Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pierwsze dni po wprowadzeniu stanu wojennego i święta rodziny Kinaszewskich [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Barbara Szczepuła
Chciałbym czuć dotyk Twoich rąk, usłyszeć Twój głos, zobaczyć z bliska Twoją twarz i móc normalnie rozmawiać... Bez klawiszy, bez tej stale zatłoczonej i zadymionej sali widzeń. Bez nerwowego spoglądania na zegarek i pytania - ile jeszcze zostało nam czasu? Tak pisał Adam Kinaszewski do swojej żony Henryki z obozu internowania w Strzebielinku.

W osiemdziesiątym pierwszym nie było orkanu Ksawery, wiatr drzew nie łamał, ale śnieg dziś taki sam jak wtedy, brnę do Heni przez zaspy i przypominam sobie mróz siarczysty, żołnierzy przy koksownikach, prezenterów telewizyjnych w mundurach, generała w czarnych okularach, który zapewnił spokój socjalistycznemu państwu i jego obywatelom...

Henryka Dobosz-Kinaszewska brała udział w Kongresie Kultury, który obradował w Warszawie od 11 grudnia. - To było niezwykłe przeżycie, tylu ludzi wybitnych, sławnych, zasłużonych, luminarzy kultury i nauki zgromadzonych w jednym miejscu, a wszyscy połączeni troską o Polskę - mówi Henia, wówczas dziennikarka "Samorządności", redagowanej w Gdańsku przez Lecha Bądkowskiego. Fajerwerki intelektu, fontanny pomysłów, wystąpienia mądre i piękne. Penderecki i Dejmek, Wajda i Gieysztor, Szaniawski i Kantor, Lutosławski i Hasior... Szczególnie wbiło się jej w pamięć wystąpienie profesora Mieczysława Porębskiego, historyka sztuki, który pokazywał nędzę PRL na przykładzie byle jakiej architektury. Jednym słowem, uczta duchowa.

Trzynastego rano miał to być ostatni dzień kongresu, Henryka je śniadanie w hotelu Warszawa ze starszą córką, licealistką, którą ściągnęła na Kongres Kultury, żeby posłuchała tych wszystkich koryfeuszy. Jakoś tak pusto jest w restauracji, a kelnerka mówi, że nie ma masła.
- Jak to nie ma masła? Do czego to podobne, niby dobry hotel...
- Wojna jest, a pani o masło się piekli!!!

Jezus Maria, jaka wojna? Wyskoczyła jak oparzona, a w holu ludzie się kłębią, Janka Jankowska peroruje, ktoś mówi podniesionym głosem, że Mazowiecki aresztowany w Gdańsku i cała Komisja Krajowa...
- Co z Adamem? - denerwuje się Henryka. - Rejestrował dla gdańskiej telewizji obrady krajówki, no, ale nie jest przecież ani Wałęsą, ani Mazowieckim, uspokaja się, nie ma co panikować, na pewno siedzi w domu z Paulinką.

Telefony nie działają. Czołgi suną ulicami, czy da się dojechać do Gdańska? Wyobraźnia podsuwa sceny filmowe z II wojny światowej: zapchane dworce, ludzie na buforach wagonów... Uspokaja się na Centralnym, nic nadzwyczajnego się nie dzieje, pociągi kursują normalnie, wsadza córkę do pospiesznego do Lublina, bo tam mieszka z babcią, wsiada do gdańskiego ekspresu. Siedzą w przedziale z Teresą Zwierzchowską z "Wieczoru Wybrzeża", która też obserwowała Kongres Kultury. No proszę - myślę, słuchając Heni - tabloid, jakbyśmy dziś powiedzieli, a redakcja wysłała dziennikarkę na Kongres Kultury! Nawet porządnego tabloidu nie umieli w PRL zrobić, ale teraz nadrabiamy w szybkim tempie te cywilizacyjne zapóźnienia…
Zbliżając się do domu, Henia widzi, że okna mieszkania są ciemne.

Szlag by to trafił, zatrzymali jednak Adama! Paulinka pewnie u Marylki, sąsiadki, która opiekuje się nią na co dzień, gdy mama jest w pracy, ale nie pójdzie tam, bo być może esbecja obserwuje mieszkanie, a sąsiadka mieszka drzwi w drzwi na tym samym piętrze...

Stojąc przed blokiem w śniegu, przypomina sobie o koleżance sąsiadki, która mieszka w sąsiedniej klatce. Koleżanka otwiera drzwi, jeszcze nim Henryka zdążyła zadzwonić, zupełnie jakby na nią czekała.
- Gdy esbecy zaczęli się dobijać do waszego mieszkania, wołając, że mają telegram dla pani męża, on wybiegł na balkon krzycząc: ratunku, złodzieje! Krzyczał, a w oknach wokół zapalały się światła, więc esbecy w pośpiechu wyważyli drzwi łomem! Chcieli zabrać także Paulinkę, bo pięcioletnie dziecko nie mogło zostać w mieszkaniu samo, ale Marylka przybiegła i powiedziała, że się nią zaopiekuje. Niech się pani nie martwi i idzie spać. Przygotowałam tapczan za kotarą…

Zasypiając, Henia słyszy nagle wesoły męski głos:
- Patrz, Krysiulka, pomarańcze nam dali na zgrupowaniu, parę kieliszków wypiłem dla rozgrzewki, bo zaraz idę na miasto na dyżur, wpadłem tylko z tymi pomarańczami i żeby ci dać buziaka. - Dobrze, dobrze - wypycha go pani Krysia. - Idź już, bo się spóźnisz…

A on dalej czuli się, przymila...
- Okazało się, że mąż pani Krysi był romowcem - mówi mi Henryka. - ROMO czyli Rezerwowe Oddziały Milicji Obywatelskiej. Brali wtedy do milicji rezerwistów. Wspominam o tym, bo nie było sytuacji czarno-białych. Zdarzały się momenty trochę jakby z Mrożka.
Nie tylko z Mrożka: Henryka zasypia za kotarą, pani Krysia tuli dziecko, które się obudziło i płacze, a mąż patroluje ulice, bo "ktoś musi czuwać, żeby spać mógł ktoś", jak napisał niejaki Sheakspeare.

***
Z Paulinką Henryka spotyka się na ośnieżonej górce przed blokiem, mała jeździ na sankach pod czujnym okiem pani Marylki.
- Mamusiu, powiem ci coś w tajemnicy, wiesz, naszego tatusia zabrali Niemcy, ale polscy żołnierze go wyzwolą i stocznię też Niemcom odbiorą. Nie martw się, mamusiu.

Krąży po mieszkaniu, chodzi od ściany do ściany, jak w klatce. Płacze w głos. Solidarność przegrała, Solidarność przegrała, Solidarność przegrała...
- To był atak klaustrofobii - diagnozuje dzisiaj. - Po tych kilkunastu niezwykłych miesiącach brak wolności okazał się tak dolegliwy, straszny, obezwładniający... Ten wielki ruch rozsypał się w ciągu jednej nocy jak domek z piasku.
Przed powstaniem Solidarności nie miałam poczucia zniewolenia. Cenzura, owszem, była, ale jakoś ją się obchodziło, brali to na siebie redaktorzy naczelni, w pewnym stopniu człowiek przyzwyczaił się do tego, że nie wszystko może napisać i powiedzieć, jakoś dawało się z tym żyć. Nikt z moich znajomych nie siedział w więzieniu - mówi. W drugiej połowie lat 70. pracowałam w "Głosie Wybrzeża", pisałam reportaże, miałam samodzielną pozycję, to dawało pewną swobodę. Pamiętam jednak, że cztery moje kolejne teksty z PGR się nie ukazały, naczelny mnie wezwał: widzę, że pani ma problemy...

Zatrudnił mnie "Tygodnik Kulturalny", który cieszył się niezłą opinią, mówiło się, że nie pilnują tam tak bardzo linii PZPR, bo wydaje go Stronnictwo Demokratyczne. Nie było to w żadnym razie pismo opozycyjne, ale jednak trochę się różniło od tych, które linię partii twardo trzymały. Redakcja znajdowała się w Warszawie, więc jeździłam do redakcji raz w tygodniu.

***
Skąd się wzięła w Gdańsku?
Z pierwszym mężem i córeczką Agnieszką mieszkała w Zielonej Górze. Była dziennikarką tygodnika "Nadodrze". Tam poznała Adama, który przyjechał z Krakowa, bo w rodzinnym mieście nie mógł znaleźć pracy. Tam wybuchła ich miłość. Kobieta z przeszłością, mężczyzna po przejściach… jak w piosence Osieckiej. Przyjechali na Wybrzeże i tu w 1976 roku urodziła się Paulinka.

- Dopiero podczas karnawału Solidarności poczułam naprawdę smak wolności - zamyśla się Henryka. - Okazał się tak wspaniały, upajający, że wchodzenie potem w stare buty bolało jak przypiekanie żywym ogniem. Było nie do zniesienia.

***
Otwieram "Dziennik internowanego" autorstwa Jana Mura. Pod tym pseudonimem ukrywali się dwaj gdańscy dziennikarze internowani w Strzebielinku, Andrzej Drzycimski i Adam Kinaszewski.

13 grudnia, niedziela. A więc jestem w więzieniu. Za co? Jakie to przestępstwo popełniłem? Leżę na łóżku i stale zadaję sobie te pytania. O to samo pytają moi współtowarzysze niedoli.(...)

14, 15, 16 grudnia. (...) Po zgaszeniu światła o 21.00 powracamy do dyskusji i analiz tego, co się zdarzyło. Czy mogliśmy coś jeszcze zrobić, by uniknąć katastrofy, czy strategia związku i taktyka ostatnich posunięć były bez zarzutu...
Były to analizy bezlitosne, również dla nas samych. Wychodziliśmy z założenia, że brutalna, ślepa siła, którą zastosowano przeciwko związkowi, nie rozgrzesza błędów, jeśli zostały popełnione.

17 grudnia. (...) Brydżyści z kawałka papieru pakunkowego wycinają talię kart. W celi są też szachy, trwa turniej. W kiblu ktoś pierze podkoszulek i bieliznę niezmienianą od przyjazdu. Chodzimy i śpimy w ubraniach, w których zabrano nas z domu.
Wieczorem w dzienniku radiowym podano: w kopalni Wujek w Katowicach zginęło siedem osób. Zginęli wczoraj, w samą rocznicę Grudnia '70. Straszne przygnębienie. Nam ta rocznica, tak pamiętna, mająca własne pomniki, wydawała się nietykalna. Była naszą współczesną relikwią. Mając ją w ręce, czuliśmy się bezpieczni. I uderzono właśnie tu. Spodziewamy się najgorszego, wkroczenia Rosjan. Wtedy nasz los byłby przesądzony. Wieczorem modlimy się za poległych. Do okna podchodzą wszyscy, także niewierzący.

18 grudnia. (…) W celi 35, gdzie był Tadeusz Mazowiecki, redaktor naczelny "Tygodnika Solidarność", doradca związku, i Krzysztof Wyszkowski, sekretarz redakcji "Tygodnika Solidarność" - przebito dziurę do celi obok. Za karę przeniesiono ich na drugi pawilon, gdzie dotychczas mieszkali tylko kryminaliści.

***
A ja nadal nie wiem, gdzie jest Adam - opowiada mi Henryka. - Chodzę od Annasza do Kajfasza, do prokuratora, do naczelnego "Trójpolówki", która zaczęła się ukazywać w miejsce "Dziennika Bałtyckiego", "Głosu Wybrzeża" i "Wieczoru Wybrzeża", naczelny chce pomóc, kontaktuje mnie z jakimś komisarzem. Komisarz mówi, że "mąż jest w bezpiecznym miejscu". "Bezpieczne miejsce" - co to może oznaczać, zachodzę w głowę, no, ale chyba nie wywózkę do ZSRR, jak głoszą plotki.

Nagle pojawia się jakiś lekarz przysłany przez ojców pallotynów. - Mąż jest internowany w Strzebielinku, prosi o dwie pary skarpetek i dwa ręczniki - zawiadamia.

***
19 grudnia. Za oknem na spacerniku przesuwają się wszyscy z pierwszej linii: Antoni Tokarczuk, Karol Modzelewski, (…) mniej chyba nerwowy i ruchliwy niż zwykle Jacek Kuroń, doradca, skurczony w sobie Janusz Onyszkiewicz, do zjazdu rzecznik prasowy "S", Jan Strzelecki - znany socjolog. To on w znanym mi wywiadzie w marcu 1981 roku zastanawiał się głośno, czy Solidarność - ta narodowa choinka, na której wszystkie środowiska usiłują zawiesić swoje dotychczas niezrealizowane nadzieje, aspiracje - czy to ukochane przez wszystkich drzewko utrzyma wielki ciężar... Parę miesięcy później, w czasie sierpniowych obchodów pierwszej rocznicy powstania Solidarności, inaczej mówił o tym Lech Wałęsa: Solidarność jest jak płynący okręt, a ja, jej przewodniczący, siedzę na dziobie. Dziś mam tylko jedną troskę - żeby ten okręt płynął, żeby się nie roztrzaskał i nie zatonął. (…)

20 grudnia. Od paru dni w obozie urzęduje ubecja. Nakłaniają do podpisania deklaracji lojalności. Oprócz podpisywania lojalek, bez żenady proponują niektórym kolegom współpracę... (…)

***
- W końcu udało mi się dostać zgodę na widzenie - opowiada dalej Henryka. - Z Wejherowa do Strzebielinka pojechałyśmy taksówką, chyba z żoną Mirka Misiewicza, przewodniczącego Solidarności w Morskim Instytucie Rybackim. Wiozłam coś do jedzenia na święta, już nawet nie pamiętam, co. W innych warunkach ośnieżony las wydałby się nam piękny.
W lesie baraki...

Adam, zarośnięty jak narodowolec, który za chwilę będzie obalać cara, wydał mi się jakiś obcy i dziwny. Krótka rozmowa: Jak sobie radzisz? A co u ciebie, Paulinka zdrowa? Niepewność, zmieszanie, czuło się napięcie...

***
24 grudnia. Od rana trwały przygotowania do Wigilii. Kupiliśmy dostarczoną przez komendę choinkę, którą osadziło się w taborecie, podwiązało się pod nim puszkę z wodą, później poszła w ruch wytwórnia ozdób choinkowych. Darliśmy na mniej więcej równe paski gazety, z których nasi specjaliści składali różnego rodzaju gwiazdki i bombki. Wszystko to, wraz z otrzymanymi cukierkami, zawisło na świątecznym drzewku. Wieczerzę wigilijną, na która składały się dary z domów, rozpoczęliśmy o godzinie 16. W trakcie jej trwania przyszedł z życzeniami kapelan i komendant major Kaczmarek.

Przełamaliśmy się z nim opłatkiem, a także z klawiszem, który im towarzyszył. Komendant i klawisz byli zaskoczeni. Gdy składaliśmy sobie wzajemnie życzenia, każdy z nas miał łzy w oczach. W obozie tworzyło się coś nowego. Jakaś wzajemna solidarność, poczucie jedności, braterstwa. Jeszcze przed paroma dniami znaczenie tych słów miało posmak wielkiego programu przebudowy naszego społeczeństwa, teraz wróciło do swego pierwotnego, elementarnego znaczenia. Na nowo odkrywaliśmy w sobie człowieka, a nie tylko wielki program polityczny.

(…) Napisaliśmy życzenia dla Lecha: "W wigilijny wieczór, łamiąc się opłatkiem, dzielimy się nim z Tobą. Niech ten symbol jedności da Tobie nadzieję, jaką czerpiemy z Narodzin Pańskich i której szczególnie Ty potrzebujesz na ten czas. Wyjdziemy z tego! Internowani - Strzebielinek, Wigilia 1981."

***
- Gdy wróciłam do domu, było już późno - wspomina Henryka. - Wieczerzę jadłyśmy z Paulinką u Maryli Hartmanowej, wspaniałej kobiety, żony i matki stoczniowca, która bardzo mi pomogła przetrwać najgorszy okres. Pamiętam, że przyszedł też Mirek Waga, który przyniósł nam choinkę i pieniądze zebrane w stoczni. Mirek był metaloplastykiem i pracował w stoczniowej kuźni. Nie chciałam przyjąć tych pieniędzy, ale nie dał się przekonać. Pojawił się Andrzej Głowiński z żoną - wiesz, ten muzyk... Jednym słowem, nie byłam sama.

***
- Największą stratą w stanie wojennym nie była dla mnie utrata pracy (nie poddałam się weryfikacji), ale utrata dwojga przyjaciół - kontynuuje Henryka. To było naprawdę ciężkie przeżycie.

A. zjawił się pewnego dnia wieczorem przed blokiem: - Słyszałem, że Adam jest internowany, chciałem się dowiedzieć, co z Tobą?… A potem przepaść. Na całe lata.

I przyjaciółka, inteligentna, fantastyczna kobieta. Rozstanie z nią było dla mnie straszną traumą, choć teraz jakoś ją usprawiedliwiam. Należała do pokolenia, które przeżyło październik, uwierzyło Gomułce i potem gorzko się rozczarowało. Solidarność już jej nie porwała.

W stanie wojennym zyskaliśmy za to wielu nowych przyjaciół, poznaliśmy wspaniałych ludzi, pisarzy, malarzy, artystów, którzy zbierali się u dominikanów w kościele Świętego Mikołaja, gdzie leczył nasze rany ojciec Sławomir Słoma. Zaczął się nowy rozdział życia.

Nigdy nie zwątpiłam w Solidarność, z wyjątkiem tego jednego wieczoru 13 grudnia 1981 roku, gdy miotałam się po pokoju po powrocie z Warszawy. Byłam pewna, że się odrodzi.

Dlatego teraz tak strasznie cierpię, boli mnie ten podział sceny politycznej. I ta nienawiść.

***
W Wigilię 1981 roku w oknie papieskiego pałacu w Watykanie Jan Paweł II zapalił świecę na znak solidarności ze zniewolonymi rodakami. Świeca zapłonęła też w oknie Białego Domu. Prezydent Ronald Reagan wezwał Amerykanów, by zrobili to samo: - Niech płomień milionów świec w amerykańskich domach będzie świadectwem, że światła wolności nie da się zgasić.

***
Wkrótce do Adama Kinaszewskiego dotarł list. Wędrował z Watykanu przez Kraków i ręce gdańskiego ordynariusza, biskupa Kaczmarka: "Drogi Adamie! Chcę Ci powiedzieć, że się za Ciebie co dzień modlę i za wszystkich, którzy dzielą Twoje doświadczenie. Wujek. 8.II.1982."
(ksiądz biskup Karol Wojtyła za krakowskich czasów przyjaźnił się przez wiele lat z rodziną Kinaszewskich.)

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki