Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Nowakowski, siatkarz Trefla Gdańsk: Bułki w piekarni kupuję coraz mniej spokojnie [rozmowa]

Rafał Rusiecki
Na zdjęciu: Piotr Nowakowski
Na zdjęciu: Piotr Nowakowski Karolina Misztal
Piotr Nowakowski, Sportowiec Pomorza 2018, o swoich sukcesach, marzeniach i miłości do Gdańska. Polecamy nasz wywiad tygodnia!

To jak z tą pana popularnością? Bułeczki w piekarni nadal może pan swobodnie kupować?
Coraz mniej spokojnie (śmiech). Nawiązując do tego, co mówiłem po powrocie z mistrzostw do Gdańska, a propos siostry zakonnej, która w piekarni gratulowała mi medalu. Jest to coraz częstsze. Coraz częściej spotykam się z tym, że ktoś zaczepi mnie na ulicy. Trójmiasto jest dość sporą aglomeracją, to jednak zdaję się być trochę bardziej rozpoznawalny.

A wyobraża pan sobie czasem, jak to by było z popularnością przy podwójnym mistrzostwie świata w koszykówce, boksie czy w końcu w piłce nożnej?
Szczerze, to nie zastanawiałem się nigdy nad tym. Nie wiem, jak by to było z koszykówką, ale gdybyśmy zdobyli dwa razy mistrzostwo świata w piłce nożnej, to myślę, że bylibyśmy znacznie bardziej rozpoznawalni. Myślę, że z troszkę większym stanem środków na koncie (śmiech). Na pewno byłoby to troszkę inaczej, niż zdobycie mistrzostwa świata w dyscyplinie, jaką jest siatkówka.

Z racji wzrostu (205 cm) ciężko się schować w tłumie…
No tak, raczej ciężko. Zazwyczaj ludzie mówią, że koszykarz, ale muszę ich szybko naprostowywać.

Popularność bywa męcząca?
Nie zdarzały się jakieś męczące przypadki. Oczywiście, czasem, jak każdy, gdzieś się spieszę lub mam coś do załatwienia i wtedy nie mam za dużo czasu, aby z kimś zamienić więcej niż jedno czy dwa zdania. Nie przypominam sobie, żeby coś mi jednak mocno przeszkadzało.

W czym tkwi sekret sympatii Polaków do siatkarzy? Mam wrażenie, że wśród dyscyplin drużynowych macie taką pozycję, jaką wśród mundurowych mają strażacy.
No właśnie nie wiem, skąd ta sympatia. Myślę, że idą za tym trochę te sukcesy, które odnosimy. I to szczęście, jakie dajemy ludziom, którzy oglądają naszą grę. Myślę, że jeszcze niedawno piłkarze ręczni, którzy zdobywali wicemistrzostwo świata czy brązowe medale mistrzostw świata, cieszyli się popularnością, miłością kibiców. A kiedy te sukcesy troszkę przycichły, to już o nich się mniej mówi. To na pewno przyciąga spore rzecze kibiców. Nie chcę, oczywiście, mówić o takich sezonowcy, czy kibice sukcesu, ale jest o nas ostatnio coraz głośniej, więc i kibiców przybywa.

Nie od dzisiaj jest pan w reprezentacji Polski. Co jest spoiwem tej drużyny? Mieliśmy przykład na ostatnich mistrzostwach, że byliście drużyną.
Tak, tam była drużyna z takim mocnym i zdecydowanym liderem, którym od jakiegoś czasu jest Michał Kubiak, i który swoją charyzmą, podejściem do tego sportu motywuje pozostałych. Jest to naprawdę kapitan z krwi i kości. Taki, którego mógłbym życzyć innym zawodnikom ze sportów drużynowych. Jego osoba na pewno jest bardzo ważna dla tej drużyny. No cóż, sami wytwarzamy wokół siebie taką atmosferę, w której jest miejsce i na ciężką pracę i na troszkę wygłupów, na rozmowy na troszkę poważniejsze tematy. Żyjemy jak jedna, wielka rodzina. Nie jesteśmy na co dzień ze sobą, ale na zgrupowaniach atmosfera jest naprawdę super. Nieważne, czy ktoś w tej kadrze jest 10 lat, czy dopiero zaczyna. Każdy się w niej odnajduje. Wiadomo, nie każdy musi się lubić, ale każdy siebie szanuje. Myślę, że to jest takim spoiwem.

Na mistrzostwach w Bułgarii i we Włoszech pokazaliście się z fenomenalnej strony. Po upływie kilku miesięcy to nadal pana zadziwia? Nie ukrywajmy, że samo podium byłoby wielkim wyczynem.
Zgadza się. Zawsze, jak jest jakiś moment, w którym ktoś lub coś mi przypomina o tym, co zrobiliśmy, to wspomnienia wracają na nowo. Także te wspomnienia, w których niekoniecznie dowierzaliśmy w to, co osiągnęliśmy. Nikt na nas nie stawiał, a sprawiliśmy naprawdę wielką niespodziankę. Chociaż ja, w rozmowie z jednym z kolegów z kadry, mówiłem, że albo wygramy złoto albo wrócimy szybko i nie awansujemy do meczów finałowych w Turynie. Postawiliśmy chyba wszystko na jedną kartę i to złoto było nam pisane.

Takie historie przerabialiśmy już, chociażby po mistrzostwie świata w 2014 roku. Przed reprezentacją siatkarską znowu trudny czas, bo oczekiwania wzrosną. Jesteście na to gotowi?
Właśnie, to jest dobre pytanie. Myślę, że ten rok przedolimpijski będzie takim sprawdzianem, czy rzeczywiście jesteśmy na to gotowi. Mamy trochę grania: Ligę Narodów, mistrzostwa Europy, a potem Puchar Świata. To znowu będzie takim małym sprawdzianem dla nas, czy ten złoty medal mistrzostw świata nie był takim wypadkiem przy pracy. Czy nie był to taki zbieg okoliczności, jak w 2014 roku, kiedy przychodzi nowy trener i my od razu osiągamy sukces. Nie wiem, czy będziemy musieli co wielką imprezę zmieniać trenera. Może to będzie jakiś sposób na to wszystko. Jestem bardzo ciekaw tego nadchodzącego sezonu, ale nie mogę nic przed nim powiedzieć. Tyle rzeczy już działo się po fenomenalnych sezonach… No cóż, musimy pożyć i zobaczyć.

Jak przegląda się pana dorobek w reprezentacji to są tam medale mistrzostw świata, Europy, Pucharu Świata, Ligi Światowej. Wiadomo, czego tutaj brakuje. Wiadomo, że kibice też czekają na powtórkę emocji z Montrealu z 1976 roku.
Tak, to jest mój ostateczny cel w przygodzie z reprezentacją. Zrobię wszystko, żeby w Tokio mieć szansę go osiągnąć. Najpierw na igrzyska trzeba się jeszcze zakwalifikować, a to nie będzie wcale proste. Chociaż dla mnie jest to dziwne, że mistrz świata nie ma od razu awansu na taką imprezę. Ale ktoś inny ustalał te reguły. Jest to mój cel i żona nawet mi mówiła, że będzie mnie wyrzucać z domu, żebym jechał na kadrę i starał się to marzenie spełnić.

Gdańsk to dobre miejsce do życia? Nowakowski nie ma wątpliwości. Czytaj na kolejnej stronie!

Obok Bartosza Kurka jest pan najbardziej doświadczonym z aktywnych siatkarzy w reprezentacji. Czuje pan upływ czasu?
Trochę tak. Trochę organizm zaczyna odczuwać, niestety, tę pracę, którą wykonał podczas zgrupowań w różnych halach, obiektach sportowych. Czasu nie da się oszukać. Kości i stawy odczuwają to coraz mocniej.

Pytam, bo o to często jest batalia, że musicie pracować jak maszyny, że sezon klubowy przechodzi od razu w sezon reprezentacyjny. A jeśli ktoś się wyłamuje, to jest zawsze duża burza wokół tego…
Dzieje się to wszystko szybko. Dlatego czasem trzeba wiedzieć, kiedy trzeba troszkę przystopować. Cóż, zaryzykować nawet czasem i z czegoś zrezygnować na rzecz czegoś innego. Zdrowie mamy tylko jedno. Ono będzie na sam koniec najważniejsze. Co z tego, że wygramy wszystko, co można wygrać, skoro za kilka lat możemy mieć problemy ze wstaniem z łóżka? Ja się cieszę, że mogłem ten jeden sezon reprezentacyjny odpocząć, że mogłem poświęcić się dla rodziny, ale tym samym podreperować swoje zdrowie. I to mi wyszło chyba na dobre. Jeżeli więc ktoś będzie odczuwał taką potrzebę, to ja będę stał za nim. I będę myślał o tym w kategoriach, że się za bardzo zmęczył i musi odpocząć. Nie jesteśmy maszynami. Musimy też mieć chwile na wytchnienie.

Wspomniał pan o rodzinie. Pojawienie się Oliwii w waszym domu dużo zmieniło?
Bardzo dużo. Generalnie wszystko, o 180 stopni. Jest to mega „pożeracz” czasu i energii, ale bez niej nie wyobrażam sobie, jak mógłbym dalej egzystować. Była i jest ciągle takim motorem napędowym. Pozwala mi, mimo odczuwanego bólu, czy to w kolanach, czy w plecach, czy gdziekolwiek indziej, wstać rano z łóżka i iść dalej i zasuwać. Żeby córa też była zadowolona z tego, co udaje mi się osiągać. I teraz, oprócz tej mojej chęci zdobycia złotego medalu, chciałbym też, żeby i moje dziewczyny były zadowolone z mojej postawy na boisku.

Gdańsk to dobre miejsce do życia?
Super miejsce do życia. Pod względem tych miast, w których występowałem, czy też w których gościłem, grając mecze podczas spotkań PlusLigi, to najlepsze miejsce do życia. Nie wiem, czy teraz nie spalę sobie jakiś mostów, ale za Warszawą, jako miastem, średnio przepadam.

A wychowywał się pan niedaleko Warszawy…
Tak, może dlatego za nią nie przepadam. Oczywiście, nigdy nie przebywałem tam jakoś długo, jakoś taka niechęć we mnie jest. Natomiast Gdańsk jest takim miejscem, w którym przyjdzie nam chyba zamieszkać na dłużej. Żona też jest z Gdańska. Trafiliśmy w dobre miejsce.

W pana klubowej karierze Warszawa, Częstochowa, Rzeszów, a teraz Gdańsk. Na tej ścieżce nie ma klubu z Włoch, Turcji czy Rosji. Dlaczego?
Nie odczuwałem takiej potrzeby. Po prostu. Nie mówię jednak, że tam jeszcze nie trafię. Ofert, jako takich, nie dane mi było usłyszeć. Takich konkretnych, sprecyzowanych pod moją osobę. Może dlatego było łatwiej podejmować decyzję o pozostaniu w Polsce. Wiadomo też, że jeśli chodzi o sprawy rynkowe, to rynek transferowy rusza w Polsce szybciej, niż zagranicą. Dla mnie zawsze fajniej było podjąć decyzję szybciej, niż czekać na ostatnią chwilę, w jakimś tam niepokoju.

Trzeba tutaj podkreślić, że jest pan bardzo dobrym przykładem, że PlusLiga to trampolina do kariery na dużo szerszych, siatkarskich wodach.
Oczywiście. Widać, że na parkietach PlusLigi występuje też dużo obcokrajowców, czy występowało. A oni później wchodzili do mocniejszych lig. Są to na pewno rozgrywki na bardzo wysokim poziomie. Ubolewam trochę nad tym, że nie najwyższym, bo trochę nam brakuje do tych najbogatszych klubów z Rosji czy Włoch. Bo myślę, że z Turcją i tamtejszymi klubami jesteśmy w stanie bardzo mocno powalczyć. Do tych najpotężniejszych trochę nam jeszcze brakuje.

83 osoby podejrzane o ustawianie meczów tenisowych. Hiszpańska policja zatrzymała już szefów grupy przestępczej

Press Focus / x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki