Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po Pucku wszystko jest możliwe. Zła atmosfera wokół rodzin zastępczych - przypadek z Kręgu

Dorota Abramowicz, Maciej Jędrzyński
Rodziny zastępcze miały pomóc rozwiązać problem domów dziecka. Ale ostatnio atmosfera wokół nich zrobiła się bardzo zła. Kolejny kontrowersyjny przypadek z Kręgu opisują Dorota Abramowicz i Maciej Jędrzyński

Czy możliwe jest, by rodzice zastępczy przypominali doktora Jekylla, zmieniającego się za zamkniętymi drzwiami w pana Hyde'a? Czy mieszkając w małej wsi można ukryć przed szkołą, lekarzem, sąsiadami, księdzem i pracownikami społecznymi wieloletnie dręczenie przybranych dzieci i nadużywanie alkoholu w domu? I co z tym wszystkim mają wspólnego polityka, światopogląd i dramatyczne wydarzenia w Pucku?

Dom w Kręgu pachnie ciastem

Pachnie ciasto, przy dużym stole może usiąść kilkanaście osób. Kolorowe kapcie stoją przy drzwiach, przytulanki przycupnęły na łóżkach, książki z obrazkami czekają na półkach. Tylko dzieci nie ma.

- Koszmar - powtarza Barbara Stolc, poprawiając kapcie, by równo stały.
Do 26 listopada dom w Kręgu tętnił życiem. Mieszkało w nim 11 dzieci, w tym rodzony syn i dwie adoptowane dziewczynki. Dla pozostałej ósemki Barbara i Stanisław Stolcowie byli rodziną zastępczą.

- Mamy czwórkę własnych dzieci, z tego trójka już dorosła i wyszła z domu - opowiada Barbara. - Kiedy zrozumiałam, że chcę otoczyć miłością inne dzieci? To tkwiło we mnie od zawsze. Oglądałam w telewizji programy o porzuconych, niekochanych maluchach i płakałam nad nimi. Kiedy po powodzi w 1997 r. pojawił się apel o przyjmowanie na wakacje dzieci z zalanych terenów, zaprosiliśmy rodzeństwo z Nysy. A potem zaczęliśmy poważnie myśleć o stworzeniu rodziny zastępczej.
Rozkłada rodzinny album. Na pierwszej stronie zdjęcie trzech małych, uśmiechniętych dziewczynek. I podpis: "W dniu 7 lipca przywieziono do naszej rodziny troje rodzeństwa: Asię, Olę i Kasię. I tak to się zaczęło!".

Album wypełniają dziesiątki fotografii - święta, imieniny, urodziny, wakacje, spływy kajakowe. Dochodzą nowe twarze kolejnych dzieci - Jaś, Adaś, Zuzia, Ania, Zosia, Ewa, Iwonka...

- Nie było łatwo - wzdycha Barbara. - Bez urlopów, ze wstawaniem po nocach, odwiedzaniem lekarzy. Jedna z naszych adoptowanych córeczek po wypadku jest niepełnosprawna, potrzebuje rehabilitacji. Bywało, że dzieci nie umiały nawet spać na łóżkach, kilka razy w nocy podnosiliśmy je z podłóg.

One mówiły do nich "mamusiu" i "tatusiu". Oni prowadzali je na niedzielne msze, przygotowywali do szkoły, zabierali na wiejskie uroczystości. Stawiano ich za wzór. Stolców chwalił nawet sam biskup Jan Bernard Szlaga, który w 2007 r. odwiedził dom w Kręgu. Laurki pisali pracownicy PCPR, lekarze, nauczyciele.

Niepowodzenia? Wspominają o dorastającym chłopcu, który trafił do nich wraz z siostrą. Chłopiec brał narkotyki, załatwili dla niego leczenie. Odszedł wraz z siostrą.

Dzieci dorastały, część trafiła do gimnazjów. Nic jednak nie zwiastowało burzy.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Klęczenie na grochu

Burza - jak twierdza Stolcowie - nadeszła wraz z pojawieniem się w ich domu 13 sierpnia br. dwóch gimnazjalistek. Piętnastoletnia Edyta i o rok młodsza Sylwia Z. zostały przywiezione ze wsi X. Wraz z dwiema młodszymi siostrami odebrano je z obciążonej alkoholizmem rodziny. Siostry rozdzielono, bo pracownicy socjalni nie mogli znaleźć rodziny zastępczej gotowej przyjąć całą czwórkę .

- Dziewczynki były zbuntowane - twierdzi Barbara. - Imponowały młodszym dzieciom, zwłaszcza 14-letniemu Piotrkowi. Długo w nocy z nim rozmawiały. Po jednej z takich rozmów Piotrek przyszedł do nas. Powiedział, że popełnił błąd - dał się namówić siostrom Z. na oczernienie nas. A one nie przestawały. W domu pojawił się chaos, kłótnie. Asia i Ola, które mówiły nam, co się dzieje, zostały "kablarami". Pojechałam do szkoły, poprosiłam o pomoc i współpracę.

Było już jednak za późno. Psycholog szkolny, bez przeprowadzenia konfrontacji z rodzicami, złożył 12 listopada do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Starogardzie zawiadomienie o podejrzeniu stosowania przemocy przez rodziców zastępczych. Miało to być: zastraszanie, bicie, szarpanie, krzyki, ciągnięcie za uszy i za pejsy, uderzenia szklanką w głowę, uderzenia palcami dziecka o blat zmywaka, klęczenie na grochu, zderzanie dziewczynek głową o głowę.
Dziś dyrektor szkoły, Ryszard Hapoński wypowiada się ostrożnie.

- Dzieci z tej rodziny nie stwarzały nam problemów, widać było, że są zadbane, a rodzice interesują się nimi - mówi. - Nie mieliśmy sygnałów, by dwie starsze dziewczynki wpływały w jakiś sposób na inne dzieci. Nasza opinia o dzieciach to jedno, a to, co sprawdza prokuratura, to inna sprawa. Na ten temat nie chciałbym się wypowiadać.

Tatiana Neumann, dyrektor PCPR w Starogardzie mówi, że przed podjęciem decyzji o zawiadomieniu sądu i prokuratury wraz z psychologiem dwukrotnie rozmawiała z dziećmi.

- Wszystkie potwierdziły wcześniejsze informacje - twierdzi Tatiana Neumann. - Nadal mówią, że nie czuły się dobrze w tym domu, że były bite, szarpane, opiekun bywał w stanie upojenia alkoholowego. Jedna z dziewczynek spytała, czy widziałam , jak dużą ciocia ma rękę, którą biła w twarz. 20 listopada sąd odebrał rodzinie zastępczej pięcioro przybranych dzieci. Trafiły do placówek opiekuńczo-wychowawczych i do innej rodziny zastępczej. W tym m.in. do zboru Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. Trójka została w domu, objęta nadzorem kuratora. Za znęcanie się państwu Stolcom grozi kara do pięciu lat pozbawienia wolności.

Jak sołtys z sołtysem

- To nieprawda - twierdzą Stolcowie, a za nimi cała wieś.
Sylwia Wiśniewska, sołtys w Kręgu, mówi, że rodzinę Stolców zna od 18 lat.
- Nigdy nie widziałam, by ktokolwiek zrobił tu krzywdę dziecku - mówi pani sołtys. - Stolcowie prowadzą dom otwarty, zawsze można tu bez pukania wejść. A już zarzuty pod adresem pana Stanisława to kompletna bzdura. Oglądałam dzieci w różnych sytuacjach, były szczęśliwe. Nie rozumiem tej nagonki. Jeśli tak łatwo odbiera się dzieci porządnym ludziom, to każdy z nas może znaleźć się w podobnej sytuacji.

Marcin Sobecki, który przez trzy lata mieszkał w rodzinie Stolców, traktuje ich jak biologicznych rodziców.
- Gdy tam trafiłem miałem 15 lat, nie byłem łatwym dzieckiem i nikt nie chciał mnie wziąć do siebie. W końcu znalazła się taka rodzina zastępcza. To właśnie mamusia i tatuś - twierdzi 20-letni Marcin. - Jestem tam co tydzień i w każde święta. U nich nigdy nie było klękania na grochu, ale zawsze była rozmowa, nawet do godziny drugiej w nocy. Dzięki nim w tydzień podciągnąłem się z siedmiu przedmiotów w szkole. Nie rozumiem, czemu sąd zabrał dzieci, przecież one miały wszystko, co chciały. Będę walczył, żeby do nich wróciły, będę wspierał rodziców do końca.

Oskarżeniom dziwi się także lekarz pediatra, która podczas wizyt domowych i w przychodni widziała, jak dzieci manifestują ciepłe uczucia do opiekunów, przytulają się, siadają na kolanach, wręcz wiszą na szyi pani Stolc. Według niej widoczne były silna więź emocjonalna z opiekunami i poczucie bezpieczeństwa.

Podobnie uważają wychowawczynie Asi i Oli, opiekun wiejskiej świetlicy, ksiądz proboszcz z miejscowej parafii, przedstawiciele OSP. Nawet koleżanki i koledzy dzieci z IV i V klasy piszą protest, w którym żądają, by dzieciaki od Stolców wróciły do Kręgu.
Skąd więc wzięły się oskarżenia?

- Część dzieci została zmanipulowana najpierw przez te dwie starsze dziewczyny, a potem przez pracowników PCPR - mówią mieszkańcy Kręgu i odsyłają do sołtysa ze wsi X., w której wcześniej mieszkały Edyta i Sylwia Z
Sołtys z X. zastrzega, że mówi jako osoba prywatna. - Zbytnio się nie zdziwiłem słysząc o tej aferze - wzdycha. - Ojciec zastępczy i tak miał dużo szczęścia. Jeśli by dłużej przykręcał dziewczynom śrubę, to jak nic zostałby oskarżony o molestowanie. W ostatnich latach doskonale wiedzieliśmy, co dzieje się w rodzinie Z. Tam rzeczywiście rządził alkohol, ale nie jestem przekonany, że dzieci były bite. Od roku we wsi aż huczało, że córki Z. znalazły sposób, by wymuszać pieniądze od rodziców. Szantażowały ich, mówiąc, że jeśli nie dadzą "kasy", albo nie pozwolą na wyjście z domu, zadzwonią na policję i opowiedzą o maltretowaniu. Dziewczyny miały już swoje życie, zachowywały się wyjątkowo dojrzale, jedna z nich chodziła z 19-latkiem.

- A gdzie był sołtys, gdy dzieciom w X. działa się krzywda? - pyta Tatiana Neumann. - Sprawę z Kręgu oceni sąd, my po wysłuchaniu tego, co mówią dzieci, zrobiliśmy to, co należy do naszych obowiązków. Zwłaszcza po tym, co działo się w Pucku, powinniśmy być na takie sygnały szczególnie wyczuleni.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Między biskupem a ministrem

Jednak sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Na scenę wkroczyła polityka. Dyrektor PCPR jest prywatnie żoną wiceministra zdrowia, Sławomira Neumanna. W obronę Stolców zaangażował się m.in. radny PiS, Tadeusz Pepliński.
Niektórzy przy okazji afery wyciągnęli archiwalny artykuł z "Gazety Kociewskiej" sprzed pół roku, w którym dwójka byłych wychowanków innego rodzinnego domu dziecka skarżyła się m.in. na złe traktowanie i przymuszanie do pracy w zakupionym przez opiekunów ośrodku wczasowym. Wówczas dyrektor PCPR broniła opiekunów przed pomówieniami.

Broni ich i dzisiaj, twierdząc, że dysponuje listami dzieci, które bardzo dobrze wypowiadają się o warunkach pobytu w oczernionym domu dziecka.

W sprawę rodziny zastępczej zostali już wciągnięci minister sprawiedliwości, rzecznik praw dziecka i... biskup. Dyrektor Neumann zawiadomiła hierarchę (jak twierdzi przy okazji innej rozmowy) o wizycie w jej gabinecie ks. Jacka Cirockiego, który stając po stronie Stolców, miał ją wyzywać i blokować drzwi.

- Złożyłam też na księdza doniesienie do prokuratury - mówi dyrektor Neumann.
Ksiądz Cirocki od czasu wtorkowej wizyty w Pelplinie nie odbiera komórki, ale do starostwa wpłynęła z kolei jego skarga na postępowanie i zachowanie dyrektor PCPR.

Panią dyrektor zbulwersował także list, wysłany do prokuratury, sądu i jej placówki przez byłego szefa Wydziału Rodzinnego i Nieletnich w Starogardzie. Kornel Rozwadowski, obecnie sędzia okręgowy, wystawia w nim prywatnie bardzo dobrą opinię rodzinie z Kręgu. Tatiana Neumann uznała to jako niedopuszczalny nacisk na prokuraturę i wystąpiła z pismem do ministra sprawiedliwości, Jarosława Gowina o objęcie postępowania specjalnym nadzorem. Jednak zdaniem rzeczniczki prokuratury nie można tu mówić o nacisku, a jedynie o przekazaniu informacji.

Emocje towarzyszące problemowi widać było w czasie wtorkowej sesji Rady Powiatu Starogardzkiego. Do starostwa przyszło kilkudziesięciu mieszkańców, głównie z Kręgu. W rękach trzymali kartki z napisami: "Chcemy prawdy, nie pomówień!", "Prawdą jest dla nas to, w co wierzymy", "Polityka boi się prawdy", "Małe dzieci piszczą, a duże niszczą". Radny Tadeusz Pepliński wnioskował, aby wprowadzić do porządku obrad omówienie sprawy i funkcjonowania PCPR. Większość radnych odrzuciła w głosowaniu wniosek, ale i tak temat wrócił. Radny Pepliński domagał się, aby rodzinę Stolców objąć opieką psychologiczną, krytykował też dyrektor Neumann twierdząc, że nie przeprowadzono wywiadu środowiskowego w Kręgu. Zdaniem radnego umieszczenie trójki katolickich dzieci w zborze Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego jest dużym błędem - w ten sposób mogło dojść do naruszenia Konstytucji RP.

- Czy dzieci uczestniczą w mszach świętych? Czy mają pełne prawo do modlitwy? Czy są tam symbole wiary katolickiej? - dociekał na sesji.

Rada Powiatu przyjęła jednogłośnie stanowisko o treści: "Biorąc pod uwagę pozytywną opinię środowiska o rodzinie Barbary i Stanisława Stolców, wnosimy do wszystkich organów państwowych o wnikliwe i szybkie rozstrzygnięcie sprawy rodzinnego domu dziecka w Kręgu. Rozstrzygnięcie przedmiotowej sprawy leży w żywotnym interesie rodziny zastępczej i małoletnich dzieci".

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Powiedz mamusi, że tęsknię

Dzieci się podzieliły. Część chce wracać do Stolców, część nie.
Asia i Ola tęsknią. Piszą do swoich koleżanek i kolegów na jednej ze stron społecznych. Proszą o zdjęcia. Na pytanie, dlaczego je zabrano, odpisują: "Bo Edyta i Sylwia kłamały, że mamusia i tatuś nas biją". Chwalą się, że nowa rodzina obiecała im laptopy, ale one nie dadzą się przekupić. I informują: "pani dyrektor powiedziała, że mamusia i tatuś nie pójdą siedzieć, ale nie dostaną już dzieci zastępczych, żal, nie..."

- Chociaż dzieci nie powinny kontaktować się ze sobą, pani dyrektor zorganizowała takie spotkanie - twierdzą Stolcowie. - Dziewczynki były namawiane do zmiany zeznań i zastraszane. Zawiadomiliśmy o tym prokuraturę.
- Zawiozłam trójkę na spotkanie dzieci na ich prośbę - twierdzi dyrektor PCPR. - Zdziwiłam się, gdy w drzwiach placówki zobaczyłam policjanta, który zjawił się po zawiadomieniu zastępczych rodziców.

Dzieci są obecnie przesłuchiwane przez sąd w obecności psychologa. Czy dojdzie do postawienia zarzutów?
- Na dziś jest to wielki znak zapytania i wielka niewiadoma - mówi Zbigniew Sulewski, zastępca prokuratora rejonowego w Starogardzie Gd. - Wpłynęło do nas pismo z rodziny zastępczej dotyczące dyrektor PCPR i będzie w tej sprawie prowadzone oddzielne postępowanie. Wobec dzieci nie został jednak wydany jakikolwiek zakaz spotykania czy kontaktowania się z nimi. Są tylko świadkami. Dyrektor PCPR także nie ma zakazu spotykania się z dziećmi.

Załamanie systemu

Krzysztof Sarzała, szef gdańskiego CIK uważa, że nawet cień podejrzenia był podstawą do zabrania dzieci. - Nie można jednak wykluczyć, że doszło do kłamstwa i konfabulacji. Dorośli mogą też manipulować dziećmi - dodaje. - Są jednak metody, które w ok. 80 proc. mogą potwierdzić lub zaprzeczyć oskarżeniom.

Tymczasem w rodzinach zastępczych narasta strach.
- Po Pucku wszystko jest możliwe - mówi jednak z matek. - W każdym domu może dojść do podobnych oskarżeń, czasem uzasadnionych, a czasem nie. By dojść do prawdy, trzeba by było przez miesiąc popracować z rodziną. Teraz jednak, by nie było powtórki z Pucka, urzędnicy działają szybko.

Na Pomorzu zabierane są z rodzin kolejne dzieci. W Kwidzynie, Wejherowie, czarne chmury zawisły nad jedną z gdańskich rodzin.

- Jestem głęboko zaniepokojony pogarszającą się aurą wobec rodzin zastępczych, w których wychowanie i opiekę znajduje ok. 70 tys. dzieci - mówi Antoni Szymański, socjolog, członek Zespołu ds. Rodziny Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu Polski. - Dramatyczna sprawa rodziny zastępczej z Pucka to zdarzenie zupełnie wyjątkowe. Otrzymuję od rodzin zastępczych sygnały, że dzisiaj czują się nie tylko niedocenione, ale są wręcz na cenzurowanym. Obawiam się, że jeśli nie będą czuły się docenione, to zmniejszy się liczba chętnych do pełnienia tej roli. System może się załamać, wrócimy do domów dziecka.

Imiona dzieci zostały zmienione

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki