Zdobyłeś mistrzostwo Europy w tureckim Cesme. Gratuluję. Znowu jest o Tobie głośno.
- Dziękuję. Staram się jakoś coś tam zawsze zrobić.
Czujesz, że to złoto doda Ci wiatru w żagle?
- Tak. Bardzo mi zależało na tym, aby wrócić z mistrzostw z medalem. A celowałem w ten najważniejszy. Pierwsze półrocze ciężko przepracowałem. Znalazłem dobry sprzęt, który mi pasuje. Już w zawodach Pucharu Świata pokazywałem, że potrafię walczyć. Fajnie więc, że to wypaliło na głównej imprezie, bo przecież o to chodzi. Jestem bardzo zadowolony.
Ostatnio brakowało Ci medalu na mistrzowskiej imprezie.
- W zeszłym roku zaliczyłem wpadkę. Sezon był krótki. W marcu byłem piąty na mistrzostwach świata, w maju szósty na mistrzostwach Europy. Przeżyłem to strasznie. Po części złożyły się na to problemy sprzętowe. Dla nas deski produkowane są w Tajlandii, a żagle w Chinach. Tamtejsi producenci, jak się dowiedzieli, że na igrzyskach w Rio de Janeiro klasę RS:X zastąpi kitesurfing, to wstrzymali produkcję. Zrobiło się bardzo niekomfortowo. Potem wszystko się wyprostowało, ale wiadomo, że sprzęt z Azji płynie kontenerami dwa miesiące. Zabrakło czasu.
Co chodzi po głowie, kiedy jest się blisko strefy medalowej, ale sukcesu jednak nie ma?
- Niestety, jak nie ma medali, to jesteśmy traktowani trochę po macoszemu. Media zawalone są sportami drużynowymi, które często grają o pietruszkę. Dla mnie to przykre, ale się nie łamię. Ten medal w Turcji był planowany. Od początku byłem pierwszy.
Tak gładko to chyba nie było? W ostatnim wyścigu przeżyłeś chwile grozy. Opowiedz proszę, co się stało.
- Wyścig medalowy to start tylko dla 10 zawodników. Miałem przed nim 9 punktów przewagi nad drugim zawodnikiem i jeszcze więcej nad kolejnymi. Sytuacja była więc idealna. Miałem plan, aby wystartować bez żadnych ryzykownych manewrów. Wiał akurat silny wiatr, co tylko miało mi pomóc. Z tym, że pozostali zawodnicy nie mieli nic do stracenia, walczyli o podium i presja była ogromna. Wśród nich był Paweł Tarnowski [zawodnik SKŻ Ergo Hestia Sopot - przyp. aut.]. Stres, silny wiatr, na starcie zaryzykował. Ja płynąłem na prawym halsie z prawem drogi. Paweł chciał przejść tuż za moją rufą, ale źle wymierzył. Wtedy oczywiście tego nie wiedziałem. Uderzył we mnie. Wyleciałem jak z katapulty i znalazłem się pod wodą. Na szczęście nic nam się nie stało. Paweł uderzył w najmocniejszą część mojego żagla, więc sprzęt wytrzymał.
I co było dalej?
- Byłem w szoku. Widziałem już innych w pełnym gazie, a my leżeliśmy w wodzie. W tym momencie Paweł stracił szanse na cokolwiek, a ja traciłem złoty medal. On wykręcił karę, a ja się zebrałem. Na szczęście były trzy okrążenie. Byłem szybki, trafiłem w wiatr. Odrobiłem cztery miejsca i dopłynąłem jako szósty. W tym czasie wiele się zmieniało. Na pierwszej bojce prowadził Grek Byron Kokkalanis, a potem nawet ja go wyprzedziłem. Na mecie nie wiedziałem, czy mam złoto. Czekałem na wyniki.
Krótko mówiąc, najadłeś się strachu. A co na to sędziowie?
- Problem w tym, że w każdym wyścigu w przypadku takiej kolizji istnieje zasada zadość- uczynienia na rzecz poszkodowanego. W normalnym układzie dostaje się średnią liczbę punktów z poprzednich wyścigów. Z tym, że to nie funkcjonuje w wyścigu medalowym. A tutaj punkty są mnożone razy dwa. Komisja sędziowska powiedziała nam, że przy następnej takiej sytuacji przerwie wyścig.
Jesteś na Pawła wściekły?
- Sprawa została zamknięta na wodzie.
Po męsku?
- Tak, powiedziałem mu, jak facet facetowi. W końcu Paweł pływa z najlepszymi na świecie, a to zobowiązuje. Nie rozdrapuję jednak ran. Nie jestem takim człowiekiem. Na szczęście skończyło się dobrze. Paweł wiedział, że zrobił źle i chodził struty przez pół wieczoru. Na koniec wypiliśmy po piwie i zakończyliśmy sprawę.
To dobrze. Co czeka Cię w drugiej części sezonu?
- Pod koniec lipca jadę do Rio de Janeiro na zawody preolimpijskie. To ważny start, który pozwoli nam zaznajomić się z temperaturą i wiatrami, jakie są w tym czasie w Brazylii. W zeszłym roku byłem 100 km od Rio, gdzie rozgrywane były mistrzostwa świata. Do Polski wrócimy 8 sierpnia i przeniesiemy się na treningi do Santander w Hiszpanii. Właśnie tam, bo w połowie września czekają nas tam mistrzostwa świata.
Wspomniałeś o Rio. Czujesz już, że niebawem wszystko będzie podporządkowane igrzyskom?
- Przede mną ciężkie kwalifikacje krajowe. Teraz jest nas trzech, bo oprócz mnie i Przemka Miarczyńskiego [SKŻ Ergo Hestia - przyp. aut.], jest także Paweł. Jestem zmotywowany, aby wygrać te eliminacje. Chciałbym ten sezon zakończyć medalami, aby w 2015 roku skupić się na kwalifikacjach. Ich plan powstanie prawdopodobnie w październiku lub listopadzie.
W Brazylii teraz trwa szaleństwo związane z mundialem...
- Najważniejsze mecze w Turcji oglądałem. Chociaż nie było łatwo, bo tam względem Polski jest jeszcze jednak godzina różnicy. Nie jestem przeciwnikiem piłki nożnej. Jej też kibicuję.
Kto 13 lipca w Rio de Janeiro będzie mistrzem świata?
- Nieźle grają Holendrzy. Niemcy chyba też muszą być w finale. Nie chciałbym zapeszać, ale właśnie Holendrzy mają szansę ogolić tę imprezę. Mają gwiazdy i szczęście. Szczęście, co widać na moim przykładzie, jest ważne (śmiech).
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?