Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pokaźnych rozmiarów kotlety i sznycle chowano pod liśćmi sałaty i kapusty

Gabriela Pewińska
Narodowe Archiwum Cyfrowe
Ciastko partyzant, drink harcerzyk i biesiadowanie w oparach dymu papierosowego, czyli urok powojennych kawiarni w książce Mai i Jana Łozińskich - "W powojennej Polsce"

Jedno ze zdjęć w Państwa książce - na gruzowisku zniszczonej Warszawy przytwierdzona do uschniętego drzewa kartonowa tabliczka. Na niej ktoś zareklamował swoją kawiarnię: "Cafe AR. ul. Złota 6"... To typowy obrazek tamtych czasów?
Na wielu fotografiach z pierwszych powojennych tygodni i miesięcy, wśród bezkresu ruin, w wąwozach zburzonych domów, które niegdyś były ruchliwymi ulicami, można dostrzec oznaki odradzającego się życia. Niemal każdego dnia z gruzów wyłaniał się nowy lokalik, mikroskopijny bar, kawiarenka, urządzone w ocalałej bramie, w wagonie tramwajowym służącym warszawskim powstańcom za barykadę, a nawet w wygrzebanej w ruinach i wystawionej na ulicę szafie, która dawała jako taką ochronę przed zimnem i śniegiem.

W Nepalu niejaki Anjan Sesth tydzień po trzęsieniu ziemi otwiera... księgarnię na znak, że życie wraca do normy. Te powojenne polskie kawiarnie na gruzach otwierali romantycy? Szaleńcy? Ci, którzy mieli głowę do interesów?

Księgarnie także otwierano - cieszyły się powodzeniem, bo po latach okupacji ludzie byli spragnieni polskiej literatury. To rzeczywiście niewiarygodne i imponujące - jak szybko uruchomiła się ludzka aktywność i przedsiębiorczość. Każdy szukał swojego miejsca w przewróconym przez wojnę do góry nogami świecie. Trzeba było wszystko zaczynać na nowo - znaleźć jakiś kąt do życia, pracę zapewniającą byt. Chwytano się najrozmaitszych zajęć, najczęściej handlu. Na jednym ze zdjęć z tamtego czasu tłum oblega stoisko z herbatą, sprzedawano ją na wagę, rozsypywano do torebek. Obrazek sfotografowano pod halą targową w Gdyni, przy ulicy Wójta Radtkego. Na ówczesnych bazarach i targach sprzedawano i kupowano wszystko - także produkty z unrowskich paczek, z szabru, przemytu. Tuż po wojnie prowadzenie nawet niewielkiej "dziupli" z herbatą, domowym ciastem, pierogami było niezłym sposobem na przeżycie. Klientów nie brakowało. Dopiero z czasem, kiedy nowa władza i urząd skarbowy zabrały się do systematycznego niszczenia prywatnej inicjatywy, posiadanie własnej kawiarni czy restauracji dla większości właścicieli stało się źródłem wielu kłopotów, kończyło się bankructwem, a nierzadko więzieniem lub zesłaniem do obozu pracy.

Nie było gdzie spać, co jeść... Po co ludziom były wtedy kawiarnie?
Wraz z końcem niemieckiej okupacji odżyło życie towarzyskie. Nieczęsto spotykano się w prywatnych domach, rzadko kto miał po temu jakiekolwiek warunki. Najchętniej umawiano się w kawiarniach - dla zabawy, dla nowin - także politycznych, dla interesów. Lokale stały się swego rodzaju skrzynkami kontaktowymi, szukano tam zapodzianych przez lata wojny znajomych, rodziny, zostawiano listy i wiadomości. Poza wszystkim, wyobraźmy sobie o ile trudniejsze byłoby codzienne życie ludzi, którzy na piechotę, godzinami przemierzali miasta pozbawione normalnej komunikacji, gdyby nie mogli odpocząć i napić się herbaty w skromnej, ale przytulnej kawiarence?

Te najsłynniejsze kawiarnie tamtego czasu. Ponoć niektóre miały w oknach haftowane firanki, a na stołach stały wazony świeżych kwiatów.
W zrujnowanej Warszawie jedną z pierwszych eleganckich kawiarń był otwarty jesienią 1945 roku w Alejach Jerozolimskich Kopciuszek. Tabliczka z nazwą ulicy tkwiła jeszcze wówczas w stosie usypanym z kamieni i cegieł… Niewielki, ale elegancki lokal prowadził Węgier, Henryk Unger, który w latach trzydziestych zamieszkał w Polsce. W czasie okupacji więziony w obozie Gross-Rosen, zaraz po wyzwoleniu wrócił do Warszawy. Kawiarnia Ungera słynęła z doskonałej kawy, a także pysznych wypieków i lodów, które zamawiały ambasady rezydujące w pobliskim hotelu Polonia, a także z… porządnej toalety, co było wówczas nie lada atutem. Dyplomaci i przedstawiciele zagranicznych instytucji i organizacji przebywający w Polsce bywali częstymi gośćmi Kopciuszka, w gronie krajowych bywalców wyróżniając się zwłaszcza ubiorem i drogimi amerykańskimi papierosami. Kiedy z powodu braku pszennej mąki władze zarządziły w kawiarniach "dni bezciastkowe", zaufanym klientom podawano tzw. partyzanta - ciastko ukryte w solidnej porcji bitej śmietany.

Oczywiście jak wszędzie wtedy, także i w kawiarniach, palono papierosy. Zakaz palenia był wtedy… źle widziany.

Niemal nie istniały miejsca, w których obowiązywałby zakaz palenia. Nawet w miejskich tramwajach co najmniej jeden wagon przeznaczony był dla palących, a pasażerowie skarżyli się tylko na brak wystarczającej liczby popielniczek. Mało komu przyszłoby do głowy, żeby zabronić palenia gościom w domu, a co dopiero w kawiarni. Nie zdawano sobie sprawy, jak groźny jest tytoń dla zdrowia Polaków, niedożywionych, osłabionych chorobami, szczególnie bardzo rozpowszechnioną gruźlicą.

Gdzie spotykali się literaci? Istniała - jak przed wojną - kawiarniana bohema?
W tużpowojennej Warszawie to Kopciuszek przejął rolę Ziemiańskiej, słynnej przedwojennej kawiarni literackiej, która legła w gruzach. W Kopciuszku spotykali się Nałkowska, Gałczyński, Tuwim, Broniewski, Wiech i wielu innych znanych literatów. Tuwim, który wkrótce po powrocie do kraju w 1946 roku stał się ulubieńcem nowej władzy, przyjeżdżał do Kopciuszka przydzielonym mu autem z kierowcą. W Łodzi, gdzie z końcem niemieckiej okupacji osiadła liczna grupa pisarzy, gdzie wydawano społeczno literacki tygodnik "Kuźnica", na co dzień spotykano się na Piotrkowskiej w kawiarni Mocca, nazywanej łódzką Ziemiańską. Wieczorem wypadało zajrzeć do Klubu Pickwicka. Był to lokal Związku Literatów urządzony na pierwszym piętrze hotelu Savoy przy ulicy Traugutta, gdzie przy wódce prowadzono poważne literackie i polityczne dysputy, ale także bawiono się żartami mistrzów dowcipu - Jana Brzechwy, Jerzego Zaruby, Janusza Minkiewicza, i tańczono boogie-woogie. W Pickwicku regularnie odbywały się rozgrywki towarzyskiego brydża - tak modne przed wojną nic nie straciły na swojej atrakcyjności.

Harcerzyk… To był najpopularniejszy drink tamtego czasu? Co jeszcze pijano w knajpach?

Ulubionego harcerzyka przygotowywano ze spirytusu lub bimbru, masowo pędzonego na wsi, i soku grejpfrutowego, który pochodził z paczek dostarczanych przez UNRRA. Na popijawach w kasynie Teatru Wojska Polskiego w Łodzi, jak wspominał Andrzej Łapicki, za zakąskę służył radziecki łosoś z puszek, które wydawano aktorom raz w miesiącu. Wkrótce harcerzyka zdetronizowała bloody Mary, czyli spirytus z sokiem pomidorowym.

Jak grzyby po deszczu wyrastały uliczne punkty gastronomiczne. Cytują Państwo fragment "Dzienników" Marii Dąbrowskiej, pod datą 30 maja 1945 roku zapisała: "Na halach odkrywam zabawną rzecz - improwizowane uliczne restauracyjki. Kobiety w saganach doskonale opatrzonych gałganami i papierem w rodzaj dogrzewaczy sprzedają pyzy (kluski z surowych kartofli), fasolę z sosem, zupy, a na deser przecierany kompot rabarbarowy. Zjadłam pół porcji pyzów, za którymi przepadam, i wypiłam szklankę kompotu. Kosztowało 15 zł. Pyzy były świetne, okraszone, gorące. To będzie moja stołówka. Pomyślałam sobie, że w taki sposób można by wcale nieźle zarabiać".
W barach i restauracjach, które otwierano zaraz po wojnie w odremontowanych naprędce lokalach, z początku oferowano klientom najprostsze, stosunkowo niedrogie dania - pierogi, pyzy, jajecznicę. Kiedy restauratorzy zaczęli zaopatrywać się na szybko rozwijającym się wolnym rynku - gdzie można było nabyć nawet najbardziej wyszukane produkty, ale w horrendalnie wysokich cenach, menu w dobrych lokalach nie odbiegało zbytnio od przedwojennego. Urzędowe zakazy podawania mięsa w określone dni omijano podobnie jak w przypadku wspominanych już "dni bezciastkowych". Pokaźnych rozmiarów kotlety i sznycle chowano pod liśćmi sałaty lub kapusty. Oczywiście, mało kogo było stać na takie gastronomiczne rozkosze. Nawet bardzo skromna kolacja w restauracji mogła kosztować tyle, ile połowa urzędniczej pensji.

Są tacy, co jeszcze pamiętają kotlety, jakie serwował po wojnie w Sopocie sam Adolf Dymsza. Krótko prowadził tu restaurację. A właściwie bar, na Monciaku, wtedy Rokossowskiego. Chociaż niektórzy opowiadają, że on w tym barze częściej się popisywał, aktorów przechodzących ulicą zaczepiał, błaznował raczej niż kucharzył. Może niezbyt wysokiej klasy była to knajpa, ale nazwisko szefa - słynnego przedwojennego artysty przydało jej natychmiast popularności. Aby zareklamować swoją restaurację, Dymsza często pojawiał się na sali, witając gości, zagadując, wydając dyspozycje kelnerom. Ale nie występował. Co było charakterystyczne dla tego miejsca, w witrynie wystawiano dania, które serwowano akurat tego dnia. Na potrzeby swojej restauracji skupował też w Sopocie kawę. Z kolei powojenny, warszawski lokal Kongo opisał w swojej książce Jarosław Iwaszkiewicz. To była też, zdaje się, ulubiona kawiarnia Nałkowskiej?
W powieści "Sława i chwała" Jarosław Iwaszkiewicz wspomina o znanej z dobrej kuchni warszawskiej restauracji Kongo, prowadzonej przez ziemiankę, panią Jełowicką, przy ulicy Nowogrodzkiej, tuż obok końcowego przystanku kolejki podmiejskiej EKD. Wizyty w Kongu często wspominała w swoich dziennikach Zofia Nałkowska. W pobliżu, przy Żurawiej, znajdowała się inna restauracja dobrze znana warszawskim elitom, również prowadzona przez damę z towarzystwa - Canaletto. Nałkowska i tam jadała dość regularnie, sama lub częściej w towarzystwie kolegów literatów.

Kawiarniany krajobraz po bitwie przedstawiony w tej książce to symbol radości, odradzającego się na nowo życia.
Radość była jedną z wielu emocji, jakie towarzyszyły wtedy wszystkim w Polsce. Obok radości był jednak także wszechobecny lęk przed nadchodzącą przyszłością, ból po stracie najbliższych, zmęczenie i przygnębienie. Czas spędzony w kawiarni ze znajomymi i przyjaciółmi, nawet w tak biednej i skromnej jak większość powojennych lokali, pozwalał o tych lękach i troskach na chwilę zapomnieć…

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki