Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Kuryło - "wspinał się" kajakiem Wisłą pod prąd [WYWIAD]

rozm. Irena Łaszyn
Piotr Kuryło wyruszył na swoją wyprawę 7 października z Gdańska. "Przyznam, że nie doceniłem Wisły" - mówi nam teraz kajakarz
Piotr Kuryło wyruszył na swoją wyprawę 7 października z Gdańska. "Przyznam, że nie doceniłem Wisły" - mówi nam teraz kajakarz Przemek Świderski
Kto bardziej ucierpiał: Kajak czy właściciel? Gdzie mieszkają najlepsi ludzie? Jaką nową wyprawę obmyśla? Z Piotrem Kuryło, który 7 października wyruszył z Gdańska na kajakową wyprawę Wisłą, i właśnie dopływa do źródeł, rozmawia Irena Łaszyn

Za Panem już ponad 1000 kilometrów. Ciężko jest?
Bardzo ciężko. Im bliżej źródeł, tym trudniej. No i pogoda nie rozpieszcza.

To dlaczego wyruszył Pan tym kajakiem w październiku, a nie w lipcu?
W lipcu byłaby to wycieczka. Wtedy każdy chce sobie popływać.

Wisłą pod prąd, z Gdańska do źródeł?!
No to odpowiem inaczej: Dla mnie byłaby to wycieczka. A ja tę wyprawę zadedykowałem osobom niepełnosprawnym, które ciągle mają pod prąd, ale się nie poddają i robią wspaniałe rzeczy. Zainspirował mnie kolega na wózku, Adam Szulewski, który nawet wymyślił hasło tej ekspedycji: "Zawsze pod prąd". Pomyślałem, że skoro oni mogą, to i ja dam radę.

Jak się płynie pod prąd?

Przyznam, że nie doceniłem Wisły, nie przypuszczałem, że ma taki bystry nurt i że tyle mi zgotuje niespodzianek. Powiem pani, że umęczyłem się bardziej niż podczas tego biegu dokoła świata, gdy w ciągu 365 dni pokonałem 20 tysięcy kilometrów na własnych nogach. Może dlatego, że bieganiem zajmowałem się przez pół życia, a z kajakiem to się dopiero zaprzyjaźniałem. Ot, trochę treningów na mazurskich jeziorach i na Rospudzie.

Rospudą też Pan pływał pod prąd.
No, tak. Ja wpływałem, inni wypływali i krzyczeli do mnie, że się pomyliłem, że trzeba odwrotnie. A ja im odkrzykiwałem, że lubię, gdy jest ciężko.

A na Wiśle ludzie krzyczeli, że trzeba w drugą stronę?
Nikt nie krzyczał, bo nikogo nie było. Chyba rzeczywiście kajakarze w listopadzie siedzą w domu. Widywałem tylko wędkarzy na brzegu. To ja ich zaczepiałem. Pytałem, na przykład: Panie, a daleko jeszcze do Krakowa? Jeden facet mało kołowrotka nie upuścił, bo to było gdzieś przed Grudziądzem. Ale niektórzy widzieli mnie w telewizji. Specjalnie czekali, aż się pojawię. Pozdrawiali, machali.

Dziennikarze też na Pana czekali gdzieś pośród trzcin?
Dziennikarze to do mnie dzwonili. Sprawdzali, czy jeszcze płynę, czy może się już utopiłem i będzie atrakcyjny materiał. Chyba ich zawiodłem.

W Krakowie czekali, widziałam zdjęcia.
O, tam wszyscy byli bardzo mili. Dużo słyszałem o galicyjskiej gościnności, wiedziałem, czego się spodziewać. Gdy zobaczyłem Wawel, to aż się wzruszyłem.

Dużo Pan spotkał dobrych ludzi?
Oczywiście! Pan Adam Niedźwiedzki z Bydgoszczy to czasem nawet za mną jeździł i podrzucał jedzenie. Ale płynąć nie chciał. A wyprawa Wisłą to wyjątkowe doświadczenie. Doszedłem do wniosku, że wzdłuż tej rzeki mieszkają wyłącznie dobrzy ludzie. Takiej serdeczności, jak tam, nigdzie nie spotkałem. Zdarzało się, że niektórzy zabierali mnie pod dach, oferowali łóżko i kolację. Przynajmniej raz w tygodniu mogłem się wykąpać, ogrzać pod cudzą kołdrą.

Którąś gościnę szczególnie Pan zapamiętał?
Zachwyciła mnie rodzina Ewy Kwiatkowskiej z Nowego Korczyna, która, oprócz zdrożonych kajakarzy, przyjmuje pod dach także inne stworzenia, np. bezdomne koty. Jeden kocur jest niepełnosprawny od urodzenia, w ogóle nie wstaje. Trzeba go karmić i po nim sprzątać. Ktoś inny pewnie by się go natychmiast pozbył, a Ewa się nim opiekuje.

Ale przeważnie sypiał Pan pod namiotem?
Tak to można określić. Po kilkunastu godzinach wiosłowania i zmagania się z kapryśną rzeką, nieraz w strugach deszczu, marzyłem o jednym: Schować się do namiotu, wsunąć do śpiwora i zasnąć. I rzeczywiście, zasypiałem. Ale tak ok. 2 w nocy wstawałem i zaczynałem biegać, żeby się choć trochę rozgrzać. Rzeczy miałem wilgotne albo wręcz przemoczone, śpiwór nieprzystosowany do niskich temperatur, a tłuszczu na sobie coraz mniej.

Skarżył się Pan komuś na te ekstremalne warunki?
Tylko Najwyższemu, bo ja nie lubię narzekać. I proszę sobie wyobrazić, że chyba mnie wysłuchał. Któregoś razu, gdy na tej wodzie coraz bardziej trzęsłem się z zimna, bez żadnego powodu skręciłem w stronę brzegu. Zobaczyłem tam coś dziwnego: Taki strach na wróble, na długim kiju, ubrany w sportową, ocieplaną kurtkę. To nie był jakiś znoszony łach, tylko firmowa porządna kurtka, dla profesjonalistów. Nie znalazła się tam przez przypadek, ale ktoś ją na tym kiju zawiesił, zapewne dla mnie. A może zostawił ją Marek Kamiński, gdy tędy płynął trzy lata temu? W każdym razie dzięki niej przetrwałem, choć nadal nie wiem, komu dziękować. Podziękowałem więc Najwyższemu, który mi to załatwił.

Podobno gonił Pan własny kajak…
To było podczas śnieżycy, która mnie dopadła jeszcze w październiku. Rano wstałem, złożyłem namiot, spakowałem wszystko do kajaka, a on - zanim się obejrzałem - myk, zjechał ze śliskiego brzegu prosto do Wisły i ruszył w stronę Gdańska. Nie wiedziałem: Skakać za nim do wody czy biec wzdłuż rzeki? Ale zobaczyłem jakąś barkę, wskoczyłem na nią i rzuciłem się w pogoń. W pewnym momencie już go prawie miałem, złapałem się rękami barki i usiłowałem pochwycić kajak nogami, ale tylko koło mnie przemknął i popłynął dalej. Zatrzymał się dopiero w jakiejś zatoczce, na łuku rzeki. Tam go dopadłem.

Pewnie miał dość. Kto podczas tej wyprawy bardziej ucierpiał: kajak czy właściciel?
Obaj dostaliśmy nieźle w kość. Kajak też jest przemoczony i poobijany. Wspinaczka w górę rzeki była forsowna.

Ostatnio, zamiast płynąć, niósł Pan kajak na rękach. Pan tak często?
Nie na rękach, tylko na plecach. Wtedy, gdy pani zadzwoniła, byłem przed Skoczowem, gdzie zaczynają się takie betonowe progi na rzece. Tam nie da się płynąć, trzeba kajak przenieść. A potem jeszcze wrócić po namiot i wszystkie inne rzeczy. Trochę się człowiek nabiega przez różne wykroty i zarośla. Wcześniej, gdy były śluzy, też kajak nosiłem, niekiedy kilometr, bo albo były nieczynne, albo nie chciałem nikogo fatygować, żeby mi te śluzy otwierał. Późną jesienią tam nikt nie pływa…

Po tym biegu dokoła świata obiecał Pan żonie, że z bieganiem koniec. Można powiedzieć, że słowa Pan dotrzymał, bo pływanie to nie bieganie. Przypuszczam, że w te długie noce pod namiotem znowu Pan wpadł na jakiś szatański pomysł. Zaczął Pan obmyślać kolejną wyprawę?
No, zacząłem. Dni teraz coraz krótsze, po ciemku płynąć niebezpiecznie. Leży więc człowiek pod namiotem i kombinuje. Pomyślałem, że skoro nie mogę biegać, a pływania na razie wystarczy, to może by tak wyruszyć gdzieś rowerem. Na przykład z Lizbony do Władywostoku, przez całą Europę i Azję. Albo spróbować jeszcze dalej i znowu zatoczyć kółko.

Żona już o tym wie?
Chciałem podkreślić, że ja bardzo kocham swoją żonę i - o ile wiem - ona kocha mnie. Na pewno dojdziemy do porozumienia. Zresztą, czy takie wielkie wyzwania należą wyłącznie do kawalerów?

A co powiedzą ludzie w tej Pana Prusce Wielkiej pod Augustowem?
Pewnie, że do reszty zwariowałem. Oni już od dawna nie mogą za mną nadążyć.

Ale kiedyś wybrali Pana na sołtysa!
Niby tak. I kibicowali mi, gdy startowałem w różnych zawodach. Bo ja w ciągu ośmiu lat przebiegłem ponad 50 maratonów, a w spartathlonie z Aten do Sparty, który ma 246 km, zająłem drugie miejsce.

Zapomniał Pan dodać, że do tych Aten Pan nie pojechał, tylko pobiegł, przez Watykan i Monte Cassino, a potem do domu wracał Pan pieszo.
Sama pani widzi…

Ten kajak Pan porzuci?
Kajak czeka drugie życie. Jest wprawdzie poszarpany i podrapany, na długie wyprawy się nie nadaje, ale popływać nadal na nim można. Pojawił się więc pomysł, by wystawić go na licytację podczas styczniowego finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Już tam Jurek Owsiak będzie wiedzieć, co z tymi pieniędzmi zrobić.

Zapowiedział Pan, że finisz tej wyprawy Wisłą - w sobotę, 17 listopada.
Nie wiem, czy uda mi się dotrzeć do samych źródeł. Tam są różne przeszkody techniczne. Za mną około 1200 kilometrów. Niebawem napiszę o tej wyprawie książkę. Przypominam, że pierwsza, pt. "Ostatni maraton", wydana przez Bezdroża, o tym biegu dokoła świata, jest już w sprzedaży.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki