Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pokój po Stanisławie Przybyszewskim [ROZMOWA]

rozmawiała Gabriela Pewińska
Pisarz, wizjoner, myśliciel, skandalista, gwiazda krakowskiej cyganerii okresu Młodej Polski, ale także społecznik i altruista. Co robił w Gdańsku w latach 1920-1924 Stanisław Przybyszewski? Z Adamem Grzybowskim, dziennikarzem rozmawiała Gabriela Pewińska.

Co Pana łączy ze Stanisławem Przybyszewskim?
Początkowo był to jedynie pokój numer 251 w budynku dyrekcji PKP w Gdańsku. Tu, w latach 1920-1924, Przybyszewski pracował. Jak wielu miałem o tym dość mgliste pojęcie, gdy przyszło mi zająć jego pokój. Fakt ten odkryła rzeczniczka Północnej DOKP Anna Jegorow. To także ona wywalczyła, żeby upamiętnić Przybyszewskiego specjalną tablicą świadczącą o jego latach spędzonych w Gdańsku. I taka tablica wisi w budynku DOKP, choć - co przykre - wciąż czeka na oficjalne odsłonięcie. Ale pokój 251 to miejsce - choć przestronne i niczym się nie wyróżnia - wciąż magiczne i inspirujące. Myślę, że krąży tam jeszcze duch Przybyszewskiego. Dziś wstyd mi się nawet przyznać do niewiedzy, że był on wszechstronnie wykształconym myślicielem, wizjonerem wywierającym wpływ na całe pokolenie europejskiej inteligencji. Nie tylko artystycznej.

Wielu jednak kojarzy Przybyszewskiego głównie z okresem młodopolskim. Do dziś ma opinię głównie skandalisty, kobieciarza i ochleja.
To stereotypy wynikające z nieznajomości jego biografii. Choćby faktu, że na przełomie XIX i XX wieku Berlin, gdzie Przybyszewski studiował architekturę i medycynę, był pępkiem cywilizowanego świata. Ten świat zaś nie tylko wlepiał oczy w to, co pisał i robił charyzmatyczny Polak, ale twórczo rozwijał pod wpływem jego słów i muzyki Chopina, którą z zapamiętaniem wprowadzał wszędzie tam, gdzie go zapraszano. Mnie początkowo nie interesowały metafizyczne historyjki z czasu jego burzliwej młodości. Nie omieszkałem jednak pochwalić się kilku znajomym, że pracuję w pokoju po Przybyszewskim. Kiedy powiedziałem o tym archiwiście Stanisławowi Flisowi, namówił mnie, by przygotować referat o gdańskim czasie Przybyszewskiego na sesję poświęconą Polonii Gdańskiej. Pełen obaw, ale dałem się przekonać. Zbieranie materiałów przyniosło fascynujące doświadczenia! Nagle okazało się, że facet uchodzący za szaławiłę, bon vivanta, ma nie tylko przebogate wnętrze, ale też żyłkę społecznika oraz altruisty. Już sama lektura przed- wojennych roczników "Gazety Gdańskiej" i tekstów, które tam publikował, pozwoliła odkryć człowieka, który bezgranicznie zaangażował się w działalność społeczną na rzecz Polaków żyjących w Wolnym Mieście.

Zostaje urzędnikiem piątego szczebla. Jednak jego pobyt w Gdańsku to nie tylko tłumaczenie z niemieckiego instrukcji i rozporządzeń, które wdrażała polska administracja.
Podejmując pracę w Gdańsku, pisarz znalazł się w samym oku politycznego cyklonu. Trwała wojna bolszewicka i liczono się nawet z wejściem Rosjan. Silny nacjonalizm niemiecki dawał się coraz bardziej we znaki i w czasie, gdy Przybyszewski zdecydował się tu osiąść, polscy urzędnicy myśleli raczej o ewakuacji. Pisarz szybko zdał sobie sprawę z tego, jak wiele jest do zrobienia ze strony takich jak on. W polskiej grupie autochtonicznej, zamieszkującej teren Wolnego Miasta Gdańska, inteligencja stanowiła jedynie niewielki odsetek. Przybyszewski czuł potrzebę, by - jak pisał - dotrzeć "do serc tych wszystkich, którzy co dopiero wyzwoleni spod strasznego jarzma pruskiego, dziś jeszcze nie zdają sobie jasno sprawy z tego, jakie im się prawa należą". Manifestacja polskości wydała mu się nie tylko obowiązkiem, ale i czymś oczywistym. Tak zaczęła się jego walka nie tylko o serca, ale i umysły polskie. Sam biedny jak mysz kościelna, nie szczędził grosza na edukację polskiej młodzieży. Akurat bardzo fetowano w kraju jubileusz jego twórczości, więc fundusze z licznych odczytów hojnie przekazywał na polskie gimnazjum, które zamierzała utworzyć Macierz Szkolna. Dbał też o czytelnictwo i dostęp do polskich książek.

Świadczy o tym choćby list z 1924 roku, którego oryginał kilka dni temu przekazano właśnie otwartej gdańskiej Bibliotece pod Żółwiem. Dotyczy zbiórki polskich książek dla prowadzonej przez pisarza biblioteki kolejowej. Przybyszewski prośbę skierował do nieznanego adresata w Warszawie i przedstawiał placówkę jako ostoję polskości w Wolnym Mieście, a książki jako najwyższą wartość.
W kwestii zbierania funduszy na propolskie cele oświatowe był nadzwyczaj konsekwentny i skuteczny. Trafiał do serc i portfeli! Nie szczędził na to sił. Żebrał! Nie wahał się prosić ani Tuwima, by ten zmobilizował łódzkie środowisko, ani Boya-Żeleńskiego. A kiedy już "wychodził" tę szkołę i załatwił jej wyposażenie, zabrał się za organizowanie miejsca, w którym Polacy mogliby się spotykać. Tak powstała idea budowy Domu Polskiego. Trzecie zadanie, którego się podjął, to pomoc polskim studentom Politechniki Gdańskiej. Uczelnia ta, niezależnie od niekwestionowanych osiągnięć naukowych, była jednak wówczas ostoją germanizmu. Studiującym Polakom nieustannie utrudniano życie, np. nieoczekiwanie podwyższając czesne. Trzeba było ich wspierać finansowo, organizować dach nad głową. Tak zainaugurował działalność Polski Dom Akademicki w Wolnym Mieście w Gdańsku. Także z inicjatywy Przybyszewskiego w Gdańskim Towarzystwie Naukowym powstał Wydział Historyczno-Literacki. Przed wojną Polska doceniła wkład Przybyszewskiego i to, co zrobili jej wybitni pisarze dla Wybrzeża. Przecież w 1924 roku i Żeromski, i Przybyszewski dostali posady u prezydenta RP Stanisława Wojciechowskiego. "Stachu" zamienił miejsce pracy z dyrekcji kolejowej w Gdańsku na Kancelarię Prezydenta RP w warszawskim Zamku Królewskim, a z sopockiej Charlotenstrasse 14 (dziś ul. Lipowa) przeprowadził się do Pałacu pod Blachą.

Pewnie odetchnął. Codzienna, ośmiogodzinna praca na kolei, jak narzekał w listach, wyjałowiała mu mózg.
Jednak nie tylko z tego powodu napisał w tym okresie tylko jedną powieść. Ale do Gdańska z czasem jakoś się przekonał, choć o przyjeździe tu zdecydowały głównie względy finansowe. Pisał: "Ja kocham Gdańsk i w moich bezustannych wędrówkach po wszystkich ulicach Gdańska i jego zaułkach wyczytywałem bezustannie na bezlicznych szyldach kupieckich polskie nazwiska, w potworny sposób zniekształcone, ale tak na wskroś polskie, że obliczyłem ilość skradzionych nam i zgwałconych polskich dusz co najmniej na 30 proc. ogólnej ludności Gdańska". Mimo ogromnego zaangażowania w polskość WMG wiedza o Przybyszewskim i jego społecznikowskiej pasji ma niską siłę przebicia. Walcząc o jego dobre imię, trzeba się kopać z koniem. Pejoratywna opinia, że był kobieciarzem i pijakiem przylgnęła doń na dobre. Niewykluczone zresztą, że to, co go w różnych etapach życia pochłaniało i fascynowało, nie jest dziś do ogarnięcia "na przeciętną głowę".

August Strindberg mówił o nim "genialny Polak".
Z jakiegoś powodu Przybyszewski inspirował nie tylko Griega, Muncha czy Strindberga. Także, obok Młodej Polski, ruchy młodoczeskie, młodoro-syjskie i inne. Czy "Stach" ma wyjątkowego pecha, że niewielka jest dziś pamięć o nim? Nie wiem. Może był za inteligentny? Nawet dla dzisiejszego pokolenia? Zbyt charyzmatyczny? Wciąż inspirował, pozyskiwał ludzi. Ale i drażnił.

Miał w sobie moc. Potrafił oczarować. Gdy przybył do Krakowa z opinią gwiazdy niemieckiej cyganerii artystycznej, potraktowano go jak bohatera narodowego. Jeden z jego admiratorów wyznał: "Byłbym szczęśliwy, gdybym był cielakiem, z którego skóry pańskie buty wyprawione". Jak wyglądało jego życie na Wybrzeżu, kiedy nie ślęczał w biurze?
Praca, mimo że zapewniała stały dochód, była dlań początkowo katorgą. W liście z 1920 roku pisał : "Lęki moje co do Gdańska nie tylko się ziściły, ale wszystkie moje obawy przewyższyły... Wszystko tu jest mi piekielnie obce, łażę jak ogłupiały, ciężka mi się staje moja samotnia, tym więcej, że piękny czas i morze gładkie, nudne i zidiociałe"... Klimat nadmorski nie odpowiadał mu. Jednak to z inspiracji nadmorskimi plenerami, zwłaszcza klifem w Orłowie, powstał dramat "Mściciel".

W liście z 1922 roku wyznał: "Jestem ciężko zmęczony życiem. Dusza moja posiwiała ". Ten pobyt na Wybrzeżu to była dlań trochę taka kuracja odwykowa...
Dawne picie od rana do nocy odeszło wraz z modą na bywanie Pod Czarnym Prosiakiem w Berlinie, gdzie towarzystwo przychodziło, żeby się dobrze zabawić. Zmieniła się epoka. Ludzie zaczęli spotykać się w klubach, by rozmawiać o poważnych sprawach. Ucieczką od urzędowej harówy stały się dla Przybyszewskiego spotkania z inspirującymi ludźmi. Badająca m.in. jego życie na Wybrzeżu prof. Gabriela Matuszek z Uniwersytetu Jagiellońskiego podkreśla fakt, że to tutaj ponownie zaczął Przybyszewski studiować Kabałę i mistykę żydowską. A to za sprawą mieszkającego w Sopocie rabina Abrahama Chena, którego niejednokrotnie oczekiwał na peronie, by podczas wspólnej podroży do Gdańska rozmawiać o Biblii i Talmudzie. W swoim sopockim mieszkaniu spotykał się z niemieckim poetą i dziennikarzem Erichem Ruschkewitzem, organizował tu niedzielne, ponoć demoniczne, debaty. Ostatni raz odwiedził Sopot w 1927 roku, na kilka miesięcy przed śmiercią.

Od lat dobija się Pan o dobrą pamięć Przybyszewskiego w Gdańsku.
Miało posłużyć temu przedsięwzięcie pt. "Przybyszewski - obywatel Europy - obywatel świata", nad którym zdecydował się nawet objąć patronat Mieczysław Struk, marszałek województwa pomorskiego. Pewne elementy projektu były już dość daleko zaawansowane. Mieliśmy zarys pięknej oprawy graficznej, przygotowanej bezinteresownie przez młodą artystkę z Warszawy Katarzynę Kossowską, a profesor Roman Perucki wyznaczył dyrygenta i datę koncertu w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej. Pracowaliśmy nad jego programem, trwały rozmowy z Muzeum Literatury w Warszawie i Fundacją Wojciecha Weissa w Krakowie, zaś profesor Tadeusz Linkner zamierzał przygotować konferencję naukową na Uniwersytecie Gdańskim.

Szkoda, że nie udało się sfinalizować pomysłu.

Pierwszy krok został jednak zrobiony. Profesor Gabriela Matuszek postanowiła skutecznie wesprzeć tę inicjatywę i w listopadzie ubiegłego roku zorganizowała na krakowskim UJ Międzynarodową Konferencję z naszym tytułem: "Przybyszewski #re-wizje", zaś prof. Jan Ciechowicz z UG zadeklarował się z konferencją o teatraliach Przybyszewskiego w przyszłym roku. Czekamy na kolejne pomysły i wsparcie. Nie chciałbym - mam nadzieję, że nie tylko ja - by Gdańsk był dla Przybyszewskiego miłością nieodwzajemnioną.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki