Zły pieniądz wypiera dobry – mawiał nasz astronom Mikołaj Kopernik, odnosząc się do mechanizmów rynkowych. Czy mógł wówczas przewidzieć, że jego słowa będą prorocze w opisie metod stosowanych przez osoby piastujące publiczne stanowiska?
Na trójmiejskim podwórku mamy w ostatnich tygodniach dwa, jak to się ładnie mówi - ikoniczne przykłady braku konsekwencji.
Pierwszym jest przyjęcie przez władze Gdańska i Sopotu (czy Gdyni, przyznam szczerze - nie wiem), podwyżki wynagrodzenia za pełnione funkcje. Podwyżki niemałej, idącej w tysiące złotych i wynikającej z zarządzeń podpisanych przez prezydenta Andrzeja Dudę oraz głosowań m.in. radnych PiS - popierających taki ruch - w obu Radach Miasta.
Dla jasności, jestem wielkim zwolennikiem dobrego opłacania administracji państwowej i samorządowej. Jeśli prezydenci miast będą mieli odpowiednio wysokie pensje, to my będziemy mieli prawo więcej od nich wymagać. Wielomilionowe budżety miasta nie zbiednieją do tego, że pan Jacek Karnowski lub Aleksandra Dulkiewicz zarabiają kilka, kilkanaście tysięcy więcej.
Gdzie zatem tkwi kłopot? Gdzie ta niekonsekwencja, o której piszę?
W największym skrócie sytuacja wygląda tak, że straszliwy reżim Jarosława Kaczyńskiego, z którym bohatersko walczą zarówno prezydent Sopotu, jak i Gdańska, jest nikczemny do tego stopnia, że zapewnił im obojgu kupę kasy więcej.
To moment, w którym pewnie należałoby wykazać się odrobiną hartu ducha, odwagi, czy może nawet rzeczonej konsekwencji, żeby takiej podwyżki odmówić. Albo nie odmawiać, ale przekazać ją na cele charytatywne, jak zrobiło to kilku prawdziwie opozycyjnych wobec rządu włodarzy.
A tak na marginesie, nie mogę zrozumieć jednego faktu – jak managerowie (uznajmy, na potrzeby tego felietonu, że prezydenci miast są managerami, a nie politykami), mają sumienie przyjmować podwyżki w sytuacji, kiedy zarządzane przez nich jednostki mają milionowe długi. W normalnym świecie to sytuacja niewyobrażalna. Każdy rada nadzorcza odmówiłaby podwyżki prezesowi, który nie tylko nie przynosi zysku, ale dodatkowo naraża firmę na straty. W świecie polityki – nie ma sprawy. Ot, kolejna niekonsekwencja.
Jest też następna i też dotyczy styku Sopotu i Gdańska. To sprawa terenów działkowych w kurorcie (ROD Bitwy pod Płowcami), które zostaną zlikwidowane i przeniesione do Gdańska, gdzie sopocki włodarz chce zakupić alternatywną lokalizację ze skromne 5 milionów złotych. Pewnie, że kto bogatemu zabroni? Ale w ramach konsekwentnego narzekania na to, że strumień pieniędzy samorządowych wysycha, może jednak warto byłoby nie szastać takimi kwotami? Jest tutaj przynajmniej jedna konsekwentna postawa Jacka Karnowskiego – czyli zdobywanie terenów inwestycyjnych dla deweloperów. Jak niesie wieść powiatowa (przypomnę, że Sopot to miasto na prawach powiatu), na ex-ogródki działkowe chętnych będzie wielu milionerów, którzy szybciutko zagospodarują tereny.
A ekologia? – spyta nieśmiało ktoś, kto wierzy, że hasło „Zielony Sopot” to coś więcej niż niezwykle trafna w swej przypadkowości reklama jednej z sieci handlowych, które skolonizowały nasze miasto pod zielonym szyldem.
Otóż ekologia musi poczekać, no chyba, że trzeba o podwyżki cen za śmieci. Ważne, żeby biznes się kręcił.
Kto musi dopłacić do podatków?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?