Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pierwsze polskie pokazy "Wałęsy. Człowieka z nadziei". Film Wajdy o polskiej nadziei RECENZJA

Jarosław Zalesiński
K.Misztal
"Wałęsa. Człowiek z nadziei" Andrzeja Wajdy trafi do polskich kin 4 października, ale że mamy już za sobą polsko-gdańską prapremierę i oficjalną premierę w Warszawie, ruszyła narodowa debata na temat najnowszego i najpewniej ostatniego dzieła mistrza polskiego kina. Debata, która, jak można przewidzieć, obracać się będzie wokół zasadniczo dwóch spraw: jakości artystycznej filmu oraz jego wiarygodności historycznej.

Warto te dwie sprawy rozdzielić, bo w dyskusji będą się one pewnie mieszać. Kto będzie głosić, że to film nieprawdziwy, będzie też mówił, że jest nieudany. Kto będzie podpisywał się pod jego wymową, będzie też pewnie bronił jego jakości.
Artystycznie film Wajdy jest co najmniej nierówny. Najbardziej razi w nim to wszystko, co składa się na filmowy drugi plan. Aktorzy poza Robertem Więckiewiczem i Agnieszką Grochowską, statyści, sceny zbiorowe - wszystko to razem zbyt często daje wrażenie półśrodków czy namiastek. Jest to najbardziej widoczne tam, gdzie kadry są łączone - to częsta metoda - ze wstawkami dokumentalnymi.

Niewiele z emocji Grudnia 70 czy Sierpnia 80, przypominanych dzięki dokumentalnym filmom, udaje się w dziele Wajdy odtworzyć. Klimat opozycyjnych spotkań czy dramaturgia sierpniowego strajku zostały oddane dziwnie słabo. Najlepszym chyba streszczeniem tej strony filmu jest występ Doroty Wellman jako Henryki Krzywonos. Wellman, zatrudniona do tej roli z racji swego fizycznego podobieństwa do pierwowzoru, robi, co może, by wcielić się w postać zadziornej tramwajarki, ale efekt jest odwrotny do zamierzonego. Takich scen, a przykładów można by podać więcej, nie powinno być w filmie aspirującym do rangi narodowego dzieła.

Spore wątpliwości budzi scenariusz, długo budowany i przepracowywany. Janusz Głowacki połączył w nim dwa przeplatające się wątki - historycznych wydarzeń i historycznego wywiadu, jakiego Lech Wałęsa udzielił w marcu 1981 roku słynnej włoskiej dziennikarce Orianie Fallaci. Coś to rzeczywiście filmowi dało - pozwoliło pokazać Wałęsę nie tylko w działaniu, ale też w jego tokowaniu na temat polityki i siebie samego. Ponoć po wywiadzie Fallaci miała powiedzieć, że Wałęsa jest próżnym i pewnym siebie ignorantem i rzeczywiście postać grana przez Więckiewicza, dialogująca z filmową Fallaci, czyli włoską aktorką Marią Rosarią Ommagio, ma w sobie coś ze śmiesznego megalomana. Ale to także człowiek o niezwykłym nosie politycznym, wyczuwający tłumy, a przede wszystkim - wyczuwający to, jakim torem mogą pobiec polityczne wydarzenia. Zgoda zatem, że w scenach rozmów z Fallaci udało się pokazać sporo z wielkości i małości Lecha Wałęsy. Ale - z drugiej strony - ciągłe przeplatanie historycznych zdarzeń i dwojga dialogujących osób psuje dramaturgię filmu.

Można by też poutyskiwać na sposób, w jaki zostały zmontowane niektóre sceny czy na nieprzekonującą muzykę. To by już jednak było czepialstwo. Wystarczy powiedzieć jedno - "Wałęsa. Człowiek z nadziei" z pewnością nie zostanie postawiony w historii polskiego kina obok najlepszych filmów Andrzeja Wajdy.

Osobna dyskusja dotyczyć będzie historycznej wiarygodności filmu. Pierwsze głosy mówią już na przykład o zmarginalizowaniu postaci Anny Walentynowicz. Trzeba by co prawda pamiętać, że rodzina Pani Anny nie zgodziła się swego czasu na to, by wykorzystać w filmie archiwalne materiały z jej udziałem. Niemniej - trudno by nie raziło tak skrótowe pokazanie w filmie roli Anny Walentynowicz. Skoro zdecydowano się na odtwarzanie, dzięki odpowiedniemu dobraniu aktorów, fizycznego podobieństwa filmowych bohaterów do historycznych postaci, tym bardziej należało zadbać o próbę pokazania ich roli. To zresztą problem nie tylko jednej Anny Walentynowicz. Film Andrzeja Wajdy skupia się tak naprawdę na jednym człowieku, na Lechu Wałęsie. Jego oponenci związkowi i także jego oponenci w obozie władzy, przedstawiani są jako szachowe figury innej zupełnie rangi, czasem niemal groteskowe. Gdyby traktować film Andrzeja Wajdy jako klucz, pozwalający zrozumieć najnowszą historię Polski, trzeba by pewnie to skoncentrowanie się na głównej postaci zakwestionować. Ale Wajda ma przecież swoje artystyczne prawo, by skupić się na swoim bohaterze. Tym bardziej że filmowy Lech Wałęsa wydaje się kimś, a dokładniej czymś więcej niż Wałęsa realny. To raczej uosobienie polskiej nadziei, która przeprowadziła nas, ze szczęśliwym ostatecznie finałem, przez dwudziestowieczną historię.

Zagrany przez Roberta Więckiewicza Wałęsa nie jest wcale postacią pomnikową. Kłopotliwy wątek kontaktów ze Służbą Bezpieczeństwa między 197o a 1974 rokiem pokazany jest tak, że co prawda w żadnym momencie Wałęsa nie zostaje przyszpilony - czego by sobie z pewnością życzyli wszyscy jego dzisiejsi przeciwnicy - ale widzimy, że to tkwiąca w nim przez cały czas zadra.

Daleko też do pomnikowości Wałęsie nie tylko w rozmowach z Fallaci, ale i we wszystkich, konsekwentnie prowadzonych przez cały film scenach domowych. Trudno mi powiedzieć, czy w ogóle, a jeśli, to na ile, autobiograficzna książka Danuty Wałęsy wpłynęła jakoś na finalny kształt scenariusza. Od takich podejrzeń zdystansował się sam Andrzej Wajda, a i Danuta Wałęsa konsekwentnie powtarza, że nie rozpoznaje samej siebie w Agnieszce Grochowskiej. A jednak gdy ogląda się film, autobiografia Danuty Wałęsy odzywa się w pamięci. Bez tej książki życie domowe Wałęsów nie zostałoby chyba tak przedstawione.

W moim oglądaniu nie te wszystkie blado i nieodkrywczo zrekonstruowane wydarzenia historyczne, tylko równoległa do nich "historia domowa" staje się najciekawszym wątkiem filmu. Dzięki niemu, a też dzięki charakterystycznej grze Roberta Więckiewicza i znakomitej, subtelnej Agnieszce Grochowskiej, wyraźniej zaczyna brzmieć słowo "człowiek" w tytule filmu. Wielka historia nie wyzbywa się w tym obrazie swego ludzkiego wymiaru.

Mocno wybrzmiewa też dzięki temu tytułowa "nadzieja", która pojawia się po "marmurze" i "żelazie" z dwóch poprzednich filmów Wajdy. O tamtych dziełach przypominają Jerzy Radziwiłowicz i Krystyna Janda, którzy migają nam przez moment w jednej ze scen "człowieka z nadziei". Ostatecznie to nadzieja przeprowadziła nas przez trudny XX wiek. To nadzieja nas połączyła. Słabą mam jednak nadzieję, że będziemy o tym pamiętać w czekającej nas i zapewne burzliwej debacie o filmie, która najpewniej po raz kolejny pokaże, jak głęboko jesteśmy dzisiaj podzieleni.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki