Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po setce też jeździ. Rozmowa ze 105-letnim Władysławem Moszką

Irena Łaszyn
Władysław Moszko mówi, że chciałby pożyć jeszcze z dziesięć lat. Żeby prześcignąć tę Amerykankę, co miała 115 lat i 257 dni, gdy odeszła
Władysław Moszko mówi, że chciałby pożyć jeszcze z dziesięć lat. Żeby prześcignąć tę Amerykankę, co miała 115 lat i 257 dni, gdy odeszła fot. Karolina Misztal
Gdy był młodszy i wyglądał jak Jan Kiepura, wzdychało do niego wiele kobiet. On wybrzydzał i przebierał, w rezultacie się nie ożenił. Dziś ma 105 lat i mieszka samotnie. Z Władysławem Moszką z Sopotu spotkała się Irena Łaszyn

Rzadko narzeka. A jeśli już mu się zdarzy, to pomstuje na oczy. I na lekarzy, którzy wzięli duże pieniądze, ale wzroku mu nie naprawili. Podobno jaskrę trudno wyleczyć. No, ale żeby za 3,5 tys. zł też się nie dało?!

- Słabo panią widzę - przyznaje. - Tak, jakbyśmy oboje byli pod wodą. To bardziej cień niż osoba. Ania jakoś lepiej widoczna, może dlatego, że ma paski na bluzce.

Ania to Anna Ostrowska, długoletnia znajoma, która wpada, by trochę pomóc. Głównie wtedy, gdy nie ma pani Elżbiety, która sprawuje opiekę oficjalnie. To znaczy - robi zakupy, poda śniadanie, czasem coś ugotuje.

- Nie jestem wymagający - przyznaje Władysław Moszko. - A i apetyt już nie taki, jak kiedyś, mało co smakuje. Tylko śledź w oleju musi być codziennie! Do śledzia, ale już nie zawsze, smażone kartofelki albo frytki.

Obie panie się uwijają, szykuje się zaległa uroczystość z okazji urodzin. Szóstego lutego pan Władysław skończył 105 lat, trzeba przygotować przyjęcie. Przyjdą znajomi i przyjaciele, posiedzą, pogadają. Tańców nie będzie, jak przed laty, ale będą półmiski z wędliną, pieczone udka, kanapki z kawiorem, jajka w majonezie, pomidorki i sałatki. Tylko z toastem może być kłopot. Nie z powodu alkoholu, bo tego nie brakuje. Chodzi o to, że nie bardzo wiadomo, jak do tego toastu śpiewać. Tradycyjne "Sto lat" nieaktualne, a nic lepszego nikt na razie nie wymyślił. Pomimo że ludzie żyją coraz dłużej. W takim niedużym Sopocie jest już 26 stulatków!

- A ci goście, to w jakim wieku?

- Sami smarkacze! Niektórzy nawet nie mają osiemdziesiątki.

Sam do Wilna
Pan Władysław otwiera barek z baterią butelek.

- Wypije pani kieliszeczek? - przymyka filuternie oko. - Nie? To jak ja panią ugoszczę? Już wiem! Dam pani czekoladkę!
- Przywiózł je z Wilna - podpowiada pani Ania.

Patrzę na łakocie z lekkim niepokojem, ale nie wyglądają na przedwojenne. Zwłaszcza że czekolada truskawkowa ma termin ważności do 4 lipca. Pan Władek chyba odgaduje moje myśli, bo natychmiast wyjaśnia: - Ja w Wilnie bywałem regularnie, przynajmniej dwa razy w roku.

- Po setce też pan jeździł?

- Specjalnie trunkowy to ja nigdy nie byłem - znowu sobie żartuje. - Piłem okazjonalnie. A jak przestałem widzieć tego gościa w lustrze, to już w ogóle się ustatkowałem. Ale kieliszek nadal trzymam przy łóżku. To ten z uszkiem, żeby łatwiej chwycić.

- Kiedy był pan ostatnio w Wilnie?

- Kilka miesięcy temu.

- Ale chyba nie sam?

- A co to za przeszkoda? Wieczorem, w Gdańsku wsiadam do autobusu, rano wysiadam w Wilnie. Kierowcy już mnie znają, zawsze trzymają dobre miejsce, dobre jest z tyłu. A potem rodzina odbiera z dworca. Bo ja mam w Wilnie siostrę, siostrzeńca, siostrzenicę i innych krewniaków.

- Siostra w jakim wieku?

- Młoda, ma 97 lat. Ale po zawale i na nogi słabuje. Muszę ją wkrótce odwiedzić. Zwłaszcza że w jej mieszkaniu jest balkon, można sobie posiedzieć, poopalać się. Tu u mnie, w Sopocie, nie ma. Ale niektórzy pytają, czy ja w tym Wilnie przypadkiem żony nie szukam. Odpowiadam, że ożenię się dopiero trzy dni przed śmiercią. Po co się za mocno męczyć?

Z wieśniaka - pan
Tłumaczy, że Wilno to miasto jego młodości. Przyjechał tam spod Wołkowyska, poszedł do wojska, do koszar. Żył z krawiectwa.

- Szyłem dla Polaków, szyłem dla Ruskich i szyłem dla Niemców - przyznaje. - Jak ktoś przeżył dwie wojny światowe, to z niejednego pieca chleb jadł. A czasem nie jadł wcale. Na wsi pod Wołkowyskiem, na terenie dzisiejszej Białorusi, skąd pochodzi moja rodzina, zdarzało się, że zbieraliśmy z pola zmarznięte kartofle. Takie niewydarzone, które zostały na zimę po wykopkach. To było po tym, jak już wróciliśmy z Rosji, gdzie nas kozacy przegnali.

- A dlaczego przegnali?

- Wojna była. Usłyszeliśmy, że chaty trzeba spalić, żeby się w niemieckie ręce nie dostały.

- Po wojnie wróciliście do tej swojej wioski?

- Wróciliśmy dopiero w 1920. Kupiliśmy konie i wozy, zapakowaliśmy dobytek i - wio! Chata w Syrojeszkach stała, ale nie w całości.

Ludzie po kawałku rozbierali, żeby mieć czym palić w piecu. Biedowaliśmy. Ojca nie było, umarł w Rosji. Mama ciężko pracowała, ale brakowało jedzenia. Raz mnie wysłała na żebry. Poszedłem do sąsiedniej wioski, zapukałem do jakiejś chaty. - Może chcesz psa? - zapytał mężczyzna. Ucieszyłem się, zabrałem psa do domu, a matka w krzyk: - Sami nie mamy co jeść, a ty jeszcze sobaku przyprowadzasz?

Gdy miał 14 lat oddała go na naukę do żydowskiego krawca, zapłaciła za to 200 zł. Mówiła, że to dobry fach. Okazało się, że miała rację. Potem w Wilnie szył dla żołnierzy i dla cywilów, dla kobiet i dla mężczyzn. Wszystko, co było trzeba. Gimnastiorki, skórzanki, koszule, portki.

Nie był krezusem, miał jeden pokój na Łosiówce, w którym - oprócz niego - musiały się zmieścić maszyna do szycia, matka i siostra. Ale nie narzekał.

Po wojnie jednak to już nie bardzo widział dla siebie miejsce w Litewskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej. Postanowił ruszyć do Polski. Dzięki pewnej panience, którą poznał podczas przeprawy Wilią - bo wtedy nie było mostów, ludzi na drugi brzeg przewozili łódkarze - trafił do Sopotu. Jako repatriant.

- Mama została w Wilnie - opowiada. - Umarła w tym samym roku co Stalin, czyli w 1953. Szkoda, że nie zobaczyła, jak mi się zaczęło powodzić, jak z wieśniaka zrobił się pan. Imieniny, urodziny, tańce, wczasy w Jałcie, Batumi i Soczi.

Tańczył fokstrota
Do Sopotu przyjechał w roku 1948. Miał 40 lat i wyglądał jak Jan Kiepura. Garnitur, kapelusz, zamglony wzrok. A posturę, zdaje się, miał nawet lepszą. Przystojniak.

Zdobył pokój we wspólnym mieszkaniu przy głównej ulicy. Do dziś w nim mieszka. Kuchnia jest w tym pomieszczeniu, po drugiej stronie korytarza, w którym kiedyś miał zakład krawiecki. Skromna, jak to u wiekowego kawalera, który w dodatku nie widzi.
Ale jest duży krawiecki stół i są nogi od maszyny Singera. Jest wszystko, co takiemu gościowi jak on potrzebne.

- Dlaczego się pan nie ożenił?

- Nie chce pani wypić, to nie będę o takich rzeczach opowiadać.

- Po wódce byłoby łatwiej?

- Po wódce łatwiej się zmyśla. Bo chłop nie powinien być plotkarzem.

- Podobno kobiety za panem ganiały…

- E, tam! Zaraz - ganiały! Tych, które mnie chciały, ja nie chciałem. Te, które mi się podobały, nie były dla mnie. Życie mijało, w końcu zostałem sam.

Ale na brak towarzystwa nigdy nie narzekał. Ludzie chętnie do niego przychodzili. Jedni, żeby obstalować garnitur, inni - żeby pogadać. Trafiali się milicjanci, sekretarze partii, taksówkarze i kelnerzy. Do wyboru, do koloru.

- Chodziliśmy na dancingi do Ermitażu na sopockim Monciaku albo do Monopolu w Gdańsku - wspomina pan Władek. - Bawiliśmy się, tańczyliśmy do piątej rano. Tango, fokstrota, twista, walca. Kończyła się zabawa, wracałem do pracy. Byłem obowiązkowy. Gdy garnitur zamówiony był na piątek, to już w czwartek wieczorem musiał wisieć na ścianie.

Krawiectwem zajmował się blisko… 90 lat. Jeszcze do niedawna, gdy ktoś poprosił, skracał spodnie albo wszywał zamek. Tylko igłę musiał mu ktoś nawlec, bo sam nie dawał rady. Szył po omacku, tak znał swój fach.

- Pamięta pan, jak się zmieniała przez te lata moda?

- A pewnie! Najpierw były pelisy, kostiumki dwurzędowe i jednorzędowe, z kołnierzami z norek. Potem dziewczyny wpadały, żeby skrócić spódnice, a chłopaki, żeby uszyć marynarskie spodnie, które musiały mieć na dole 35 centymetrów. Albo takie wąskie rurki, które miały tylko 17 centymetrów. Noga nie chciała przejść! Zdarzało się też, że musiałem wstawiać łaty na nowe dżinsy, przywiezione gdzieś z Zachodu. Bo młodzi, za pomocą cegły, tak je tarli, że robiła się dziura. Taka była moda, ale gdy ojciec jej nie uznawał, syn przychodził do krawca po łaty.

- A pan jak się nosił?

- Elegancko. Miałem sześć garniturów. Do obiadu inny, po obiedzie inny i na dancing inny. Ale teraz to już rzadko ubieram się odświętnie. W zasadzie nigdzie nie bywam. Wzrok kiepski i nogi słabe. Ale spodnie, z roku 1970, nadal dobre. Ani za szerokie, ani za wąskie, bo figura wcale mi się nie zmieniła.

Pustych kieliszków nie widzi
Na stole różne specjały, schodzą się goście. Razem - jakieś piętnaście osób. Jest pani Teresa, wdowa po koledze, który bardzo udanie naśladował Kiepurę. Jest pan Wiesław, który działa w Stowarzyszeniu Pomocy Osobom Niepełnosprawnym i - podobnie jak szacowny jubilat - nie widzi. Jest zaprzyjaźniona lekarka, która opiekuje się panem Władkiem.

- Czuję się jak spowiednik, bo goście wciąż muszą się nachylać i mówić mi prosto do ucha - żartuje pan Władek.

Z kiepskiego wzroku też żartuje. Tłumaczy, że to jest tak: Pustych kieliszków nie widzi, ale takie z wódką widzi. Dzisiaj więc widzi lepiej niż zwykle.

Co go denerwuje? Niefrasobliwość polityków i władz. Jadą do tej Brukseli, wyciągają rękę, o łaskę proszą, jakby tak sami nie mogli o budżet państwa zadbać.

- Rozsypią się jak kołchozy w komunizmie! - prorokuje pan Władek. - Co to za gospodarz, skoro jego gospodarstwem rządzi ktoś inny?

Jak trzeba żyć? Uczciwie, nikogo nie oszukiwać. Nie być zachłannym. Szanować to, co się ma.

Jakie ma życzenia? Żeby tak jeszcze pożyć z dziesięć lat. Prześcignąć tę Amerykankę, która miała 115 lat i 257 dni, gdy odeszła. Podobno był to światowy rekord, ale niektórzy protestują. Twierdzą, że najstarsza kobieta mieszka w Gdańsku, ma 117 lat! Tak przynajmniej mówią w gdańskim magistracie. Rodzina dosyć skutecznie chroni staruszkę przed mediami i światem, zweryfikować się tego nie da.

* * *

W Trójmieście jest ponad 150 osób powyżej 100 roku życia. W całej Polsce - blisko 3 tys. W Sopocie Władysław Moszko jest najstarszy.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki