - Tak, żeby przemierzyć cały karelski brzeg Morza Białego, z północy na południe.

Zimowe zajęcia dla panów po osiemdziesiątce mogą być jeszcze większym wyzwaniem.
- Wciąż się zastanawiam, ile mi jeszcze wystarczy sił - trochę kokietuje Krzysztof Paul. - Ale dopóki będę mógł, to będę chodził, bo to jest fajne. Po pierwsze, to się przekłada na lepsze zdrowie, po drugie - ja to traktuję jako przygotowanie do sezonu żeglarskiego. Bo ja ciągle żegluję, nawet startuję w regatach i zdobywam puchary…

Lubi łączyć te dwa sporty. Mówi, że wyprawa na nartach, przez zaśnieżone pustkowia, jest czymś mistycznym. A ściganie się na łódce - to adrenalina i jazda na wysokich obrotach. On potrzebuje jednego i drugiego.

Janek mówi, że nawet niektórzy jego koledzy, wysiadujący godzinami przy komputerze, mogliby obu Krzysztofom kondycji pozazdrościć. Fizyczność, to nie wszystko. Trzeba mieć jeszcze doświadczenie, otwarty umysł i mocną psychikę. Tylko wtedy człowiek może się zmagać z samym sobą.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Polarna wyprawa w rejon rosyjskiej Karelii, czyli na nartach po Morzu Białym - Dziennik Bałtycki

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki